Narocz, największe jezioro II RP

Po centrum żeglarsko-kajakowym, jakim jezioro Narocz było przed II wojną światową, nie zostały dziś nawet najbledsze wspomnienia.

Publikacja: 15.09.2016 13:45

Regaty żeglarskie na jeziorze Narocz, lata 30.

Regaty żeglarskie na jeziorze Narocz, lata 30.

Foto: NAC

Zarząd Główny Ligi Morskiej i Kolonialnej w miesiącach lipcu i sierpniu organizuje nad jez. Narocz Kurs Żeglarstwa Śródlądowego, obliczony na 400 uczestników w 2-ch turnusach" – zawiadamiało kuratorium okręgu lwowskiego. Był maj 1937 roku, a pismo – „Dziennik Urzędowy" – oficjalne. „Kurs będzie przeprowadzony w Ośrodku LMK na terenie własnym, wynoszącym obecnie 3 ha, uczestnicy zostaną zakwaterowani w drewnianych budynkach. Jezioro Narocz, jako największe w Polsce, o powierzchni 82 km kw. posiada najlepsze warunki do żeglarstwa, malowniczo położone wśród lasów sosnowych ma doskonałe warunki klimatyczne" – zachwalali urzędnicy i przypominali, że to kolejny taki obóz w ciągu ostatnich lat.

Inny obrazek z sierpnia 1938 roku. Do zdjęcia ustawia się ze 30 dziewczyn. Z wizytą przyjechał sam prezes Ligi Morskiej i Kolonialnej, generał Stanisław Kwaśniewski. Panny mają po kilkanaście lat, właśnie skończyły kurs pierwszego stopnia. Ubrane odświętnie i regulaminowo: białe bluzki, granatowe spódnice, sportowe buty, zawadiacko – wedle ówczesnych gustów – przekrzywione berety. Uśmiechają się uroczo, wypoczęte, zadowolone z wakacji i z siebie. Na odwrocie piszą dedykację: „Pani higienistce na pamiątkę uczestnicy kursu żeglarskiego LMK 1938". Pierwszy autograf składa pan generał, potem W. Bohdanowiczówna, Lila Wojciech...(owska?), Janeczka Czopówna, Anka Chybowska, Krysia Liebermanówna, Hania Strojecka, Jadzia Warzakówna, Krycha Kuczyńska, Hela Mazurkiewiczówna.

Czytaj więcej

Podpisy reszty żeglarek wyblakły. Podobnie jak wspomnienia o wakacjach sprzed 80 lat, jeziorze Narocz i w ogóle o Kresach. Jeśli nie ma się tej pamięci w genotypie, podróż na Wschód wielu Polakom wydaje się bardziej egzotyczna niż wyjazd na Kubę.

Narocz (dziś w północno-zachodniej Białorusi) ma rzeczywiście doskonałe warunki do nauki pływania, żeglowania, surfowania. Pomost wchodzi dobre 50 metrów w jezioro, a wciąż jest płytko – i tak przez kolejnych 100 metrów: spad dna jest niebywale łagodny.

We współczesnych przewodnikach można wyczytać, że w 1964 r., z połączenia czterech wsi na północnym brzegu jeziora utworzono kurort Narocz. Działają tu ponoć liczne sanatoria, domy wczasowe, kolonie dziecięce, schroniska. Jednak informację, że są one „liczne" trzeba brać na wiarę, bo ani z brzegu, ani z szosy nie są one widoczne. A dostępu na teren bronią czujni panowie z ochrony wyposażeni w autorytet władzy i munduru.

Miejsce, w którym udało się nam zatrzymać – ośrodek wczasowy w niepodrabialnym stylu lat 70., niemal jak za późnego Gierka – jest zadbane, schludne, ale zdumiewająco puste. Na wodzie ledwie kilka łódek z wędkarzami czekającymi na jakąś ogłupiałą od upału rybę. Może to strach przed bakterią, którą przywlokły ponoć łabędzie, tak wyludnił brzegi? Ale przecież nikt w to do końca nie wierzy. Ludzie wchodzą do wody, biorą ze sobą dzieci.

