Jak działa doping mentalny w sporcie

Chip tuning to metoda przerabiania elektroniki w samochodzie, by osiągał pełnię swoich możliwości. Podobnie można przerobić sportowca.

Aktualizacja: 21.08.2016 22:51 Publikacja: 18.08.2016 12:25

Na emeryturze Zatopek (z lewej) nauczył się wreszcie biegać z uśmiechem.

Na emeryturze Zatopek (z lewej) nauczył się wreszcie biegać z uśmiechem.

Foto: AFP

Kto tego nie pamięta z lekcji w-f w szkole? Leżysz na bieżni albo na zielonym parkiecie sali gimnastycznej wyczerpany do cna, nie możesz się podnieść, tak jesteś zmęczony. – Wstawaj! – krzyczy trener. – Ale nie mam już siły – jęczysz. – Masz! – odpowiada trener.

Czytaj więcej

– Głupi, prymitywny oprawco – myślisz sobie. – Przecież mięśnie nie otrzymują już tlenu i skumulował się w nich kwas mlekowy. Po prostu fizycznie nie mam już siły.

– Masz siłę! – krzyczy trener.

I kto ma rację? Otóż: to trener ma rację. Masz jeszcze siłę, tylko o tym nie wiesz.

Tajemnica genialnego finiszu

Doktor Samuele Marcona to włoski fizjolog sportowy – dziś pracujący w Wielkiej Brytanii, na Uniwersytecie w Kent. Jego ulubionym zajęciem jest doświadczalne udowadnianie, że człowiek jest zdolny do znacznie większego wysiłku, niż myśli. W jednym ze swoich eksperymentów poprosił dziesięciu sportowców, żeby pedałowali na rowerku stacjonarnym z prędkością ok. 90 proc. ich maksymalnych możliwości (przekładało się to na 242 waty mocy). Kiedy już zupełnie opadli z sił i fizycznie nie byli w stanie wykonać ani obrotu więcej, powiedział: dobrze, to teraz jeszcze 5 sekund pedałujemy pełną parą. I okazało się, że siła się znalazła. Zawodnicy, którzy jeszcze przed chwilą nie potrafili wykrzesać z siebie 242 watów, nagle wspinali się na wyżyny i przez pięć sekund wyciskali z siebie 731 watów.

Marcona radzi maratończykom, by trenowali na stacjonarnej bieżni, grając w gry komputerowe. Uważa też, że znaczenie ma podejście do wyścigu: nie należy traktować go jak katorgi

Tylko im się wydawało, że byli zmęczeni.

Sztuczka polega tu na tym, że Marcona od razu ogłosił, że maksymalny wysiłek trwać będzie tylko kilka chwil. Zawodnicy wiedzieli, że czeka ich tylko pięć sekund mocnego pedałowania, i taka świadomość rychłego końca motywowała ich znacznie lepiej niż udział w teście na wytrzymałość, który potrwa nie wiadomo jak długo. Jest to zresztą zjawisko znane w sporcie: to jest właśnie finisz, w którym, wydawałoby się, wyczerpany zawodnik jest w stanie wykrzesać z siebie nowe siły, świadomy tego, że wyścig dobiega końca.

Pozostaje jednak pytanie: skąd w sportowcach fizycznie wzięła się siła, by pedałować jeszcze po tym, jak zakrzyknęli, że są zupełnie wyczerpani? Marcona udziela odpowiedzi radykalnej: człowiek pada ze zmęczenia, kiedy wydaje mu się, że już czas tak postąpić. Granica wyczerpania to kwestia psychiki i można ją przesunąć. Różnymi sposobami.

Do udziału w kolejnym eksperymencie Włoch zaprosił 35 brytyjskich żołnierzy. Posadził ich, swoim zwyczajem, na rowery stacjonarne, ale w dwóch podgrupach. Obie drużyny pedałowały trzy razy w tygodniu przez trzy miesiące, ale jedna z nich dodatkowo, w trakcie fizycznego ćwiczenia, wykonywała też wysiłek umysłowy: odnajdywała słowa w literowej rozsypance na ekranie.

To dziwaczne doświadczenie przyniosło zaskakujące rezultaty. 12-tygodniowy trening przyniósł u żołnierzy w pierwszej grupie wzrost wytrzymałości o 42 proc. Druga zaś grupa – ta, która bawiła się literkami – odnotowała wzrost o 126 proc. Co więcej, żołnierze z tej drużyny twierdzili, że treningi wcale nie były męczące. Ci, którzy w słowną grę nie grali, byli przeciwnego zdania.

