Bogusław Chrabota: Potęga pracy w Angkor Wat

Nigdy nie uwierzę w bezsens ludzkiej pracy, bo tylko z niej bierze się bogactwo narodów. I nawet jeśli po wiekach efektem zbiorowego wysiłku są jedynie dzieła kultury, już samo to wystarcza. Jesteśmy tym wysiłkiem ubogaceni jako cywilizacja. Podziw jest równie ważny jak użyteczność.

Publikacja: 24.08.2018 18:00

Bogusław Chrabota: Potęga pracy w Angkor Wat

Foto: Fotorzepa, Maciej Zienkiewicz

Do Siem Reap w Kambodży jechałem bez wyjątkowego entuzjazmu. Jako wielbiciel cywilizacji śródziemnomorskiej z pewnym lekceważeniem odnosiłem się do tego, co mogę zobaczyć w dżunglach Indochin. Trudno mi było uwierzyć, że dorobek cywilizacyjny Khmerów przebije zachwyt i zadziwienie, jakich doświadczałem u stóp piramid w Gizie czy w Dolinie Królów. Już sam spacer po domniemanych ruinach latarni w Faros czy zakurzonych korytarzach świątyni – wyroczni w egipskiej Siwa – wydawał mi się jedyną ścieżką międzygwiezdnej wędrówki, a ślady stóp Aleksandra czy Ptolemeusza tylko budowały napięcie. A jednak rozległość ukrytych w kambodżańskiej dżungli założeń świątynnych, potęga Angor Wat, wyjątkowość Bajon, wyrafinowane piękno i precyzja ich rzeźb, bogactwo ornamentyki i odwaga budowniczych rzuciły mnie na kolana.

W jakimś stopniu poszedłem drogą Henriego Mouhota, który dotarł do tych ruin w połowie XIX w., i jego następców, którzy pokazali światu bogactwo khmerskiej sztuki już na wystawie światowej w 1889 r. W 1931 r. dokonali w Paryżu niemożliwego. Kosztem 12 mln franków zrekonstruowali z gipsu, sklejki i kamienia Angkor Wat w skali jeden do jednego. Prace trwały sześć lat, a oświetlenie parku archeologicznego w stolicy Francji wymagało tyle energii, co średniej wielkości miasto. I dopiero wtedy świat uwierzył, że ma do czynienia z prawdziwym cudem, a jego twórcy byli równi faraonom.

Dziś po paryskiej wystawie kolonialnej nie zostało nic prócz zdjęć, do Angkoru można wybrać się samolotem, a świątynie otwierają swoje przedsionki za jedyne trzydzieści kilka dolarów dziennie. Czyżby przez to wydawał się mniejszy? Powszedniejszy? Komercjalizacja Angkoru obdarła go nieco z tajemniczości, ale przecież nie z ogromu czy mistyki. To prawda, dżunglę, która przed wiekami wdarła się między kamienie, w większości wycięto, zabytki są regularnie konserwowane i rekonstruowane, deptane przez tysiące turystów. Co chwila w cieniu korytarzy słychać dźwięk migawki aparatu fotograficznego, na parkingach grzeją silniki setki tuk-tuków i autobusy. Spod plandek przydrożnych barów rozchodzą się zapachy curry i kwaśny odór lokalnego piwa, ale nikomu to nie przeszkadza. Tuż obok w niebo patrzą wciąż te same laterytowe wieżyce, które nie dawały spać Henriemu Mouhotowi i wszystkim, którzy przyszli po nim.

Notuję w podręcznym kajeciku, że Angkor Wat to największe miejsce kultu na świecie. Kompleks świątynny znajduje się na odciętej niegdyś od lądu 200-metrowymi fosami wyspie o bokach 1500 na 1300 metrów. Budowało go przez 37 lat 120 tys. ludzi. Kamienie, których zużyto tu więcej niż na budowę piramidy Cheopsa, transportowało z odległych o 70 km kamieniołomów pół miliona słoni. Centralna wieża budowli sięgała 42 metrów wysokości, tyle samo, co w głąb ziemi zawalone dziś labirynty lochów.

