Pretorianie Putina. Czy w Rosji zaczyna się wojna służb?

Mówią o nich najwierniejsi z wiernych. Kilkanaście tysięcy świetnie wyszkolonych funkcjonariuszy z różnych formacji dba o bezpieczeństwo rosyjskiego prezydenta, ale też zbiera na siebie haki i konkuruje z sobą. Czy w Rosji szykuje się nowa wojna służb?

Aktualizacja: 18.09.2016 06:06 Publikacja: 15.09.2016 11:34

Czarny garnitur, słuchawka w uchu, zimna krew. Agenci FSO w akcji – niech nikt nie waży się zbliżyć

Czarny garnitur, słuchawka w uchu, zimna krew. Agenci FSO w akcji – niech nikt nie waży się zbliżyć do prezydenta Rosji

Foto: PAP, Jochen Lübke

Władimir Putin razem z Angelą Merkel oglądają wystawę Volkswagena na Targach Przemysłowych w Hanowerze. Politycy w towarzystwie ochroniarzy i członków delegacji podchodzą do czerwonego sportowego samochodu. Kanclerz Niemiec puka ręką w otwarte drzwi auta i przez tłumacza opowiada prezydentowi Rosji o technologii użytej przy jego produkcji. Nagle w ogromnej hali rozlega się krzyk. Kilka działaczek ruchów feministycznych, które stały dotąd w tłumie dziennikarzy, rozbierają się do pasa i przedzierają przez ogrodzenie. Półnagie kobiety z ciałami pokrytymi napisami „Fuck dictator", wznosząc okrzyki: „Putin zdrajca", próbują dobiec do rosyjskiego prezydenta. Mimo chaosu i zaskoczenia, w jednej chwili przed politykiem wyrasta mur ochroniarzy. Jeden zasłania Putina własnym ciałem, inni łapią kobiety i rzucają je na ziemię. Zamieszanie kończy się po kilku sekundach. Działaczki zostają wyprowadzone przez policję, a Putin i Merkel spokojnie opuszczają wystawę.

Ludźmi, którzy tak sprawnie i z zimną krwią ochronili rosyjskiego prezydenta, byli oficerowie Federalnej Służby Ochrony (FSO). Jedna z najbardziej tajemniczych rosyjskich służb specjalnych od lat broni życia i prywatności obecnego „cara" Rosji.

FSO, podobnie jak większość rosyjskich służb swoje pochodzenie wywodzi ze Związku Radzieckiego. Wówczas najważniejszych członków partii komunistycznej i ich rodziny ochraniało 10 tysięcy agentów tzw. dziewiątki, czyli Dziewiątego Zarządu KGB. Do ich zdań, poza dbaniem o bezpieczeństwo ludzi, należało również zabezpieczanie budynków państwowych, instalacji nuklearnych, parku samochodowego oraz wizyt zagranicznych dygnitarzy.

Z tą ostatnią funkcją wiąże się historia, która choć zabawna, pozwala zrozumieć, jak pracowali oficerowie tej formacji. W 2008 roku na łamach „Komsomolskiej Prawdy" były zastępca szefa „dziewiątki" Walerij Wieliczko opowiedział o zdarzeniu, które miało miejsce, gdy jego ludzie ubezpieczali wizytę George'a Busha seniora w Moskwie. Kiedy konwój z Michaiłem Gorbaczowem i amerykańskim prezydentem jechał ulicami stolicy, snajper KGB, który wraz z kolegami obsadzał dachy na trasie przejazdu, zwrócił uwagę szefa na okno w jednym z domów. Wieliczko spojrzał przez lornetkę i zobaczył mężczyznę, który potrząsał jakimś przedmiotem. Dowódca przestraszony, że może to być detonator, rozkazał swoim ludziom wejść do domu i obezwładnić podejrzanego osobnika. W ciągu trzech minut – opowiada Wieliczko – agenci „dziewiątki" pojawili się pod mieszkaniem, wyłamali drzwi, a kiedy weszli do środka okazało się, że „napastnik" trzymał w ręce pilota, którym energicznie zmieniał kanały. Przez cały ten czas snajperzy mieli go na celowniku i byli gotowi do strzału – kończy wspomnienie Rosjanin.