Gdzieś majaczy wprawdzie kilka (dosłownie kilka) zacumowanych przy brzegu łódek, ale po centrum żeglarsko-kajakowym, jakim jezioro było przed II wojną światową, nie zostały tu nawet najbledsze wspomnienia.

Pod żaglami Ligi Morskiej i Kolonialnej

Jacek Szulski, właściciel zdjęcia młodych żeglarek i twórca strony internetowej podbrodzie.pl opisującej historię dawnego powiatu święciańskiego (niektóre przedwojenne przewodniki zaliczały Narocz do Pojezierza Święciańskiego), twierdzi, że na rozwój lokalnej turystyki największy wpływ miała renowacja dawnej, niemieckiej linii wąskotorowej. Gdy przedłużono ją na brzeg jeziora, dojazd stał się łatwiejszy. Dziś linia już nie istnieje. Została rozebrana przez władze radzieckie.

W lecie mieszkańcy okolicznych wsi i miasteczek wynajmowali letnikom pokoje. Zaczęły powstawać pensjonaty. Wpisywało się to zresztą w rodzącą się modę na turystykę. Jak oblicza historyk sportu Robert Gawkowski, w 1938 r. w całej II RP było 220 schronisk młodzieżowych. Letnie wyjazdy gimnazjalistów i studentów można uznać za powszechne.

Na przełomie lat 20. i 30. nad jeziorem Narocz też postawiono dwa schroniska: szkolne w miejscowości Kupa koło Kobylnika na północno-zachodnim brzegu i turystyczne Towarzystwa Miłośników Jeziora Narocz na wschodnim brzegu. Zaczęto też energiczną promocję miejsca.

Na przedwojennej kronice filmowej z 1933 roku schroniska już są. Oba drewniane: szkolne – ascetyczne, z elementami stylu modernistycznego, i turystyczne – nieco bardziej kurortowe z wyglądu, w zakopiańskim stylu („Z wieży nieporównane widoki na okolice i bezkreśne obszary wodne"). Patetyczna muzyka, romantyczne, niemal bułhakowskie kadry. Nawet jeśli założymy, że film obliczony był na efekt propagandowy, to i tak coś o przedwojennych wakacjach nam mówi. A wtedy przy jednym tylko pomoście stało więcej żaglówek niż naliczyłam na całym jeziorze ostatniego lata.

Terminy obozów organizowanych przez Ligę Morską Kolonialną były dwa: 1–28 lipca albo 1–28 sierpnia. Kurs kosztował niemało – 50 zł („należy wpłacić na konto PKO nr 367, zaznaczywszy na odwrocie blankietu: Narocz I lub II turnus, wysyłając zgłoszenie najpóźniej do dnia 20 czerwca 1937 r." – napominało kuratorium) – ale był – zdaje się – do udźwignięcia przez nauczycieli, urzędników czy wojskowych. Władze ligi zdawały sobie chyba sprawę z tego, że oferta trafia do dzieci zamożniejszych rodziców. Świadczyłyby o tym choćby zalecenia, co należy wziąć ze sobą obóz. Punkt „Wyekwipowanie uczestników" brzmiał kategorycznie: „a) niezbędne (zabrać obowiązkowo): beret, ciepłe ubranie, sweter, pantofle z miękkimi (ewent. gumowymi) podeszwami, wygodne buciki, 2 pary ciepłych skarpet, 2 zmiany bielizny, 2 koszule nocne lub 2 piżamy, kostium kąpielowy, krótkie spodenki gimnastyczne (dla chłopców), 4 chustki do nosa, worek na brudną bieliznę, koc ciepły, 2 prześcieradła, jasiek, 2 ręczniki, mydło, szczotkę i pastę do zębów, grzebień i lusterko, oraz szczotkę i pastę do butów, nici, guziki, igły itp.".

Ciekawszy jest podpunkt „b) pożądane: białe długie spodnie i granatowa koszulka (spódniczka granatowa i biała bluzka z kołnierzem marynarskim), aparat fotograficzny, zegarek, lornetka, instrumenty muzyczne, książki z dziedziny żeglarstwa, płaszcz nieprzemakalny, mocny nóż, latarka elektryczna".

