Sojusz biskupów z mediami pozwoli przezwyciężyć problem Kościoła z komunikacją

Kościół jest w kryzysie, lecz może z niego wyjść wzmocniony, a jego doświadczenie powinno pomóc innym. Potrzeba jednak jawności, rozwagi, jedności i determinacji.

Publikacja: 28.09.2018 00:01

Sojusz biskupów z mediami pozwoli przezwyciężyć problem Kościoła z komunikacją

Foto: EAST NEWS

Kościół atakowany jest od wielu lat. Chyba każdy, kto choć trochę interesuje się historią, zgodzi się z twierdzeniem, że próby dyskredytowania, obniżania autorytetu czy kontestowania jego nauczania trwają – z różnym natężeniem – mniej więcej od połowy XVIII w. Podwalin tego ataku trzeba – rzecz jasna – szukać w wydarzeniach rewolucji francuskiej. Ówczesna, zajadła i częstokroć krwawa, wojna z katolicyzmem miała wyrzucić go na margines, a nawet całkowicie wyrugować z życia społeczeństwa. Z Kościołem walczyli i naziści, i komuniści – dobrze to w Polsce oraz krajach Europy Środkowej i Wschodniej znamy. Kościołowi udało się przetrwać, ale narracja o potrzebie nieustannej walki z nim utrwaliła się w społeczeństwach Zachodu i trwa do dziś. Zmieniają się metody, ale schematy są mniej więcej takie same. Tezy głoszone przez nieprzyjaciół Kościoła ciągle trafiają na podany grunt i wciąż podsycana jest wobec niego wrogość.

Gigantyczny – szczególnie w ostatnich latach – rozwój mediów, gdy informacja z kontynentu na kontynent nie idzie już tygodniami czy miesiącami, lecz obiega cały świat w kilka sekund, sprawił, że Kościół nieustannie jest pod pręgierzem. Nie podoba się jego nauczanie w kwestiach antykoncepcji, nie podoba się jego podejście do prokreacji – w XX w. atakowano za to Pawła VI i Jana Pawła II – a kontestacja często wychodziła ze środowisk kościelnych. Teraz solą w oku są lekcje katechezy w szkołach, krzyże w przestrzeni publicznej. Drażnią rezydencje, w których mieszkają biskupi. Samochody, którymi się poruszają. A na dodatek hierarchowie nieustannie wtrącają się do polityki. Najlepiej byłoby, gdyby milczeli. Na niektórych jak płachta na byka działa widok księdza w koloratce w kinie czy teatrze. Przykłady można wymieniać w nieskończoność. Tak samo jak w nieskończoność szukać przyczyn takiego stanu rzeczy.

Trzecia droga

Dziś na tapecie jest pedofilia. Nie twierdzę, że problemu nie ma. Jest, i to poważny. Gołym okiem widać, że Kościół nie bardzo wie, jak go rozwikłać, a kiedy – tak jak w USA – wydaje się, że wszystko jest już w porządku, bo przyjęto modelowe rozwiązania, okazuje się, że żadnej nauki z przeszłości nie wyciągnięto, a rozwiązania nie działają. Statystyki mówią wprawdzie, że problem pedofilii dotyczy 2–3 proc. duchownych, a odsetek dewiantów jest w tym środowisku mniej więcej taki sam jak w całym społeczeństwie, ale w powszechnym odbiorze Kościół jest postrzegany jako siedlisko zboczeńców, na dodatek niezwykle łasych na pieniądze. W Polsce przekaz ten zostanie zapewne wzmocniony przez wchodzący właśnie na ekrany film „Kler". Jest wiele środowisk, które ucieszyłyby się, gdyby rodzimy Kościół podzielił los tego w Irlandii, który praktycznie nie ma żadnego autorytetu, a tamtejsze seminaria świecą pustkami. Wielu ucieszyłaby wieść o bankructwie którejś diecezji spowodowanym koniecznością wypłaty gigantycznych odszkodowań, co ma miejsce w Stanach Zjednoczonych.

