Naloty i akcje propagandowe – Moskwa nie rezygnuje z wpływów na Bliskim Wschodzie

W chwili kiedy stworzony przez Amerykanów bliskowschodni porządek drży w posadach, Rosja rusza do ofensywy. W tej walce nie chodzi tylko o Syrię i prezydenta Asada. Moskwa chce odzyskać pozycję regionalnego gracza i jest gotowa zrobić wiele, by osiągnąć sukces.

Aktualizacja: 23.10.2016 07:39 Publikacja: 20.10.2016 13:44

Suwenir z kiosku w Damaszku: bulgur najlepiej smakuje z talerzyka z Putinem

Suwenir z kiosku w Damaszku: bulgur najlepiej smakuje z talerzyka z Putinem

Foto: AFP, Joseph Eid

Ciszę zalegającą nad Aleppo przerywa dźwięk samolotu. Z maszyny wylatuje kilka bomb, które po chwili rozpadają się na mniejsze. Część budynków mieszkalnych zawala się w chmurze pyłu. Cywile, którzy znajdowali się najbliżej, giną rozerwani na strzępy. Wielu umiera w gruzach własnych domów. Kiedy samolot odlatuje, po pokrytej kurzem i krwią ulicy biegnie grupa mężczyzn. Dobiegają do rumowiska i gołymi rękami rozgrzebują kamienie. Nagle ich oczom ukazuje się ręka dziecka w czerwonej bluzie. Mężczyźni krzyczą z radości i kopią dalej. Z gruzów wydobywają 4-letniego chłopczyka. Maluch jest umazany krwią i pyłem, ale żyje.

Na szczęście nie stał się jednym z ponad 3 tysięcy mężczyzn, kobiet i dzieci zabitych w innych rosyjskich nalotach. W tym samym czasie w mieście Hama, kilkaset kilometrów na południe, rosyjscy żołnierze rozdają Syryjczykom żywność. Zdejmują z ciężarówek paczki, na których napisano „Rosja jest z wami" i wręczają je zgromadzonym mieszkańcom. Tuż obok lekarze z jednostki wojskowej udzielają pierwszej pomocy potrzebującym. Jeden z oficerów w rozmowie z dziennikarzami przyznaje z uśmiechem: „Pomogliśmy wrócić do domu wielu osobom. Przywieźliśmy ze sobą również 10 ton pomocy humanitarnej". Brutalne naloty z jednej strony i cyniczne akcje propagandowe z drugiej to tylko najnowsze objawy wielowiekowych dążeń Moskwy do rozszerzenia swoich wpływów na Bliskim Wschodzie.

Pojedynek Shermana z „Rudym"

Kontakt Rosji ze światem arabskim trwa nieprzerwanie już od ponad tysiąca lat. W X wieku dyplomata Ibn Fadlan podczas swojej podróży po muzułmańskich miastach leżących wzdłuż Wołgi opisał ówczesnych Rosjan jako ludzi „świetnie zbudowanych", ale nieznających higieny. Mniej zachwycony był nimi podróżnik Ibn Battuta, który 400 lat później zauważył, że napotkani ludzie „byli paskudni, perfidni, mieli czerwone włosy i niebieskie oczy". Kolejne stulecia to seria niekończących się wojen między Moskwą a muzułmanami. Najpierw car Iwan Groźny zniszczył islamskie chanaty leżące na terytorium dzisiejszej Rosji, a później jego następcy przez kilka wieków walczyli o ziemie i wpływy z Imperium Osmańskim.

Przejęcie w 1917 roku władzy przez bolszewików nie oznaczało, że Kreml przestał się interesować Bliskim Wschodem. W 1941 roku, obawiając się rosnących wpływów III Rzeszy w Iranie, Związek Radziecki w porozumieniu z Brytyjczykami zdecydował się na jego czasową okupację. Po wojnie, gdy rozpadły się wielkie sojusze, a Stany Zjednoczone i ZSRS stanęły po przeciwnych stronach barykady, region stał się areną zawziętej zimnowojennej rywalizacji. Dla Moskwy stała obecność na Bliskim Wschodzie oznaczała m.in. bezpośredni dostęp jej okrętów wojennych do wód Morza Śródziemnego i Oceanu Indyjskiego oraz możliwość eksploatacji bogatych zasobów naturalnych państw regionu.