Zadziwiają katalogi ornamentów. Pierwotnie poświęcone hinduskim bogom (prawdopodobnie Wisznu) sanktuarium ozdabiały tysiące wyobrażeń Apsar, czyli boskich tancerek. Do dziś zachowało się ich 1850 (tylko jedna Apsara jest płci męskiej), ale i tak największe wrażenie robi 900-metrowy angkorski „arras", czyli gigantyczna płaskorzeźba ze scenami walki, na którym uwieczniono 20 tys. indywidualnych postaci. Legenda głosi, że pracowało przy nim 3 tys. rzeźbiarzy.

Paradoksem jest, że świątyni nie dokończono. Jej budowa była megalomańskim kaprysem króla Surjawarmana II. Miała być dowodem jego potęgi, ale też siły wiary w wielbiony przez niego hinduistyczny panteon. Jak to czasem bywa z tyranami, już w dzień po królewskim zgonie budowniczowie porzucili jego opus magnum, a wielka świątynia stała się jako nekropolia jego pośmiertnym więzieniem. Następcy porzucili zresztą hinduizm i kolejne świątynie Angkoru budowali już na cześć Buddy.

Dziś Angkor Wat jest znów świątynią buddyjską, w której młodociani mnisi za dolara wypędzają błogosławieństwami z łatwowiernych turystów złe duchy i nakładają na przegub dłoni pomarańczowo-czerwone plecionki szczęścia. Nie da się tu nie myśleć o sile ludzkiej pracy i potędze władzy, która stała za tą niebiańską inwestycją. Jakiż stał za nią wysiłek, jakie środki, jaka śmiałość wizji. I nawet jeśli gardzimy tymi, co budują wyłącznie na swoją sławę i chwałę, trudno nie podziwiać tych dziesiątek tysięcy architektów, rzeźbiarzy i zwykłych robotników, którzy w parnej dżungli, dziesiątkowani przez gorączkę, węże i malarię, przed tysiącem lat budowali najdoskonalsze dzieła w historii ludzkości.

Trzeba się pożegnać z Angkor Wat i odwiedzić przynajmniej jeszcze kilka z ukrytych w dżungli świątyń, z których każda, pod dowolną szerokością geograficzną, byłaby nieprzeciętnym powodem do dumy. Tu jest ich niemal trzysta.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Do Siem Reap w Kambodży jechałem bez wyjątkowego entuzjazmu. Jako wielbiciel cywilizacji śródziemnomorskiej z pewnym lekceważeniem odnosiłem się do tego, co mogę zobaczyć w dżunglach Indochin. Trudno mi było uwierzyć, że dorobek cywilizacyjny Khmerów przebije zachwyt i zadziwienie, jakich doświadczałem u stóp piramid w Gizie czy w Dolinie Królów. Już sam spacer po domniemanych ruinach latarni w Faros czy zakurzonych korytarzach świątyni – wyroczni w egipskiej Siwa – wydawał mi się jedyną ścieżką międzygwiezdnej wędrówki, a ślady stóp Aleksandra czy Ptolemeusza tylko budowały napięcie. A jednak rozległość ukrytych w kambodżańskiej dżungli założeń świątynnych, potęga Angor Wat, wyjątkowość Bajon, wyrafinowane piękno i precyzja ich rzeźb, bogactwo ornamentyki i odwaga budowniczych rzuciły mnie na kolana.

Pozostało 83% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Plus Minus
Inwazja chwastów Stalina
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Putin skończy źle. Nie mam wątpliwości
Plus Minus
Michał Szułdrzyński: Elon Musk na Wielkanoc
Plus Minus
Kobiety i walec historii
Plus Minus
Piotr Zaremba: Reedukowanie Polaków czas zacząć