Jest kryzys. Jak z niego wybrnąć? Jak – i czy w ogóle – odpowiadać na ataki? Jak mówić wiernym, że budowany przez część mediów obraz Kościoła jest obrazem fałszywym? Unikać tematu czy mówić otwartym tekstem? Ale przecież truizmem jest nieustanne powtarzanie, że Kościół jest wspólnotą grzeszników i że pośród stu białych owiec zawsze trafi się czarna. Co zatem robić? Gdzie szukać sojuszników? Czy oni w ogóle istnieją? A może po prostu przyjąć dobrze znaną z przeszłości tezę, że Kościół zawsze był atakowany, zamknąć się w twierdzy i czekać, aż oblegający odstąpią? W odniesieniu do filmu Wojciecha Smarzowskiego najrozsądniejszym wyjściem wydaje się być milczenie – odwołanie się do mądrości ludu. Nie rozumie tego, niestety, część samorządów, które zabraniając wyświetlania „Kleru" w podległych im kinach, robią w istocie złą robotę Kościołowi, podgrzewają atmosferę i napędzają widownię. Nie rozumieją tego też ci, którzy wzywają do bojkotu tego obrazu. A przecież jeśli film jest zły, to ludzie na niego nie pójdą. Takich sojuszników Kościół nie potrzebuje.

Śmiem twierdzić, że sojusz biskupów i dziennikarzy może poprawić nadwerężony autorytet Kościoła i pomóc mu wyjść z obecnego kryzysu. Biskupi wspólnie z żądnymi sensacji dziennikarzami? Tak. Z obu stron potrzebna jest jednak zmiana mentalności, wzajemne zaufanie i otwartość na autentyczne poszukiwanie prawdy. Podeprę się w tym miejscu słowami papieża Franciszka, który na początku swojego pontyfikatu w adhortacji apostolskiej „Evangelii gaudium" pisał: „Wobec konfliktu niektórzy po prostu dostrzegają go i idą dalej, tak jakby się nic nie stało, umywają od tego ręce, by dalej prowadzić swoje życie. Inni wkraczają w konflikt w ten sposób, że stają się jego więźniami, tracą horyzont, przerzucają na instytucje własne zamieszanie i niezadowolenie, przez co jedność staje się niemożliwa. Istnieje jednak trzeci sposób zmierzenia się z konfliktem, bardziej skuteczny: polega on na przyjęciu konfliktu, rozwiązaniu go i przemienieniu w ogniwo łączące z nowym procesem".

Otóż to: trzecia droga jest możliwa i tylko zgodna współpraca duchownych z mediami może pomóc pokonać kryzys i pokazać społeczeństwu, że Kościół rzeczywiście nie chce unikać trudnego tematu nadużyć seksualnych wobec nieletnich. Współpraca ta jest moim zdaniem podstawą do tego, by skończyć zmowę milczenia, rozpocząć proces oczyszczenia i uruchomić „nowy proces". Proces zakrojonej na szeroką skalę profilaktyki, by każdy, komu faktycznie zależy na dobru dzieci, właściwie reagował na ich krzywdę. To chyba jest cel. A przecież zarówno Kościół, jak i media spełniają w społeczeństwie bardzo ważną rolę edukacyjną, kształtują postawy i opinie.

Kuria nie odpowiada

Ludzie muszą wiedzieć, że w kapłaństwie i życiu zakonnym nie ma miejsca dla osób, które mogłyby wyrządzić krzywdę młodzieży. Ludzie muszą wiedzieć, że biskupi i księża całkowicie utożsamiają się z pełnią katolickiej prawdy odnośnie do spraw z zakresu moralności seksualnej; prawdy niezbędnej do odnowy zarówno posługi kapłańskiej i biskupiej, jak i małżeństwa i życia rodzinnego" – mówił w kwietniu 2002 r. do amerykańskich biskupów Jan Paweł II.

Słowa te wciąż są aktualne. Niedawny sondaż IBRiS, który publikowała „Rzeczpospolita", pokazał, że w kwestii rozwiązania problemu pedofilii potrzebna jest ze strony Kościoła pełna jawność działania. Począwszy od diagnozy, poprzez uruchomienie środków zaradczych, na efektach kończąc. Potrzebę działania z otwartą przyłbicą widzi aż 73 proc. badanych. Z kolei nieco ponad połowa (51 proc.) pozytywnie oceniła dążenia niektórych hierarchów do tego, by opracować w tej kwestii swoisty raport otwarcia, który pokazałby, jaka jest skala problemu.

Dane na temat przypadków molestowania nieletnich w swoich diecezjach podało na razie dwóch biskupów (płocki i polowy). Kierunek wydaje się być dobry, ale poznaliśmy jedynie liczbę spraw, jakie zaistniały od czasu, gdy objęli oni swoje urzędy. Gdyby tą drogą podążyli także inni hierarchowie, mogłoby się okazać, że w niektórych jednostkach administracyjnych Kościoła... nie było żadnego przypadku molestowania, bo np. biskup białostocki urząd objął w czerwcu 2017 r., a warszawsko-praski w grudniu tegoż roku. Potrzebny jest zatem raport szerszy i dobrze się stało, że biskupi obradujący w tym tygodniu w Płocku podjęli decyzję, by takie opracowanie przygotować.