Żeby osiągnąć te cele, w latach 50. i 60. Rosja podpisała układy o przyjaźni i współpracy z Syrią, Irakiem, Egiptem, Algierią, Libią i Jemenem Południowym, gdzie do władzy doszli politycy głoszący idee arabskiego socjalizmu i antyzachodnie hasła. Amerykanie, którzy za wszelką cenę starali się ograniczyć sowieckie wpływy, wsparli z kolei lokalne monarchie oraz Iran i Izrael. Choć między oboma mocarstwami nigdy nie doszło do otwartego starcia, to wspierane przez nie państwa kilka razy toczyły między sobą wojny. Żeby przechylić szalę zwycięstwa na stronę swoich sojuszników, Waszyngton i Kreml zaczęły ich masowo dozbrajać.

Z ZSRS do krajów arabskich przez lata płynął nieprzerwany strumień czołgów i samolotów. Sama tylko Syria otrzymała pomoc militarną o wartości ponad 25 miliardów dolarów. Nagle w Kairze, Damaszku i Trypolisie zaroiło się od radzieckich dyplomatów i doradców wojskowych. W szczytowym okresie w Egipcie przebywało blisko 20 tysięcy Rosjan. Przysłany sprzęt został szybko wykorzystany w kolejnych konfliktach między Arabami i Żydami. I tak np. podczas wojny sześciodniowej w 1967 roku naprzeciwko siebie stanęły słynne sowieckie T-34 w egipskich barwach oraz amerykańskie czołgi Sherman używane przez izraelską armię.

Żony z Egiptu, studentki z Jemenu

Radzieckie kontakty z Bliskim Wschodem nie ograniczały się tylko do obecności militarnej. Jak przypomina Anna Borszczewska, analityczka „Washington Institute for Near East Policy", od początku lat 60. między ZSRS a państwami arabskimi intensywnie rozwijała się współpraca naukowa. W Rosji studiowało np. blisko 50 tysięcy syryjskich studentów, których uczono o wyższości marksizmu-leninizmu nad kapitalizmem. Związek Radziecki przeznaczał też ogromne sumy pieniędzy na rozwój regionalnej infrastruktury, szkół i szpitali. Częste były mieszane małżeństwa między muzułmankami a rosyjskimi żołnierzami.

Powolny upadek radzieckich wpływów na Bliskim Wschodzie zapoczątkowała dopiero zmiana władzy w Egipcie. W 1970 roku nowym przywódcą tego państwa został Anwar Sadat. Ponieważ jednym z celów jego polityki było zmniejszenie uzależnienia Egiptu od ZSRR, to zaledwie dwa lata po objęciu urzędu wyrzucił z kraju większość radzieckich doradców wojskowych. Przegrana rok później wojna Jom Kippur ostatecznie skłoniła Sadata do zabiegania o trwałe zakończenie konfliktu z Izraelem, a w tym pomóc mogły mu tylko Stany Zjednoczone.

W 1976 roku prezydent Sadat zmienił kurs na proamerykański: wypowiedział Związkowi Radzieckiemu układ o przyjaźni i współpracy i zmusił radziecką flotę do opuszczenia egipskich portów. Nadszarpniętą pozycję Moskwy osłabiła dodatkowo interwencja w Afganistanie. Ciągnąca się przez 10 lat brudna wojna z muzułmanami nie mogła się spodobać arabskim sojusznikom i była wizerunkową katastrofą. Ostateczny kres radzieckiej obecności na Bliskim Wschodzie przyniósł rozpad ZSRS. Powstała na jego zgliszczach nowa Rosja nie miała dość sił i środków, by konkurować o wpływy ze Stanami Zjednoczonymi. Kreml utrzymał jedynie symboliczną obecność w Syrii.