Oczywiście wyniki takie nie oznaczają, że szarady, krzyżówki, jolki, rebusy i kalambury są w stanie z wymoczka uczynić osiłka. Kluczowym elementem treningu pozostaje tu wysiłek fizyczny, wysiłek umysłowy ma tylko funkcję wspomagającą. Jaką?

Sprawa nie jest jeszcze do końca wyjaśniona. Otóż Marcona twierdzi, że sedno sprawy tkwi w obszarze mózgu zwanym przednią korą zakrętu obręczy (cortex cingularis anterior). To ten obszar decyduje, czy wydaje się nam, że jesteśmy wyczerpani. Systematyczny wysiłek umysłowy (taki jak rozwiązywanie słownych zagadek) w pewien sposób uodparnia ten obszar na wysiłek: podnosi próg zmęczenia.

Ważne jest także to, że żołnierze, którzy pedałowali, rozwiązując zagadki, podczas ostatecznego testu już nie musieli ich rozwiązywać. To trochę tak, jakby cały czas ćwiczyli z brzemieniem, które nagle zostało z nich zdjęte. Długotrwały wysiłek umysłowy powoduje odkładanie się adenozyny, związku chemicznego wytwarzanego przez neurony zmuszone do ciągłej aktywności. Adenozyna, wiążąc się z receptorami w mózgu, powoduje uczucie zmęczenia (tak na marginesie: kofeina blokuje te receptory i dlatego dzięki kawie czujemy się pobudzeni). Jeśli rozwiązujemy zagadki umysłowe podczas wysiłku fizycznego, neurony wytwarzają więcej adenozyny, a co za tym idzie, tolerancja mózgu na ten związek rośnie. Jeśli potem wykonamy podobny wysiłek bez rozwiązywania zagadek – poziom wytworzonej adenozyny będzie bardzo niski, więc nie będziemy czuć zmęczenia.

Marcona radzi maratończykom, by trenowali na stacjonarnej bieżni, grając w gry komputerowe. Uważa też, że znaczenie ma to, jakie podejście ma zawodnik do wyścigu – nie należy traktować go jak katorgi. Twierdzi, że dobrym sposobem na poprawienie wyników jest powtarzanie sobie podczas wyścigu medytacyjnych mantr lub przypominanie sobie zabawnych historyjek i miłych wydarzeń z życia. Radzi, by się uśmiechać i próbować zapanować nad wyrazem zmęczenia na twarzy.

W tym momencie warto wspomnieć Emila Zatopka, najwybitniejszego biegacza XX wieku. Słynął on z wyjątkowo niefotogenicznych min, w które wykrzywiał twarz podczas biegu – oraz z brzydkiego sposobu biegania. „Biegnie jak człowiek ugodzony nożem w serce", „jakby miał po skorpionie w każdym bucie", „jakby walczył z ośmiornicą na taśmociągu" – pisali komentatorzy sportowi. Zatopek odpowiedział prostolinijnie: nie mam tyle talentu, by biegać i uśmiechać się jednocześnie.

Zatopek wygrywał bez uśmiechu. Śmiał się dopiero na mecie.

Magiczne dwa procent

Wróćmy jednak do naukowców i ich sposobów na śrubowanie wyników poprzez wpływ na mózg sportowca. Oto kolejne doświadczenie z użyciem stacjonarnego roweru treningowego, tym razem przeprowadzone przez dr. Kevina Thompsona na brytyjskim uniwersytecie Northumbrian. Wzięli w nim udział doświadczeni kolarze. Poproszono ich, by symulowali na stacjonarnym rowerze przejazd na 4 kilometry – i by pokonali ten dystans w swoim najlepszym tempie.

Thompson odnotował skrupulatnie osiągane rezultaty i po jakimś czasie zaprosił kolarzy do kolejnego testu. Tym razem zawodnicy mieli się ścigać z wirtualnymi przeciwnikami. Każdy miał przeciwnika, który jedzie dokładnie w tym tempie, w jakim zawodnik w poprzedniej próbie. Wystarczyło więc dostosować swoje tempo pedałowania do wirtualnego „zająca".

Oczywiście dr Thompson nie zasługiwałby na dumne miano naukowca, gdyby uczestników eksperymentu nie oszukał. Awatar pędził z prędkością o 2 proc. wyższą niż zapowiedziana. Mimo to kolarze bez problemu za nim nadążali i nie zauważyli szelmostwa. W następnym doświadczeniu Thompson spróbował wycisnąć z zawodników jeszcze więcej: rozpędził awatara do szybkości o 5 proc. większej niż ustalona. Tym razem jednak zawodnicy nie dali rady za nim nadążyć. 2 procent – o tyle można poprawić wynik kolarza psychologiczną sztuczką.