Mimo wielu lat pracy speców od komunikowania, dziesiątek godzin spędzonych przez rzeczników prasowych diecezji i zakonów na szkoleniach medialnych ludzie Kościoła wciąż mają ogromny problem w kontakcie z mediami. Wciąż niewiele jest miejsc, w których dziennikarz jest traktowany jako potencjalny sojusznik. Niestety, często uważany jest wręcz za wroga. To jednak także wina nas, dziennikarzy. Tymczasem wszyscy zgodzą się chyba co do tego, że poprzez właściwie podaną informację da się osłabić wybuch bomby, a nawet ją rozbroić. Nie chodzi o to, by w każdym przypadku zgłoszenia nadużycia biegać i mówić o tym w mediach. Do wyjaśnienia potrzebny jest bowiem spokój. Choć po zakończeniu sprawy dobrze byłoby wydać komunikat. Chodzi bardziej o reakcję Kościoła w sytuacji, gdy jakaś sprawa, np. w wyniku przecieku z prokuratury, dotrze do mediów.

Weźmy dwa przykłady z ostatniego czasu. Jeden z portali internetowych odkrywa, że skazany za pedofilię kapłan został administratorem domu dla księży emerytów. Dziennikarz wysyła pytania i czeka. Odpowiedzi nie ma. Ponagla. Dostaje zapewnienie, że odpowiedź lada chwila zostanie wysłana. Ale jej nie dostaje. Traci cierpliwość i publikuje tekst. Podkreśla, że pytania do kurii wysłał, lecz nikt mu nie odpowiedział. U odbiorcy powstaje wrażenie, że ktoś usiłuje coś ukrywać. Kuria reflektuje się, wysyła odpowiedzi, z których wynika, że ma pełną kontrolę nad wspomnianym księdzem i nie ma powodów do obaw, że kogoś skrzywdzi. Ale jest za późno. Utrwala się bowiem pierwotne milczenie. Kolejny komunikat, informujący o tym, że biskup ostatecznie wysłał owego kapłana do zamkniętego klasztoru, gdzie pracując fizycznie, ma czekać na decyzję Stolicy Apostolskiej, do mediów już się nie przebił.

Przykład drugi. Do kurii napływa zgłoszenie, że kapłan molestował 14-latkę. Ksiądz zostaje zawieszony, odsunięty od pracy z dziećmi. Zarzuty są na tyle poważne, że sprawa zostaje zgłoszona do Watykanu oraz prokuratury. Do czasu wyjaśnienia i ostatecznych decyzji ksiądz zostaje umieszczony w klasztorze. Ofiara otrzymuje pomoc. Sprawa załatwiona wzorcowo wedle wytycznych biskupów i w zgodzie z polskim prawem. Ale dowiaduje się o niej prasa. Pojawiają się pytania i lakoniczna odpowiedź, że ksiądz jest w klasztorze. Ani słowa o tym, że powiadomiony jest Watykan, prokuratura, że zaoferowano pomoc ofierze itp. Znów powstaje wrażenie, że przełożeni księdza usiłują go chronić. A przecież można było inaczej.

Z drugiej strony mamy sprawy załatwione wzorowo. Jak choćby ta sprzed kilku lat z Legionowa. Podległy ordynariatowi polowemu kapłan zostaje oskarżony o pedofilię. Natychmiast zostaje zawieszony, a o sprawie poinformowany jest Watykan. Prokurator stawia zarzuty i zaczyna się proces. W międzyczasie ksiądz zostaje usunięty ze stanu kapłańskiego. Biskup natychmiast organizuje konferencję prasową i informuje o wszystkim dziennikarzy.

Bomba zostaje rozbrojona, a w relacjach z procesu mówi się o byłym księdzu.