Sytuacja zmieniła się diametralnie wraz z dojściem do władzy Władimira Putina, kiedy to Bliski Wschód zaczął być uwzględniany w rządowych strategiach i doktrynach wojennych. Putin – w przeciwieństwie do Jelcyna, który w ogóle nie interesował się tą częścią świata – zrozumiał, jakie znaczenie ma ona dla realizacji jego polityki. – Rosja chce być z powrotem postrzegana jako supermocarstwo i wie, że nie zrealizuje tego celu, jeśli nie będzie znaczącym graczem w regionie – tłumaczy Jaroslav Torfimov, redaktor „The Wall Street Journal" zajmujący się Bliskim Wschodem. W efekcie w ciągu ostatnich kilkunastu lat Moskwa zacieśniła stosunki dyplomatyczne z Egiptem, Turcją, Izraelem, Arabią Saudyjską, Irakiem, Iranem i Syrią. Teheranowi sprzedała np. kilkadziesiąt samolotów MiG-29, a Damaszkowi w geście dobrej woli anulowała 13 miliardów dolarów długu jeszcze z okresu zimnej wojny.

Jak pisze na łamach „Foreign Policy" John Hannah, były doradca ds. bezpieczeństwa w administracji George'a W. Busha, prawdziwy powrót na Bliski Wschód umożliwiła Rosji jednak dopiero wojna domowa w Syrii i błędy popełnione przez Waszyngton. Hannah przypomina, że przez lata priorytetem amerykańskiej polityki bezpieczeństwa było utrzymywanie Moskwy jak najdalej od tego regionu. Ta strategia – dowodzi ekspert – przestała działać za sprawą bierności Ameryki, która na własne życzenie powoli traci wpływy wśród państw arabskich i wycofuje się z „Pax Americana". Niespełnione groźby pod adresem Baszara Asada, brak spójnej strategii i zdecydowanych działań w Syrii osłabiły i tak już nadszarpniętą pozycję Stanów – a powstającą próżnię próbuje wypełnić Rosja.

Pod koniec września zeszłego roku rosyjskie myśliwce rozpoczęły naloty w Syrii. Oficjalnie Moskwa włączyła się do wojny, żeby walczyć z Państwem Islamskim, ale szybko okazało się, że od bomb nie giną dżihadyści, lecz przede wszystkim wspierani przez USA rebelianci i cywile. W ramach porozumienia z reżimem w Damaszku Kreml otrzymał bezpłatnie i na czas nieokreślony dostęp do bazy lotniczej w Hmejmim. Rosjanie rozbudowali tamtejsze lotnisko, wyposażyli je w systemy radiolokacyjne i obrony przeciwlotniczej. Jak wyliczyli dziennikarze „NBC News", w szczytowym okresie rosyjskie odrzutowce odbywały sto lotów bojowych dziennie.

Na wodach Morza Śródziemnego u wybrzeży Syrii pojawiły się okręty Floty Czarnomorskiej. Z czasem poza personelem lotniczym przybyli też żołnierze piechoty, czołgi, wozy opancerzone i artyleria, które wspierają syryjską armię w walkach. W ciągu roku Moskwa nie dość, że uratowała od upadku zaprzyjaźniony reżim Asada, to jeszcze pokrzyżowała plany Amerykanom i wyrwała się z międzynarodowej izolacji spowodowanej aneksją Krymu. Ale nie to jest najważniejsze. – Pomagając rządowi w Damaszku, Rosja stworzyła i zabezpieczyła dla siebie stały przyczółek na Bliskim Wschodzie. Dzięki temu może zdobywać nowych sojuszników w regionie oraz wpływać na działania państw Zachodu – zauważa profesor Maziar Behrooz, historyk Bliskiego Wschodu z Uniwersytetu w San Francisco.