To z pewnością nie był sport dla wszystkich. Ale przecież po wojnie – mimo całej komunistycznej propagandy o wyrównywaniu szans – także długo jeszcze nie.

Sama Liga Morska i Kolonialna organizacją elitarną jednak nie była. Dziś wspominana jest głównie z powodu ekstrawaganckiego programu podboju zamorskich kolonii, ale przecież to nie dlatego była tak popularna. Uderzała w czułe struny – dostarczała Polakom wiedzy o morzu. Rozbudzała ich marzenia, ale też prowadziła konkretne akcje, które bardzo się wtedy podobały. Na przykład zbiórkę na Fundusz Obrony Morskiej. Dzięki temu udało się sfinansować budowę okrętu podwodnego „Orzeł". Tego samego, który we wrześniu 1939 roku zasłynie w obronie Wybrzeża. Zostanie potem internowany w Estonii i uprowadzony przez polskich marynarzy do Wielkiej Brytanii, by w równie spektakularny sposób zaginąć podczas patrolu na Morzu Północnym na przełomie maja i czerwca 1940 roku. Nurkowie szukają go do dziś.

Liga integrowała lokalne społeczności. Organizowała regaty i zawody, kursy żeglarskie (morskie na Helu i na jeziorach, nie tylko na Naroczy), spływy kajakowe, budowała przystanie i kasyna. W 1934 roku, po dziesięciu latach działalności, liga miała 1200 sekcji i 250 tysięcy członków, w 1936 roku – pół miliona, w 1939 roku – milion. Wydawała miesięczniki, „Morze" i „Polska na Morzu", każdy z nakładem sięgającym 140 tysięcy egzemplarzy (marzenie każdego bodaj współczesnego wydawcy) oraz kwartalnik „Sprawy Morskie i Kolonialne".

W organizacji letniego wypoczynku konkurencją dla ligi mogli być tylko harcerze, którzy nad jeziorem Narocz też mieli swoje obozy. W 1936 roku, pod koniec sierpnia, odbył się tu nawet VIII ogólnopolski Zjazd Harcerstwa Starszego. Choć nie mógł się równać ze zorganizowanym rok wcześniej jubileuszowym zlotem w Spale (wzięło w nim udział ponad 25 tys. harcerek i harcerzy, nad Naroczą – ledwie 113), ale i tak został zapamiętany. Głównie dlatego, że przyjęto na nim komentarz do prawa harcerskiego dla starszych harcerzy.

Kresowe morze w 38 kadrach

Nad Narocz jechało się z Wilna 120 kilometrów. Najpierw koleją do miasteczka Postawy (4 godziny). „Z Postaw do schroniska autem – kursuje stale w ciągu lata" - informowały przewodniki. Można było dojechać do miasteczka Kobylnik, a potem dwa i pół kilometra do wsi Kupa. „Przy każdym pociągu oczekują konie" – uspokajano. Doradzano jednak podróż autobusem (kursowały dwa dziennie) „ze względu na piękno Puszczy Ławaryskiej". Ale bilet kosztował niemało – 7,50 zł, a podróż trwała 5 godzin. Nic dziwnego: „Droga jest częściowo brukowana, a częściowo gruntowa" – precyzowano.

Skąd więc ta popularność jeziora, do którego wcale nie tak łatwo było dotrzeć? Częściowo tłumaczy to autor przewodnika: „Duże plaże, na wybrzeżach duże połacie lasów. W czasie silnych wiatrów wysoka fala do 4 m. Doskonałe warunki dla sportów wodnych i sportów zimowych (boery)".

Jan Bułhak był bardziej poetycki: „Podobnie jak nasz Bałtyk, ma doskonałe plaże z drobnym i czystym piaskiem, z wysoką i czystą falą; ma przeźroczystą głębię twardego równego dna, a gdzieniegdzie nawet przygięte wiatrem zachodnim karłowate sosny tak charakterystyczne dla pejzażu nadmorskiego. (...) Narocz odróżnia się od naszych jezior obszarem i prostotą. Prawdziwa wielkość nie potrzebuje drobiazgowej ozdobności. Obchodzi się bez niej i Narocz (...)" – pisał fotograf. W 1935 roku wydał album „Narocz. Największe jezioro w Polsce. 38 ilustracyj autora".