Inna sprawa. Kilka lat temu ksiądz z diecezji płockiej, który otrzymał dożywotni zakaz pracy z dziećmi i młodzieżą, zostaje skierowany jako kapelan do jednego z żeńskich klasztorów na terenie archidiecezji warszawskiej. Po pewnym czasie łamie nałożone na niego zakazy i w różnych częściach kraju głosi rekolekcje dla dzieci i młodzieży. Biskup nie zwleka. Kapłan zostaje zawieszony we wszystkich funkcjach duszpasterskich, otrzymuje zakaz noszenia stroju kapłańskiego, a o złamaniu zakazu powiadomiony zostaje Watykan. Rzecznik diecezji płockiej nie kluczy. Natychmiast podaje wszystkie informacje i sensacji nie ma co szukać.

Co zrobić z księżmi pedofilami

Mówiąc o pedofilii w Kościele, dotykamy zarówno przeszłości, jak i przyszłości. Obecna dyskusja w większym stopniu skupia się na tym, co minione, a przyszłości zdaje się nie widzieć. Więcej rozmawiamy o przypadkach historycznych, oczekujemy ich ujawnienia – pewnie dlatego, że czai się za nimi tak bardzo pożądana przez ludzką naturę sensacja. Raport polskich biskupów o skali pedofilii odpowie wprawdzie na oczekiwanie społeczne, poprawi wizerunek Kościoła, pokaże skalę problemu. Ale co dalej? Wciąż za mało mówi się i pisze o tym, że w kwestii prewencji Kościół w Polsce w ostatnim czasie poczynił znaczne postępy. Są wytyczne, w których określono zasady postępowania w przypadku oskarżeń pod adresem duchownego, duży nacisk położono na pomoc ofiarom, uruchomiono szkolenia. Kolejne diecezje opracowują normy ochrony dzieci i młodzieży oraz zasady praktyk duszpasterskich dostosowane do warunków lokalnych. Za mało mówi się o tym, że w prawie kościelnym za przestępstwo uznaje się czyny o charakterze seksualnym z osobą poniżej 18. roku życia – a nie jak w prawie cywilnym z osobą, która nie skończyła 15 lat. Że dłuższy jest także okres przedawnienia.

Mało kto zdaje sobie sprawę z tego (biskupi na szczęście tak – dyskusja w gronie episkopatu trwa), że Kościół – nie tylko w naszym kraju – stoi dziś w istocie przed bardzo ważną przebudową strukturalną. Ma do rozwiązania kilka, jeśli nie kilkanaście, niesłychanie poważnych problemów. Przy duchownym skazanym na karę bezwzględnego więzienia za molestowanie sprawa wydaje się być prosta: wydalenie ze stanu kapłańskiego. Po odbyciu kary delikwentem i jego kontrolą winny zająć się instytucje państwowe. Ale co począć z tym, który wyrok dostał w zawieszeniu, a Stolica Apostolska nie wyrzuciła go z kapłaństwa? Co z takim człowiekiem zrobić? Gdzie go wysłać? Do jakiej pracy, jeśli jest jeszcze w sile wieku? Do wiejskiej parafii, domu księży emerytów, na administratora jakiejś placówki muzealnej albo kościelnego archiwum? A może umieścić w specjalnym zamkniętym ośrodku?

Żadne z tych rozwiązań nie jest idealne. Bo do wiejskiej parafii wcześniej czy później dotrą informacje o przeszłości księdza, bo okaże się, że z domu emerytów i tak może wychodzić i istnieje ryzyko, że będzie miał kontakt z nieletnimi. Z kolei zamknięty ośrodek, w którym będzie kilku o podobnych skłonnościach – a przecież statystyka wyraźnie mówi, że pedofilne zachowania najczęściej występują u mężczyzn o skłonnościach homoseksualnych – to nic innego jak stworzenie, przepraszam za sformułowanie, domu rozpusty. Co zatem robić? To pytania, na które władze kościelne muszą odpowiedzieć i znaleźć rozwiązanie. Potrzebują przy tym rozwagi i dyskrecji – sprawa to trudna, bo zawsze może się pojawić ktoś, kto uzna, że znów usiłuje się zamiatać pod dywan.

Kolejna sprawa to formacja seminaryjna. Trzeba prowadzić ją tak, by już na etapie przyjmowania do seminariów duchownych wyłapywać skrzywione osobowości. Czasem nie da się tego zrobić na początku, ale przecież w ciągu sześciu, siedmiu, a w wielu przypadkach nawet dziesięciu lat obserwacji danej osoby można odkryć nie tylko to, że nie ma ona powołania. Powie ktoś, że seminaria będą świeciły pustkami i za kilka lat zabraknie księży. Odpowiem pytaniem: lepiej jest mieć mniej księży bardziej obłożonych pracą czy nieustanne kłopoty z dewiantami? Biskupi muszą zatem przepracować zasady przyjmowania do seminariów oraz całej formacji.