Spokojnie, to tylko pilot

Służba Wieliczki, podobnie jak jego podwładnych zakończyła się w 1991 roku, wraz z rozwiązaniem ZSRR i KGB. Część bezrobotnych oficerów „dziewiątki" znalazła pracę już rok później, kiedy powołano do życia Główny Zarząd Ochrony (GUO) odpowiedzialny za pilnowanie VIP-ów nowej Rosji. Szefem służby został generał porucznik Michaił Barsukow. Za jego rządów GUO, w którym służyło prawie dwa razy więcej ludzi niż w poprzedniczce z KGB, stało się jedną z ważniejszych służb Federacji Rosyjskiej. Barsukow, wykorzystując swoje wpływy i dostęp do ucha Borysa Jelcyna, dodatkowo wzmocnił podległe sobie jednostki.

W 1992 roku ochroniarze prezydenta przejęli część zadań, które do tej pory wykonywała Federalna Agencja Łączności Rządowej i Informacji zajmująca się wywiadem elektronicznym i ochroną państwowej łączności. Teraz to Główny Zarząd Ochrony całkowicie kontrolował specjalny system rządowych telefonów. Analityk „Conflict Studies Research Centre" Gordon Bennett w opracowaniu z 2000 roku wyjaśniał, że pod nadzorem GUO znalazła się zarówno linia ATS-1 używana m.in. przez ministrów i pierwszych wiceministrów, jak i linia ATS-2 wykorzystywana przez szefów departamentów i wiceministrów. Dzięki temu Zarząd mógł np. przekazywać Jelcynowi informacje z pominięciem innych służb.

W 1993 roku Michaił Barsukow udowodnił swoją lojalność, kiedy w trakcie kryzysu konstytucyjnego poparł prezydenta i wraz z podległą mu jednostką pomógł zorganizować szturm sił rządowych na parlament. W pierwszych latach po upadku ZSRR, GUO mimo władzy, jaką posiadało, musiało dzielić swoje kompetencje z jeszcze jedną służbą, która zajmowała się wyłącznie ochroną Borysa Jelcyna, czyli Służbą Bezpieczeństwa Prezydenta (SBP).

Na czele tej formacji stała szara eminencja Kremla i wieloletni ochroniarz Jelcyna, generał Aleksander Korżakow. Ten zwalisty, łysiejący były agent KGB zakres swoich obowiązków rozumiał w specyficzny sposób. W 1994 roku zorganizował rajd agentów SBP na moskiewską siedzibę Most Banku. Oficerowie, wymachując bronią, kazali ochroniarzom placówki leżeć twarzami w śniegu, po czym przeszukali budynek. Bank należał do oligarchy Władimira Gusińskiego, właściciela prywatnej telewizji NTW, który blisko współpracował z merem stolicy Jurijem Łużkowem. Atak na bank miał zastraszyć Łużkowa, który planował zmierzyć się z Jelcynem w wyborach prezydenckich. Niedługo potem polityk zrezygnował z tego pomysłu, a Gusiński wyjechał z rodziną z Rosji.