Bułhak był typowym kresowym ziemianinem. Zanim został okrzyknięty „ojcem polskiej fotografii", studiował filozofię, podróżował, zajmował się rodzinnym majątkiem. Fotografować zaczął około trzydziestki. W 1905 roku od żony dostał pierwszy w życiu aparat i początkowo to ona była jego ulubioną modelką. Ale to nie jej poświęci Bułhak swoje najważniejsze prace. Stał się kronikarzem Wilna, potem także innych polskich miast. Uwielbiał szczegóły, detale architektoniczne, impresje, gry światła i cienia na murach, oknach. W kadrach zatrzymywał kresową przyrodę, by wreszcie stworzyć pojęcie i doktrynę „fotografia ojczysta". Chodziło mu o to, by fotografując, podkreślać to, co najbardziej charakterystyczne w narodowej tradycji i pejzażu. Zdjęcia Naroczy idealnie wpisywały się w to założenie.

Bunt rybaków

W latach 30. dziennikarze lubili utyskiwać, że okolice jeziora są wyłącznie dla mniej wymagających letników „wędrujących z miejsca na miejsce i zadowalających się prymitywnymi wygodami i niewybrednym i bardzo skromnym pożywieniem" – narzekał w kwietniu 1937 roku dziennikarz miesięcznika „Touring", pisma Polskiego Touring Klubu. Organizacja skupiała zamożniejszych turystów, często tych już zmotoryzowanych.

Rzeczywiście, trudno mówić o jakiś szczególnych wygodach, gdy całodzienne utrzymanie w pensjonacie kosztuje ledwie 3–3,50 zł. W tym samym czasie w kurortowych Zaleszczykach cena za pokój wynosi 5–6 zł za dobę, a w Juracie nawet 8 zł „z całkowitym wykwintnym utrzymaniem". Droższy od okolic Naroczy był nawet Poronin, gdzie za nocleg trzeba było zapłacić 4 zł.

Schronisko szkolne w kilku salach przyjmowało po 100 osób dziennie. „Opłata za nocleg: dorośli 1 zł, młodzież szkolna 50 gr. Za pościel (dwa prześcieradła i poszewka) dopłata 25 gr. jednorazowo. Wyżywienie na miejscu" – informowano. Jednak i tu można było znaleźć bardziej wyszukane rozrywki. Do dyspozycji gości było pięć żaglówek i 40 kajaków.

Choć szczerze mówiąc, dla kajakarzy jezioro bywa monotonne, co zauważył już najbardziej chyba znany kajakarz wśród dziennikarzy, Melchior Wańkowicz. „Bezmiar Naroczy nudniejszy z kajaka niż z brzegu" – będzie wspominał w „Zielu na kraterze" wyprawy z córkami, Krystyną i Martą. Autorzy przewodników musieli być tego samego zdania, bo polecali siedmiodniową wycieczkę kajakową na trasie Narocz–Wilno. „W miejscowościach Narocz nad Naroczanką, w Żodziszkach i Michaliszkach nad Wilją w lokalach szkół powszechnych schroniska noclegowe, po 10 sienników – opłata za nocleg 20 gr.".

Centralnym punktem pojezierza było miasteczko Kobylnik, gdzie mieścił się zarząd Komisji Letniskowo-Turystycznej. „Zabudowa zwarta. Na miejscu lekarz, apteka, urząd pocztowy" – informowano. Lidia Lwow, córka miejscowego inżyniera agronomii, tak zapamiętała miasteczko: „w Kobylniku mieszkali sami Polacy, oczywiście była też społeczność żydowska. Okoliczne miasteczka przed wojną miały charakter wyłącznie polsko-żydowski, natomiast na wsi było różnie. Wyraźnie zarysowana była tożsamość religijna katolików i prawosławnych. Tożsamość narodowa nie była już taka wyrazista. Były tu liczne zaścianki szlacheckie. Ich mieszkańcy uważali się za Polaków i mieli bardzo patriotyczne poglądy. Natomiast jeśli chodzi o chłopów, to rozgraniczenie, kto jest Polakiem, a kto jest Białorusinem było trudne" – wspominała w jednym z wywiadów. Jej intuicję potwierdzali ówcześni etnografowie.