Nie bez znaczenia jest także dążenie do wyrugowania ze stanu kapłańskiego osób o skłonnościach homoseksualnych. W ostatnich latach tzw. lobby homoseksualne rozpanoszyło się w instytucjach kościelnych i dąży do daleko idących zmian. Ba, występuje jak ostatnio na Światowym Spotkaniu Rodzin w Irlandii, niejako z oficjalnym przyzwoleniem Watykanu.

A może mniej szczegółów?

Ani w pierwszej, ani drugiej, ani tym bardziej trzeciej sprawie dziennikarze nie będą mieli za wiele do powiedzenia. Kościołowi potrzebni są nieco inni eksperci. Wróćmy zatem do zaproponowanego sojuszu w odniesieniu do kwestii molestowania nieletnich i przypatrzmy się przez chwilę pracownikom mediów.

Brak dyskrecji, empatii, wrażliwości – to bodaj główne grzechy środowiska dziennikarskiego. Nieustanna pogoń za ekskluzywną informacją bardzo często powoduje, że jesteśmy ślepi na to, co dzieje się dookoła. Mając w ręku newsa, nie zastanawiamy się nad tym, jakie konsekwencje może wywołać jego publikacja. W kwestii pedofilii bardzo często mówimy o dobru społecznym, dobru ofiary. Tymczasem opisując sprawy molestowania, nie raz i nie dwa dostarczyliśmy ofiarom kolejnego cierpienia. Podawaliśmy szczegóły pozwalające łatwo je zidentyfikować w społecznościach, w których mieszkają. A społeczności są różne, nie tylko anonimowe wielkomiejskie, ale też małe wiejskie. W jednym środowisku ludzie uwierzą ofierze, w innej staną murem za ewentualnym sprawcą, a ofiarę zaczną wytykać palcami. A przecież w wielu sprawach wystarczyło zatrzymać się na ogólnym opisie.

Inna kwestia to niezdolność ważenia poszczególnych przypadków. A przecież inną sprawą jest oskarżenie duchownego o molestowanie dzieci, a zupełnie inną fakt, że w jego komputerze znaleziono zdjęcia pedofilskie. I jeden, i drugi czyn zasługuje na potępienie. Ale o ile w pierwszym przypadku ksiądz prawdopodobnie „nie rokuje", o tyle w drugim po specjalistycznej terapii kapłan może wyjść na prostą. Tego pierwszego Watykan zapewne wyrzuci ze stanu duchownego, ten drugi dostanie swoją szansę. Pierwszy najpewniej zostanie skazany na karę bezwzględnego więzienia, drugi dostanie co najwyżej wyrok w zawieszeniu.

Nie zastanawiamy się nad tym, bo wychodzimy z założenia, że pedofilia to pedofilia, więc trzeba publicznie piętnować każdy przypadek. I o każdym trzeba pisać już wtedy, gdy pojawią się pierwsze oskarżenia. A wiele tych spraw po zbadaniu przez organa ścigania okazuje się fałszywymi. Oskarżony o molestowanie kapłan cierpi nie tylko z powodu tego, że wysunięto przeciwko niemu poważne zarzuty, ale też z powodu odsunięcia go od pracy i nierzadko również dlatego, że medialny opis sprawy pozwala na jego identyfikację, przykleja mu łatkę zboczeńca, co właściwie oznacza dla niego śmierć cywilną. Żadne przeprosiny nie pomogą – fałszywa opinia będzie się za nim ciągnęła przez lata. Dopóki wina nie jest udowodniona, dopóty należy domniemywać niewinność i dbać o ochronę dobrego imienia każdego człowieka.

Zarzuci mi ktoś, że kalam własne gniazdo. Nie zgodzę się z tą opinią. Wskazuję jedynie to, na co powinniśmy zwrócić szczególną uwagę, jeśli faktycznie zależy nam na dobru, również naszych, dzieci. Nie sztuką jest bowiem wywołanie sensacji, lecz mądre uczestnictwo w uruchomieniu procesu zmian. W cytowanej już adhortacji „Evangelii gaudium" papież Franciszek sformułował taką zasadę, którą wszyscy winniśmy wziąć sobie do serca: „Czas przewyższa przestrzeń". Papież pisze, że w dzisiejszym świecie „człowieka ogarnia szaleństwo, by rozwiązać wszystko natychmiast", by od razu osiągnąć ostateczny rezultat. Tymczasem trzeba rozpoczynać procesy, angażować nowych ludzi i nowe grupy społeczne, „które rozwiną te działania, by przyniosły owoc w postaci ważnych wydarzeń historycznych". „Bez niepokoju, lecz z jasnymi i mocnymi przekonaniami" – podkreśla papież.