I rzeczywiście: obecnie bez udziału Rosji nie da się podjąć żadnej decyzji dotyczącej przyszłości Syrii. Stany Zjednoczone potrzebowały Moskwy do wynegocjowania wrześniowego rozejmu w tym kraju, a ostatnio przez jej weto w Radzie Bezpieczeństwa ONZ upadł francuski projekt natychmiastowego zawieszenia broni w Aleppo.

Powrót na Bliski Wschód

Angażując się w syryjską wojnę domową, Kreml stał się naturalnym partnerem dla szyickich państw regionu, które od samego początku wspierały bliskiego im religijnie Asada. Współpraca Rosji z Iranem, choć okrzyknięta przez magazyn „Time" „nową osią zła", wciąż daleka jest od idealnego sojuszu. Persowie, od lat nieufni wobec obcokrajowców, cały czas mają w pamięci XIX-wieczne wojny z Moskwą i radziecką okupację z 1941 roku, a jednak państwo ajatollahów potrzebuje pomocy Władimira Putina, Teheran nie jest bowiem w stanie samotnie utrzymać syryjskiego prezydenta u władzy.

Moskwie z kolei przydają się wpływy, jakimi Persowie cieszą się wśród szyitów w innych krajach. – Te relacje to małżeństwo z rozsądku. Obie strony łączy sprzeciw wobec dominacji Zachodu i brak poszanowania dla wartości demoliberalnych – dodaje dr Maciej Raś z Instytutu Stosunków Międzynarodowych UW.

Sygnały, że stosunki między Rosją a Iranem ulegają poprawie, pojawiły się w połowie października 2015 roku. Wówczas przewodniczący parlamentu Ali Larijani w trakcie spotkania z Putinem w Soczi apelował, by Moskwa odgrywała w Syrii rolę gwaranta regionalnego bezpieczeństwa. Irańczyk zasugerował również, że Teheran jest gotowy bliżej współpracować z Kremlem. Krótko po tych słowach Iran udostępnił swoją przestrzeń powietrzną rosyjskim samolotom wojskowym oraz pociskom rakietowym wystrzeliwanym w stronę Syrii z okrętów na Morzu Kaspijskim.

Pod koniec zeszłego roku obie strony podzieliły się również zadaniami. Kreml skupił się na odbudowie i wzmocnieniu syryjskiej armii, a Teheran na kontrolowaniu działań szyickich milicji wspierających reżim w Damaszku. W sierpniu tego roku zaś Iran zezwolił wojskom rosyjskim – jako pierwszym po roku 1979 – na obecność militarną w swoich granicach, udostępniając potężnym bombowcom Tu-22M3, operującym nad Syrią, lotnisko Hamadan na północnym zachodzie kraju.

Kreml cieszył się nim jednak tylko tydzień. Po tym jak Rosjanie obwieścili całemu światu, że korzystają z bazy lotniczej, Irańczycy szybko ich z niej „wyprosili", oskarżając o „zdradę zaufania" i „niedżentelmeńskie zachowanie".

Mimo tego dyplomatycznego zgrzytu eksperci są zgodni, że sojusz na linii Teheran–Moskwa nie jest na razie zagrożony. John Hannah przypomina w swoim artykule, że irański minister obrony Hosejn Dehghan krytykował wprawdzie Rosję za brak dyskrecji, ale też zapewniał, że Iran w razie potrzeby udostępni bazę w Hamadan. Stała obecność Rosjan w Iranie byłaby tymczasem poważnym zagrożeniem dla amerykańskiego bezpieczeństwa. Nagle Kreml zacząłby być obecny w Zatoce Perskiej oraz w okolicach strategiczne ważnej cieśniny Ormuz, gdzie dominacja USA przez lata była bezsprzeczna.