Bunty pod kontrolą

Dzięki swojej pozycji i pełnionej funkcji Korżakow stał się nietykalny. Nie zatopiły go ani oskarżenia o zbieranie haków na rządzących polityków, ani o łapownictwo. Przeliczył się dopiero w 1996 roku, kiedy w trakcie kampanii prezydenckiej rozpętał wojnę o wpływy z kremlowskimi oligarchami. Z jego rozkazu oficerowie SBP zatrzymali dwóch współpracowników Anatolija Czubajsa, głównego finansisty sztabu wyborczego Jelcyna. Przy mężczyznach wychodzących z siedziby parlamentu agenci znaleźli torby z papierem do ksero, pod którym ukryto ponad 500 tysięcy dolarów. Po kilku godzinach przesłuchania zostali zwolnieni, ale media należące do Czubajsa przedstawiły sprawę jako próbę zamachu stanu. Miała ona polegać na próbie storpedowaniu kampanii prezydenckiej. Zdenerwowany Jelcyn ostatecznie zdymisjonował Korżakowa. Komentując wyrzucenie generała, przewodniczący Dumy Giennadij Selezniow powie później, że ten wyleciał za ujawnienie sekretnych sposobów finansowania sztabu głowy państwa. Po tym wydarzeniu Służbę Bezpieczeństwa Prezydenta podporządkowano GUO, które z kolei przekształcono w Federalną Służbę Ochrony.

Po wyjściu z „Białego Domu" Władimir Putin wsiada do pancernej limuzyny, którą rusza w stronę Kremla, gdzie ma się odbyć jego uroczyste zaprzysiężenie na prezydenta. Po chwili za jadącym samochodem pojawiają się dwa czarne masywne jeepy należące do FSO, a przed nim w szeregu ustawiają się ubrani w skórzane mundury oficerowie tej formacji. Kolumna rusza na sygnale zamkniętymi ulicami Moskwy. Na Kreml konwój wjeżdża przez Basztę Spasską i zatrzymuje się przed Wielkim Pałacem Kremlowskim. Ochrona człowieka numer jeden podczas takich przejazdów jak ten z 2012 roku to tylko drobna część wszystkich zadań FSO. Oficjalnie powołana w tym samym celu co polski BOR, w krótkim czasie stała się potężniejsza od wszystkich swoich poprzedniczek.

– Do najważniejszych kompetencji FSO należy nadzorowanie elit politycznych i sprawdzanie ich lojalności. Ta służba ma bardzo rozbudowane struktury regionalne, dzięki którym m.in. obserwuje poczynania gubernatorów. Swoją kontrolę rozciąga też na firmy zajmujące się ochroną państwowych koncernów – tłumaczy Robert Cheda, były analityk Agencji Wywiadu, a obecnie ekspert fundacji im. Kazimierza Pułaskiego. – Licząca ponad 20 tysięcy ludzi Służba Ochrony strzeże bezpieczeństwa głowy państwa, członków rządu, gubernatorów i najwyższych patriarchów Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej. Ponadto odpowiada za system rządowej komunikacji i to nie tylko tej telefonicznej i informatycznej, ale również za bezpieczeństwo używanych przez VIP-ów dróg – uzupełnia dr Iwan Preobrażeński, moskiewski politolog i dziennikarz. Agenci FSO pilnują również najważniejszych budynków, w tym „Białego Domu", Dumy i Kremla. Pod nadzorem ochroniarzy znajduje się garaż specjalnego przeznaczenia, w którym czeka setka samochodów i motocykli. Na wypadek, gdyby te kompetencje były za małe, prawo federalne pozwala oficerom FSO prowadzić własne śledztwa, przesłuchiwać i inwigilować podejrzanych. I to bez zgody sądu. Jeśli zajdzie taka potrzeba, agenci mogą też wejść do prywatnego mieszkania i np. aresztować lokatorów.

Do „ludzi prezydenta" należą systemy monitoringu, dzięki którym dniem i nocą obserwują teren wokół Kremla. To właśnie te kamery miały rzekomo nie obejmować swoim zasięgiem mostu Moskworeckiego, gdzie pod koniec lutego zeszłego roku został zamordowany Boris Niemcow. Dziennikarze niezależnej „Nowej Gaziety" nie wierzą w tę wersję i żądają od FSO ujawnienia nagrań, na których ma być widoczny moment śmierci opozycjonisty.

Pod koniec 2015 roku z powodu pogarszającej się sytuacji gospodarczej, wywołanej m.in. przez zagraniczne sankcje, przed Służbą Ochrony postawiono kolejne zadanie. Jak pisze „Bloomberg", funkcjonariusze mają monitorować i w miarę możliwości powstrzymywać oznaki niezadowolenia i buntu w społeczeństwie. Funkcja bardzo przydatna, zwłaszcza przed wyborami do Dumy. Pod szczególnym nadzorem znalazły się regiony najciężej dotknięte recesją.