Tym razem nie z ambony

Molestowanie nieletnich jest poważnym objawem kryzysu dotykającego nie tylko Kościół, ale też całe społeczeństwo. Jest to głęboko zakorzeniony kryzys moralności seksualnej, czy wręcz więzi międzyludzkich, a jego głównymi ofiarami są rodziny i młodzież. Kościół, mówiąc o nadużyciach seksualnych w sposób jasny i zdecydowany, pomoże społeczeństwu zrozumieć trapiący je kryzys i go przezwyciężyć" – to znów słowa Jana Pawła II z 2002 r.

Powtórzmy raz jeszcze: kryzys moralności seksualnej dotyka nas wszystkich. Pedofilia obecna jest wśród duchownych, nauczycieli, w środowiskach filmowych, wśród pracowników umysłowych, robotników i dziennikarzy też. To, niestety, smutne fakty.

Afera pedofilska wstrząsnęła wprawdzie Kościołami w USA, Chile czy Irlandii, ale przecież cała akcja #MeToo, sprawa jednego z najpotężniejszych ludzi branży filmowej Harveya Weinsteina, skazanie za molestowanie Billa Cosby'ego czy przypadek Romana Polańskiego dobitnie pokazują, że molestowanie seksualne – nie tylko nieletnich – jest problemem nie tylko Kościoła, ale że jest to problem cywilizacyjno-kulturowy współczesnego świata.

Konieczne zatem jest podjęcie działań naprawczych i profilaktycznych. Kościół jest wprawdzie w kryzysie, ale może z niego wyjść wzmocniony, a jego doświadczenie powinno pomóc innym. Obecny kryzys jest w istocie wielką szansą. Tak jak dziś z podziwem patrzymy na wszelkie dzieła charytatywne Kościoła, tak w przyszłości możemy docenić jego działalność edukacyjną. Potrzeba jednak jedności, rozwagi, jawności i determinacji. Narzędziem działania nie może być jednak ambona – tam ludzie oczekują czegoś innego. Narzędziem i sprzymierzeńcem są media, które – gdy trzeba – zganią, ale przede wszystkim powinny promować właściwe postawy, a przez to budować kulturę społeczną. Dialogiem i przyjazną współpracą – ale bez padania na kolana czy fałszywego poklepywania po plecach – da się pokonać zło. Trzeba się tylko zaprzyjaźnić.

A wrogowie Kościoła? Wciąż będą. Wciąż coś będzie kłuło ich w oczy. Wszystkich przecież przekonać się nie da. Kościół może im jednak podarować swoją modlitwę i, nie oglądając się na nich, po prostu robić swoje.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95

Kościół atakowany jest od wielu lat. Chyba każdy, kto choć trochę interesuje się historią, zgodzi się z twierdzeniem, że próby dyskredytowania, obniżania autorytetu czy kontestowania jego nauczania trwają – z różnym natężeniem – mniej więcej od połowy XVIII w. Podwalin tego ataku trzeba – rzecz jasna – szukać w wydarzeniach rewolucji francuskiej. Ówczesna, zajadła i częstokroć krwawa, wojna z katolicyzmem miała wyrzucić go na margines, a nawet całkowicie wyrugować z życia społeczeństwa. Z Kościołem walczyli i naziści, i komuniści – dobrze to w Polsce oraz krajach Europy Środkowej i Wschodniej znamy. Kościołowi udało się przetrwać, ale narracja o potrzebie nieustannej walki z nim utrwaliła się w społeczeństwach Zachodu i trwa do dziś. Zmieniają się metody, ale schematy są mniej więcej takie same. Tezy głoszone przez nieprzyjaciół Kościoła ciągle trafiają na podany grunt i wciąż podsycana jest wobec niego wrogość.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Zanim nadeszło Zmartwychwstanie
Plus Minus
Bogaci Żydzi do wymiany
Plus Minus
Robert Kwiatkowski: Lewica zdradziła wyborców i członków partii
Plus Minus
Jan Maciejewski: Moje pierwsze ludobójstwo
Plus Minus
Ona i on. Inne geografie. Inne historie