Władimir Putin razem z Angelą Merkel oglądają wystawę Volkswagena na Targach Przemysłowych w Hanowerze. Politycy w towarzystwie ochroniarzy i członków delegacji podchodzą do czerwonego sportowego samochodu. Kanclerz Niemiec puka ręką w otwarte drzwi auta i przez tłumacza opowiada prezydentowi Rosji o technologii użytej przy jego produkcji. Nagle w ogromnej hali rozlega się krzyk. Kilka działaczek ruchów feministycznych, które stały dotąd w tłumie dziennikarzy, rozbierają się do pasa i przedzierają przez ogrodzenie. Półnagie kobiety z ciałami pokrytymi napisami „Fuck dictator", wznosząc okrzyki: „Putin zdrajca", próbują dobiec do rosyjskiego prezydenta. Mimo chaosu i zaskoczenia, w jednej chwili przed politykiem wyrasta mur ochroniarzy. Jeden zasłania Putina własnym ciałem, inni łapią kobiety i rzucają je na ziemię. Zamieszanie kończy się po kilku sekundach. Działaczki zostają wyprowadzone przez policję, a Putin i Merkel spokojnie opuszczają wystawę.
Ludźmi, którzy tak sprawnie i z zimną krwią ochronili rosyjskiego prezydenta, byli oficerowie Federalnej Służby Ochrony (FSO). Jedna z najbardziej tajemniczych rosyjskich służb specjalnych od lat broni życia i prywatności obecnego „cara" Rosji.
FSO, podobnie jak większość rosyjskich służb swoje pochodzenie wywodzi ze Związku Radzieckiego. Wówczas najważniejszych członków partii komunistycznej i ich rodziny ochraniało 10 tysięcy agentów tzw. dziewiątki, czyli Dziewiątego Zarządu KGB. Do ich zdań, poza dbaniem o bezpieczeństwo ludzi, należało również zabezpieczanie budynków państwowych, instalacji nuklearnych, parku samochodowego oraz wizyt zagranicznych dygnitarzy.
Z tą ostatnią funkcją wiąże się historia, która choć zabawna, pozwala zrozumieć, jak pracowali oficerowie tej formacji. W 2008 roku na łamach „Komsomolskiej Prawdy" były zastępca szefa „dziewiątki" Walerij Wieliczko opowiedział o zdarzeniu, które miało miejsce, gdy jego ludzie ubezpieczali wizytę George'a Busha seniora w Moskwie. Kiedy konwój z Michaiłem Gorbaczowem i amerykańskim prezydentem jechał ulicami stolicy, snajper KGB, który wraz z kolegami obsadzał dachy na trasie przejazdu, zwrócił uwagę szefa na okno w jednym z domów. Wieliczko spojrzał przez lornetkę i zobaczył mężczyznę, który potrząsał jakimś przedmiotem. Dowódca przestraszony, że może to być detonator, rozkazał swoim ludziom wejść do domu i obezwładnić podejrzanego osobnika. W ciągu trzech minut – opowiada Wieliczko – agenci „dziewiątki" pojawili się pod mieszkaniem, wyłamali drzwi, a kiedy weszli do środka okazało się, że „napastnik" trzymał w ręce pilota, którym energicznie zmieniał kanały. Przez cały ten czas snajperzy mieli go na celowniku i byli gotowi do strzału – kończy wspomnienie Rosjanin.
Spokojnie, to tylko pilot
Służba Wieliczki, podobnie jak jego podwładnych zakończyła się w 1991 roku, wraz z rozwiązaniem ZSRR i KGB. Część bezrobotnych oficerów „dziewiątki" znalazła pracę już rok później, kiedy powołano do życia Główny Zarząd Ochrony (GUO) odpowiedzialny za pilnowanie VIP-ów nowej Rosji. Szefem służby został generał porucznik Michaił Barsukow. Za jego rządów GUO, w którym służyło prawie dwa razy więcej ludzi niż w poprzedniczce z KGB, stało się jedną z ważniejszych służb Federacji Rosyjskiej. Barsukow, wykorzystując swoje wpływy i dostęp do ucha Borysa Jelcyna, dodatkowo wzmocnił podległe sobie jednostki.