Strzelanie do celu z pędzącego po oblodzonej drodze auta, walka wręcz i prowadzenie samochodu w ekstremalnych warunkach to tylko niektóre rzeczy, jakich uczą się przyszli agenci Federalnej Służby Ochrony. – Kadra kierownicza przychodzi do FSO w ramach rotacji między służbami, najczęściej z Federalnej Służby Bezpieczeństwa (FSB). Natomiast jeśli chodzi o niższy szczebel, to nowi oficerowie najczęściej rekrutują się z własnej uczelni FSO – wyjaśnia Cheda.

Masywny, betonowy budynek z dachem naszpikowanym ogromnymi antenami satelitarnymi znajduje się w mieście Orzeł. Na stronie Akademii można przeczytać, że wszyscy wykładowcy mają wysoki potencjał intelektualny, a kurs dla kandydatów trwa pięć lat.

Do nieodłącznych atrybutów funkcjonariuszy FSO i wchodzącej w jej skład Służby Bezpieczeństwa Prezydenta, odpowiedzialnej tylko za ochronę głowy państwa, należą – jak do wielu innych tego typu agentów zresztą – czarny garnitur, ciemne okulary przeciwsłoneczne i słuchawka w uchu. To ci ludzie, gotowi w każdej chwili zasłonić własnym ciałem ochranianą osobę, na krok nie odstępują Władimira Putina i innych ważnych polityków, kiedy podróżują po kraju albo wyjeżdżą za granicę.

– Wyjątkiem są oficerowie Prezydenckiego Regimentu składającego się z 5 tysięcy najlepszych funkcjonariuszy, którzy muszą mieć co najmniej 190 cm wzrostu. Do ich zadań należy pilnowanie kremlowskich korytarzy – opowiada dr Mark Galeotti, autor książek o rosyjskich służbach specjalnych oraz ekspert w dziedzinie bezpieczeństwa z Instytutu Stosunków Międzynarodowych w Pradze. Z powodu pełnionej funkcji i pozycji, jaką zajmuje w strukturach siłowych, Federalna Służba Ochrony pilnie strzeże swoich tajemnic i jest jedną z mniej znanych rosyjskich służb. To paradoksalnie wzbudza jeszcze większe zainteresowanie i jest pożywką dla wielu teorii spiskowych.

Po Rosji krążyła kiedyś legenda, że na oficjalne wizyty ochroniarze wożą ze sobą sobowtóra Putina. Funkcjonariusze tej formacji mają też ochraniać tajną rządową sieć stołecznego metra, tzw. Metro-2 oraz używać tajemniczych preparatów, dzięki którym ich skóra nigdy się nie poci.

Mimo aury tajemniczości, mediom co jakiś czas udaje się dotrzeć do skrzętnie ukrywanych informacji. Anglojęzyczny dziennik „The Moscow Times" w kwietniu 2011 roku pisał, że FSO złożyła zamówienie na marmurową wannę o wartości 12 tysięcy dolarów, która miała trafić do jednej z rezydencji VIP-ów w podstołecznej wsi Usowo. Działo się to w momencie, kiedy władze starały się ograniczyć wydatki administracji państwowej.

Z kolei w 2013 roku „Foreign Policy" donosiła, że agenci ochrony po skandalu z kradzieżą tajnych danych przez Edwarda Snowdena zakupili 20 specjalnych maszyn do pisania wartych łącznie prawie 15 tysięcy dolarów. Kierownictwo służby uznało, że ze względów bezpieczeństwa poufne informacje lepiej zapisywać tradycyjną metodą niż magazynować na serwerach. Te sprawy blakną jednak przy wydarzeniach, którymi w latach 2006–2007 żyły rosyjskie media. Wtedy na Kremlu doszło do otwartej wojny o wpływy i pieniądze między służbami specjalnymi.