Współpraca z Iranem wpłynęła również na rosyjskie relacje z rządzonym przez szyitów Irakiem. W maju zeszłego roku Władimir Putin spotkał się z premierem Hajdarem al-Abadim, aby omówić możliwości współpracy wywiadowczej w walce z ISIS. W następstwie tej rozmowy w Bagdadzie powstało centrum wymiany informacji wywiadowczych, w którym pracują wojskowi z Iraku, Rosji, Syrii i Iranu. Moskwa sprzedała też Irakowi pociski rakietowe ziemia-powietrze oraz helikoptery bojowe.

Chętnych jest więcej: o pomoc Kremla zabiega były prezydent Jemenu Ali Abdullah Saleh, który stoi na czele szyickich partyzantów z ugrupowania Huti, walczących o przejęcie kontroli nad krajem z rąk wspieranego przez Arabię Saudyjską rządu. Saleh w wywiadzie dla Rossija 24 podkreślał, że Jemen z chęcią przyjmie rosyjską pomoc militarną w walce z terroryzmem. „Oferujemy nasze lotniska, porty... jesteśmy gotowi je przekazać Federacji Rosyjskiej" – zapewniał polityk.

Władimir Putin powiedział kiedyś, że jest przyjacielem wszystkich na Bliskim Wschodzie. W myśl tej zasady Rosja współpracuje głównie z państwami szyickimi, ale chce też nawiązywać poprawne stosunki z sunnitami. Wszystko po to, by trwale nie wikłać się w konflikt między tymi odłamami islamu i mieć swobodę działania. Choć po eksplozji rosyjskiego samolotu pasażerskiego nad Synajem relacje z Kairem uległy chwilowemu ochłodzeniu, to Kreml stara się je odbudować. Moskwa wie, że próbując odgrywać większą rolę w regionie, nie może pominąć tak silnego państwa jak Egipt. Egipski rząd nie jest zwolennikiem zmiany władzy w Syrii, dlatego jest skłonny współpracować z Rosją przynajmniej w tej sprawie – mówi Jaroslav Torfimov. Jak będą się rozwijały te relacje? Ostatnio egipski rząd stanowczo uciął spekulacje co do powstania w kraju rosyjskiej bazy wojskowej.

Zbliżenie między Moskwą a Turcją – wszak członkiem NATO – było z kolei możliwe z dwóch przyczyn. Po pierwsze, relacje Ankary z Waszyngtonem znacznie się ochłodziły po tym, jak Amerykanie odmówili wydania Fethullaha Gülena, którego Turcja oskarża o zorganizowanie nieudanego zamachu stanu z lipca br. Prezydent Erdogan zaś przeprosił Władimira Putina za zestrzelenie rosyjskiego bombowca w listopadzie zeszłego roku. Po tym zdarzeniu obaj przywódcy spotkali się w Moskwie i ogłosili uregulowanie wzajemnych relacji. Co więcej, podczas niedawnego wywiadu dla agencji „Anatolia" turecki premier powiedział, że w ramach walki z Państwem Islamskim jego kraj udostępnił dla innych państw bazę lotniczą ?ncirlik. Dopytywany przez dziennikarza, czy ta oferta dotyczy również Rosji – nie zaprzeczył.

Eksperci OSW w opracowaniu z sierpnia tego roku zwracają uwagę, że możliwe jest taktyczne porozumienie, w ramach którego Turcja organiczny pomoc dla syryjskiej opozycji, a Rosja wycofa swoje wsparcie dla Partii Pracujących Kurdystanu. Moskwa próbuje się też angażować w odwieczny konflikt między Palestyńczykami a Izraelem. We wrześniu Władimir Putin zaprosił przywódców obu stron na rozmowy do Moskwy: na razie do spotkania nie doszło, ale...

