Wariacja na temat tragedii w górach

Wydawać by się mogło, że najbardziej tajemniczym zdarzeniem kryminalnym dwudziestolecia jest tzw. sprawa Gorgonowej. Niektórzy zapominają, że wcześniej, w sierpniu 1925 r., miało miejsce zdarzenie znacznie bardziej intrygujące.

Publikacja: 25.10.2019 18:00

Wariacja na temat tragedii w górach

Foto: materiały prasowe

Oto do Doliny Pięciu Stawów Spiskich wybrała się pewna rodzina: prokurator Kazimierz Kasznica z żoną Walerią i 12-letnim synem Wacławem. Pogoda była okropna, więc zatrzymali się w schronisku. Tam spotkali czterech młodych taterników. Poprosili ich o pomoc w powrocie do Zakopanego przez Lodową Przełęcz. Droga była długa, a sam Kasznica w ogóle nie znał gór.




Cóż było robić. Zapewne bez wielkiego entuzjazmu taternicy wyrazili zgodę. Droga mijała nader wolno. Rzęsisty deszcz zalewał Kazimierzowi okulary. A z racji tego, że był on krótkowidzem, trzeba było się co chwilę zatrzymywać. Niecierpliwi taternicy uznali, że tylko jeden z nich poradzi sobie z ową nieszczęsną rodzinką, a reszta wróci szybciej. Tak się stało: z Kasznicami pozostał najbardziej uczynny Ryszard Wasserberger.

Dalsza wyprawa była bardzo trudna – na Lodowej Przełęczy spotkał wędrowców silny wiatr i grad. Udało im się w tych trudach zejść niżej i kiedy wydawało się, że najgorsze już za nimi, w pobliżu Żabiego Stawu Jaworowego stary Kasznica usiadł na głazie, mówiąc, że nie może iść dalej, bo jest bardzo zmęczony. Jego żona zwróciła się w stronę Wasserberga, ale ku swemu zdumieniu usłyszała, że on również czuje się bardzo źle i nie da rady pomóc. To samo stało się z Wacławem. Bezskutecznie próbowała ich rozgrzać koniakiem. Nie upłynęło dużo czasu i zarówno stary Kasznica, jego syn, jak i nieszczęsny taternik zmarli. Przeżyła tylko żona, która przy zwłokach przesiedziała 37 godzin. Dopiero potem zeszła na dół i zawiadomiła o wszystkim napotkanego przypadkowo Mariusza Zaruskiego.

Co było powodem śmierci? Dlaczego silny i doświadczony 21-letni Wasserberg tak szybko się zmęczył? Dlaczego 38-letnia Kasznicowa przeżyła? Do dziś mnożą się różne teorie. Nic dziwnego, opowieść jest jakby żywcem wyjęta z thrillera.

Niektórzy mówili, że wszystko ukartowała Waleria, okrzyknięto ją morderczynią. Inni zwracali uwagę na możliwe skutki wypicia koniaku. Dziś wielu znawców sugeruje, że wędrowcy mogli przez pewien czas znajdować się w próżni powietrznej, co spowodowało niedotlenienie.

Całą historię wielokrotnie opisano. Najciekawiej zrobił to chyba Wawrzyniec Żuławski w swych doskonałych opowiadaniach. Teraz ten temat podjęła Katarzyna Zyskowska, choć w zupełnie inny sposób. Jak to wyrażono wprost na stronie tytułowej, napisała „powieść inspirowaną prawdziwymi zdarzeniami". Historia jest więc bardzo podobna, lecz z pewnymi różnicami. Przede wszystkim dzieje się w latach 30. Prokurator Hoffman z rodziną przyjeżdża do Zakopanego i po jakimś czasie wybiera się na wyprawę na Lodową Przełęcz. Czytelnik doświadczy tu wielu innych fabularnych atrakcji. Alter ego Walerii Kasznicowej, czyli tytułowa Hoffmanowa („gwiazda warszawskich kabaretów"), ma być w intencji autorki femme fatale. Przeto wikłana jest w dziwaczne romanse i podejrzane historie. Ten wątek wydaje się mocno przejaskrawiony, stworzony na siłę. Nie pasuje także włączenie epizodycznie historii Witkacego, a nawet na chwilę samego Hitlera.

Książkę ratują partie górskie. Jeżeli czytelnik zapomni o perypetiach sercowych Hoffmanowej, będzie mógł się przenieść do Pięciu Stawów Spiskich i na Lodową Przełęcz. I tu nasuwa się kluczowy wniosek. Może lepiej by było, gdyby autorka zamiast powieści napisała reportaż historyczny? Taki odpowiednik „Koronkowej roboty" Cezarego Łazarewicza o sprawie Gorgonowej. Talent literacki Katarzyna Zyskowska niewątpliwie posiada. Widać też, że wykonała sumienną pracę źródłową. Ale na końcu okazało się, że rzeczywistość jest ciekawsza od najbardziej niesamowitych wyobrażeń.

Katarzyna Zyskowska, „Sprawa Hoffmanowej", Wydawnictwo Znak

Oto do Doliny Pięciu Stawów Spiskich wybrała się pewna rodzina: prokurator Kazimierz Kasznica z żoną Walerią i 12-letnim synem Wacławem. Pogoda była okropna, więc zatrzymali się w schronisku. Tam spotkali czterech młodych taterników. Poprosili ich o pomoc w powrocie do Zakopanego przez Lodową Przełęcz. Droga była długa, a sam Kasznica w ogóle nie znał gór.

Cóż było robić. Zapewne bez wielkiego entuzjazmu taternicy wyrazili zgodę. Droga mijała nader wolno. Rzęsisty deszcz zalewał Kazimierzowi okulary. A z racji tego, że był on krótkowidzem, trzeba było się co chwilę zatrzymywać. Niecierpliwi taternicy uznali, że tylko jeden z nich poradzi sobie z ową nieszczęsną rodzinką, a reszta wróci szybciej. Tak się stało: z Kasznicami pozostał najbardziej uczynny Ryszard Wasserberger.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Plus Minus
Inwazja chwastów Stalina
Plus Minus
Piotr Zaremba: Reedukowanie Polaków czas zacząć
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Putin skończy źle. Nie mam wątpliwości
Plus Minus
Michał Szułdrzyński: Elon Musk na Wielkanoc
Plus Minus
Kobiety i walec historii