– Władimir Putin chciał rozbić tworzącą się koalicję FSB i Prokuratury Generalnej. W tym celu wykorzystał FSO i Federalną Służbę Kontroli Narkotyków. Ta ostatnia zdobyła kompromitującej materiały, z których wynikało, że FSB jest zamieszana w przemyt kontrabandy z Dalekiego Wschodu. FSO położyła te dokumenty na biurku prezydenta, a ten wyczyścił cały zarząd bezpieczeństwa gospodarczego FSB. To wydarzenie na kilka lat znacznie wzmocniło Służbę Ochrony – opowiada Cheda. Mniej więcej w 2007 roku FSO przejęło też z rąk jednej z federalnych agencji kontrolę nad prezydenckimi posiadłościami, ich renowacją, przebudową i związanymi z tym pieniędzmi. Do tych sukcesów nigdy by nie doszło, gdyby nie wpływy jednego człowieka.

Powiedzenie „nie oceniaj książki po okładce" jak żadne inne pasuje do 70-letniego generała Jewgienija Murowa. Nierozstający się z czarnymi okularami, korpulentny, niski, starszy mężczyzna przypomina raczej dorabiającego do emerytury ochroniarza w GUM niż wieloletniego szefa potężnej Federalnej Służby Ochrony i byłego przewodniczącego Rosyjskiej Federacji Bokserskiej.

Pracę w służbach rozpoczął jako oficer wywiadu zagranicznego KGB, a po upadku ZSRR był jednym z kierowników FSB w Petersburgu, mieście, z którego pochodzi większość „przyjaciół" obecnego prezydenta, tzw. piterskich. Szefem FSO został kilka dni po tym, jak Putin objął urząd prezydenta w 2000 roku. Choć już parę lat temu przekroczył wiek emerytalny, na stanowisku pozostał aż do maja tego roku, co czyni go niewątpliwym rekordzistą wśród szefów rosyjskich służb specjalnych.

– Nie powiedziałbym, że Murow był przyjacielem Putina, ale ten bardzo mu ufał. Dzięki zajmowanej pozycji generał miał dostęp do ucha prezydenta i dostarczał głowie państwa codzienne raporty o zagrożeniach i – co oczywiste – plotki krążące wśród politycznych elit. Ponieważ nie miał ambicji politycznych, nie był zagrożeniem – tłumaczy tak długą karierę Murowa Mark Galeotti. Funkcja, jaką przez lata pełnił u boku prezydenta, pomogła mu uczynić z podległej sobie formacji coś znacznie ważniejszego niż tylko służbę ochrony.

FSO świetnie wpisała się w uprawianą przez Putina politykę powstrzymywania i równowagi. Jej założenia można streścić w jednym zdaniu: chodzi o to, aby żadna z tajnych służb nie stała się zbyt mocna i nie zdominowała innych.

Murow rozkazał swoim ludziom zbierać haki na konkurencyjne służby i obserwować ich poczynania. Dzięki temu, gdy w dostarczanych prezydentowi raportach pojawiały się nieścisłości i manipulacje, generał od razu informował o tym głowę państwa. Co więcej, Służba Ochrony monitorowała też nastroje i wierność polityków w kraju. Z czasem FSO, wiedząc wszystko o wszystkich, stała się języczkiem u wagi w skomplikowanym labiryncie kremlowskich koterii. Gdy np. FSB próbowała za bardzo wzmocnić swoją pozycję, FSO natychmiast tworzyła koalicję z innymi służbami, aby do tego nie dopuścić. Taki swoisty „balance of power".

Generał Murow, który słynie z niebywałej wręcz pamięci, świetnie się w tej grze odnajdywał. Do czasu. W maju tego roku, po 16 latach, stracił stanowisko. Zdaniem ekspertów ma to związek z postępującą na Kremlu wymianą kadr. Putin ma się pozbywać ludzi, którzy stali się zbyt silni albo się „zużyli" i szukać młodszych, bezgranicznie mu oddanych. Robert Cheda przyczyn dymisji Murowa dopatruje się też w aferze, która skompromitowała FSO i ujawniła, że służba kryła przemyt kontrabandy.