Za parę lat ten świat runie, a ona, wówczas jeszcze skromna uczennica gimnazjum w Święcianach, przejdzie do historii jako jedna z ikon Żołnierzy Wyklętych, sanitariuszka „Lala" od majora „Łupaszki".

To były biedne wsie i miasteczka. Dziennikarze, którzy się tu zapuszczali opisywali nędzę większą niż gdzie indziej – efekt rozbiorów i ruiny gospodarczej z okresu I wojny światowej. Ale choć Polakom z innych rejonów kraju zdarzało się traktować miejscowych jako pozbawionych woli i rozumu wieśniaków, oni także potrafili postawić się władzy. Słynny na całą bodaj Polskę strajk wybuchł w zimie 1936 roku. Zbuntowali się naroczańscy rybacy. Po ich stronie stanął Józef Mackiewicz, który sprawę opisał w reportażach w cyklu „Bunt Narocza" oraz posłanka na Sejm okręgu wileńskiego Wanda Pełczyńska, żona pułkownika, pisująca do warszawskich gazet.

„Bunt Narocza" wszedł do wydanego jeszcze przed wojną zbioru kresowych reportaży Mackiewicza „Bunt rojstów". Recenzje napiszą najważniejsi wówczas publicyści, m.in. Ksawery Pruszyński w „Wiadomościach Literackich" i Karol Zbyszewski w „Prosto z Mostu".

Józef Mackiewicz, który „nad Naroczą – jak pisał Zbyszewski – był nie raz kajakiem, ale sto razy w najróżniejszych porach roku" też uważał, że region jest słabo wykorzystany turystycznie. Wierzył, że miejsce ma potencjał nie mniejszy niż Krynica, Zaleszczyki czy Gdynia.

Pewne nadzieje dawał Park-Narocz. „Miejscowość letniskowa w projektowanym parku nad jeziorem. Zabudowa rozproszona. 5 will, mogących pomieścić 150 osób. Koszt utrzymania łącznie z mieszkaniem i obsługą 4–5 zł dziennie. Kort tenisowy, kajaki, żaglówki, w zimie żeglarstwo lodowe" – informowano chętnych w ogłoszeniach publikowanych w prasie. Właściciele pensjonatów gotowi byli nawet udzielać kredytu. Potrzebne było tylko „poręczenie od osób majątkowo odpowiedzialnych, względnie Stowarzyszenia Urzędniczego albo Rodziny Urzędniczej lub Wojskowej".

Pensjonat był czynny cały rok. W zimie doliczano „za opał 75 gr dziennie od paleniska". Ale za to oferowano „sport żeglarstwa lodowego na ślizgowcach z szybkością ponad 100 km na godzinę".

– Na pewno przynajmniej raz zorganizowano rajd samochodowy dookoła jeziora. Było to około 1935 r. Widziałem kiedyś zdjęcia – zapewnia Jacek Szulski. Jeśli to prawda, to trasa mogła liczyć ponad 40 km.

Narocz nigdy nie została kurortem równym Krynicy. We wrześniu 1939 roku wybuchła wojna. „Siedemnastego gruchnęła wieść, że Sowiety weszły przez pustą granicę. Zaczęła się okupacja. Czerwoni zaczęli robić swoje. Raptem okazało się, że jesteśmy jakąś »zachodnią Białorusią«" – wspominała Lidia Lwow.

Mord na akowcach

Wiosną 1943 roku wstąpiła do pierwszego w okolicy oddziału Armii Krajowej. Na czele stał ppor. Antoni Burzyński „Kmicic". Grupa szybko się rozrastała, w czerwcu było w niej 120 osób, a na przełomie lipca i sierpnia już 300. Problem polegał tylko na tym, że działali tu też partyzanci sowieccy, a Stalin miał wobec tych terenów zupełnie inne plany niż Polacy. Konfrontacja była kwestią czasu, ale o tym nikt jeszcze nie wiedział. Na początku obie grupy przeprowadziły nawet parę wspólnych akcji przeciwko Niemcom i współpracującym z nimi Białorusinom. Wkrótce komuniści uznali jednak, że czas skończyć z pozorami. Szef sowieckich partyzantów pułkownik Fiodor Markow po raz pierwszy zastosował manewr, który Sowieci powtórzą potem jeszcze parę razy. I – zdumiewające – akowcy zawsze będą się na to nabierać.