Nikt nie ogląda rosyjskich filmów

Niezależny rosyjski publicysta Paweł Felgenhauer w rozmowie z dziennikiem „Christian Science Monitor" podsumował dotychczasowe rosyjskie działania na Bliskim Wschodzie jednym zdaniem: „Moskwa chce rozszerzyć swoje wpływy w całym regionie, pozakładać bazy wojskowe wszędzie, gdzie to tylko możliwe, wypchnąć Amerykanów i stać się dominującą siłą w regionie". Eksperci są jednak zgodni: choć Rosja jest bardzo aktywna na Bliskim Wschodzie, to jej siły są na wyczerpaniu. – Moim zdaniem na bardziej aktywną politykę Moskwy zwyczajnie już nie będzie stać – mówi dr Marcin Zaborowski, wiceprezes Center for European Policy Analysis. Podobnego zdania jest dr Raś, który podkreśla, że Moskwa nie jest w stanie zastąpić Stanów Zjednoczonych w regionie. Rosję stać na działania w Syrii, ale nie na całym Bliskim Wschodzie. Nie odgrywa takiej roli w gospodarce światowej, jest za słaba militarnie i nie ma takiego oddziaływania kulturowego jak USA – dodaje ekspert. Jak zauważają dziennikarze „The Wall Street Journal", młodzi Irakijczycy, Egipcjanie czy Turcy nie oglądają rosyjskich filmów, nie słuchają rosyjskiej muzyki i nie chcą studiować w Rosji.

Wątpliwa jest również trwałość sojuszy, jakie Moskwa zawarła z krajami regionu. Nikołaj Kożanow już rok temu zwracał uwagę na kilka powodów, dla których współpraca Kremla i Teheranu jest ograniczona. Oba państwa w dalszej perspektywie mają odmienne cele, a ajatollahowie nie ufają Moskwie i boją się, że ta może „ukraść" im zwycięstwo w Syrii i ograniczać ich wpływy w tym państwie. Z kolei Rosja nie jest zainteresowana pełnym zaangażowaniem po stronie szyickiej koalicji, bojąc się reakcji milionów sunnitów żyjących w jej granicach, szczególnie na Kaukazie. Wśród irańskich elit nie ma też pełnej zgody na współpracę z obcokrajowcami. Część konserwatywnych polityków przypomina, że Kreml wspierał sankcje nałożone na ich kraj przez USA.

Podobnie sprawa ma się z Turcją. Obie strony od wieków różni kwestia Morza Czarnego i kontroli nad tym akwenem. Co więcej, Ankara potrafi liczyć i wie, że mimo ostatnich nieporozumień więcej korzyści przyniesie jej trwały sojusz z Waszyngtonem, którego potrzebuje, niż flirt z Moskwą. – Obecne ocieplenie w relacjach Moskwy z Ankarą jest raczej historycznym wyjątkiem. Sojusz ten istnieje tak długo, jak każde z tych państw wierzy, że realizuje własne interesy skuteczniej niż inni partnerzy, czyli raczej niezbyt długo – dodaje Zaborowski.

Władimir Putin zdaje się z tymi wszystkimi ograniczeniami nie liczyć. Już zapowiedział, że Rosja będzie się starała odbudować swoje relacje również z państwami afrykańskimi.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Ciszę zalegającą nad Aleppo przerywa dźwięk samolotu. Z maszyny wylatuje kilka bomb, które po chwili rozpadają się na mniejsze. Część budynków mieszkalnych zawala się w chmurze pyłu. Cywile, którzy znajdowali się najbliżej, giną rozerwani na strzępy. Wielu umiera w gruzach własnych domów. Kiedy samolot odlatuje, po pokrytej kurzem i krwią ulicy biegnie grupa mężczyzn. Dobiegają do rumowiska i gołymi rękami rozgrzebują kamienie. Nagle ich oczom ukazuje się ręka dziecka w czerwonej bluzie. Mężczyźni krzyczą z radości i kopią dalej. Z gruzów wydobywają 4-letniego chłopczyka. Maluch jest umazany krwią i pyłem, ale żyje.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Plus Minus
Inwazja chwastów Stalina
Plus Minus
Piotr Zaremba: Reedukowanie Polaków czas zacząć
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Putin skończy źle. Nie mam wątpliwości
Plus Minus
Michał Szułdrzyński: Elon Musk na Wielkanoc
Plus Minus
Kobiety i walec historii