Człowiek bez biografii

Odejście tak doświadczonego oficera jak Murow może zaburzyć kontrolowany przez niego system kruchej równowagi. Szczególnie jeśli jego następca nie odnajdzie się w roli pełnionej przez generała. Na razie o nowym szefie FSO, 52-letnim Dmitriju Koczniewie wiadomo niewiele. – To człowiek praktycznie bez biografii. Wiemy tylko, że jest blisko związany z obecnym dowódcą Gwardii Narodowej Wiktorem Zołotowem – mówi Preobrażeński.

Faktycznie, w internecie próżno szukać jakichkolwiek informacji o generale. Dopiero niedawno na stronie Służby Ochrony pojawił się jego krótki, oficjalny życiorys. Wynika z niego, że od 2015 roku był szefem SBP, ukończył studia wyższe i ma żonę. Dziennikarze „Kommiersanta" doszukali się jeszcze informacji, że pani Koczniew zarobiła w zeszłym roku ponad 800 tysięcy dolarów. – Z tego, co wiadomo, to zawodowy oficer, a do tego bardzo kompetentny. Wątpliwe jednak, żeby był zdolny przyjąć te same metody co Murow i zająć się stabilizacją systemu. Brakuje mu doświadczenia starszego poprzednika – mówi dr Galeotti. A system nadszarpnięty odejściem Murowa destabilizuje dodatkowo powołanie w tym roku potężnej Gwardii Narodowej, która stała się przeciwnikiem zarówno dla FSO, jak i FSB. Konflikt służb potęguje kryzys ekonomiczny, który zmusza je do rywalizacji o finanse, a oliwy do ognia może też dolać sam Putin.

– Odejście Murowa nie zachwieje równowagi między służbami, tylko jeśli prezydent zmieni także szefa FSB. Jeśli tak się nie stanie, będzie to znaczyło, że Putin ze względu na postępującą recesję ekonomiczną chce wzmocnić FSB i przenosi punkt ciężkości na tę formację – wyjaśnia Cheda. Przechylenie szali na jedną stronę, przy braku siły stabilizującej, może doprowadzić do nowej wojny służb, a to uczyniłoby rosyjską politykę jeszcze bardziej nieobliczalną.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej":

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Władimir Putin razem z Angelą Merkel oglądają wystawę Volkswagena na Targach Przemysłowych w Hanowerze. Politycy w towarzystwie ochroniarzy i członków delegacji podchodzą do czerwonego sportowego samochodu. Kanclerz Niemiec puka ręką w otwarte drzwi auta i przez tłumacza opowiada prezydentowi Rosji o technologii użytej przy jego produkcji. Nagle w ogromnej hali rozlega się krzyk. Kilka działaczek ruchów feministycznych, które stały dotąd w tłumie dziennikarzy, rozbierają się do pasa i przedzierają przez ogrodzenie. Półnagie kobiety z ciałami pokrytymi napisami „Fuck dictator", wznosząc okrzyki: „Putin zdrajca", próbują dobiec do rosyjskiego prezydenta. Mimo chaosu i zaskoczenia, w jednej chwili przed politykiem wyrasta mur ochroniarzy. Jeden zasłania Putina własnym ciałem, inni łapią kobiety i rzucają je na ziemię. Zamieszanie kończy się po kilku sekundach. Działaczki zostają wyprowadzone przez policję, a Putin i Merkel spokojnie opuszczają wystawę.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Zanim nadeszło Zmartwychwstanie
Plus Minus
Bogaci Żydzi do wymiany
Plus Minus
Robert Kwiatkowski: Lewica zdradziła wyborców i członków partii
Plus Minus
Jan Maciejewski: Moje pierwsze ludobójstwo
Plus Minus
Ona i on. Inne geografie. Inne historie