26 sierpnia 1943 roku Markow zaprosił „Kmicica" i kilku oficerów z jego sztabu na naradę. Tam Polacy zostali napadnięci, rozbrojeni i poddani przesłuchaniom. „Kmicica" rozstrzelano. W tym samym czasie bazy akowców zostały rozbite. Sowieci zamordowali 50 Polaków. Potem jeszcze 30.

Niedobitki, w tym sanitariuszka „Lala", zasiliły oddział Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki", późniejszej legendarnej 5. Brygady Wileńskiej AK.

Melchior Wańkowicz po 17 września 1939 roku przekroczy granicę w Zaleszczykach. Z armią Andersa przemierzy szlak od Iranu po Włochy. Na emigracji zostanie do 1958 roku. Jego córka Krystyna zginie w Powstaniu Warszawskim, Marta zamieszka w Stanach Zjednoczonych.

Józef Mackiewicz w maju 1943 roku, po odkryciu przez Niemców grobów polskich oficerów, za zgodą władz podziemnych pojedzie do Katynia. Dla komunistów stanie się śmiertelnym wrogiem. Jego książki w PRL nigdy nie będą wydawane. On sam umrze na emigracji.

Pracownia Jana Bułhaka z 50 tysiącami skatalogowanych negatywów spłonie w czasie walk o Wilno. Ostatnią pracą na Kresach będą zdjęcia miasta z pierwszych dni po wkroczeniu Armii Czerwonej 13 lipca 1944 r. Bułhak będzie jeszcze fotografował popowstaniową Warszawę i zburzony Wrocław. Umrze 4 lutego 1951 roku w Giżycku podczas ostatnie swojej wyprawy z aparatem w wieku 85 lat.

Fiodo­r Markow dostanie tytuł Bohatera ZSRR. Będzie wysokim działaczem partyjnym, deputowanym do Rady Najwyższej Białoruskiej SRR. Gdy umrze, w Mołodecznie stanie jego popiersie, a ulice w kilku miasteczkach wokół jeziora Narocz będą nosić jego imię.

Przy pisaniu tekstu korzystałam z publikacji: Józef Szukiewicz „Przewodnik turystyczny po Wileńszczyźnie i Nowogródczyźnie", 1934; „Przewodnik po Polsce w 4 tomach. Tom I Polska Północno-Wschodnia", pod redakcją Stanisława Lenartowicza, 1935; „Letniska na ziemiach wschodnich", 1938

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej":

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Zarząd Główny Ligi Morskiej i Kolonialnej w miesiącach lipcu i sierpniu organizuje nad jez. Narocz Kurs Żeglarstwa Śródlądowego, obliczony na 400 uczestników w 2-ch turnusach" – zawiadamiało kuratorium okręgu lwowskiego. Był maj 1937 roku, a pismo – „Dziennik Urzędowy" – oficjalne. „Kurs będzie przeprowadzony w Ośrodku LMK na terenie własnym, wynoszącym obecnie 3 ha, uczestnicy zostaną zakwaterowani w drewnianych budynkach. Jezioro Narocz, jako największe w Polsce, o powierzchni 82 km kw. posiada najlepsze warunki do żeglarstwa, malowniczo położone wśród lasów sosnowych ma doskonałe warunki klimatyczne" – zachwalali urzędnicy i przypominali, że to kolejny taki obóz w ciągu ostatnich lat.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Zanim nadeszło Zmartwychwstanie
Plus Minus
Bogaci Żydzi do wymiany
Plus Minus
Robert Kwiatkowski: Lewica zdradziła wyborców i członków partii
Plus Minus
Jan Maciejewski: Moje pierwsze ludobójstwo
Plus Minus
Ona i on. Inne geografie. Inne historie