Czytelnik może z pogardą pomyśleć, że 2 procent to niewiele. Że przecież w opisywanym wcześniej doświadczeniu z rozwiązywaniem słownych łamigłówek podczas treningu osiągnięto znacznie lepsze wyniki. Jednak w tamtym doświadczeniu brali udział amatorzy – żołnierze. Dr Thompson zaś przeprowadzał swój eksperyment na zawodnikach, ludziach, którzy już wcześniej wyśrubowali swoje wyniki i osiągnęli kres możliwości. Dla nich wynik o 2 procent lepszy może dać im zwycięstwo.

Owe 2 procent pojawia się często w psychologii sportu. Naukowcy twierdzą, że o taki właśnie odsetek można podnieść wyniki zawodowców za pomocą efektu placebo, czyli właściwie dowolnego oszustwa – byleby udanego, czyli takiego, w które sportowiec uwierzy. Może to być woda z sokiem malinowym wlana do butelki o futurystycznym kształcie ozdobionej trudnymi słowami zaczynającymi się od przedrostka „nano". Może to być starożytny amulet z przedziwnymi niezrozumiałymi znakami – po usunięciu z niego naklejki „made in China". Konkretne rozwiązanie zależy od tego, w co zawodnik jest gotów chętniej uwierzyć, czy w zjawiska nadprzyrodzone, czy w siłę nowoczesnej nauki. Tak naprawdę i tak źródłem pomocy będzie układ nerwowy samego sportowca. Jak czytamy w Ewangelii: „wstań, idź, twoja wiara cię uzdrowiła". Oczywiście: Ewangelia Ewangelią, a życie życiem, sama wiara nie wystarczy, by wyzdrowieć. Ale może pomóc pokonać chorobę. I podobnie jest w sporcie.

Pociągnij się za ucho

Niektórzy zawodnicy próbują rozbudzać w sobie wiarę za pomocą hipnozy. Brzmi to trochę niesamowicie, ale zazwyczaj oznacza technikę umysłowego treningu, podczas którego sportowiec wyobraża sobie że wykonuje w sposób doskonały: czy to rzut, czy uderzenie, czy skok. Nazywa się to wizualizacją prowadzoną (guided imagery).

Wielkim zwolennikiem takiego mentalnego treningu jest Tiger Woods. Twierdzi, że stosował już tę technikę jako nastolatek. Dzięki niej wprowadza się w stan zwany po angielsku „flow" – czyli jest skupiony, a zarazem zrelaksowany. Tiger Woods przyznaje, że przed każdym uderzeniem wyobraża je sobie: wraz z następującym po nim lotem piłeczki po idealnej trajektorii. Woods nie jest tu bynajmniej pionierem, podobne techniki stosowali wcześniej inni golfiści, choćby Jack Nicklaus, najbardziej utytułowany zawodnik tej dyscypliny w historii. Oto jak to opisuje:

„Nigdy nawet podczas treningu nie uderzyłem piłeczki, nie mając wyraźnego, ostrego obrazu w głowie: jakby kolorowego filmu. Najpierw w wyobraźni widzę piłeczkę tam, gdzie chcę ją umieścić, śliczną, białą, leżącą na jasnozielonej trawie. Potem cięcie – i widzę, jak piłeczka leci, obserwuję jej trajektorię i to, jak zachowuje się po uderzeniu w ziemię. Następnie: ściemnienie i kolejna scena, w której wykonuję ruch kijem, dokładnie taki jak potrzeba, by piłeczka poleciała tak, jak to przed chwilą widziałem. Dopiero wtedy, jak mój krótki prywatny hollywoodzki hit dobiegnie końca, wybieram kij i podchodzę do piłeczki" (cytat za magazynem „Golf Digest").

Inny wybitny zawodnik, Ben Hogan, mawiał: „Golf to 20 procent techniki i 80 procent psychiki". A jeden z najlepszych trenerów golfa Jim Flick stwierdził: „Zawodnik o najlepszym umyśle zawsze zwycięży zawodnika o najlepszym zamachu".

Pod pojęciem hipnozy w sporcie kryje się wiele technik wpływających na umysł zawodnika. Sesja może się np. zacząć od obejrzenia przez sportowca nagrania z jego wyjątkowo udanym występem. Zadaniem hipnotyzera jest doprowadzić do mocnej identyfikacji zawodnika z jego najlepszym wcieleniem, które zwycięża na ekranie. Sportowiec na filmie nie musi być zresztą tym samym, który poddawany jest hipnozie. Równie dobrze można identyfikować się ze swoim sportowym idolem.

Jeśli w toku seansu hipnotycznego zawodnikowi uda się osiągnąć wyjątkowy stan wyjątkowej koncentracji i spokoju, może spróbować ustalić drobny ruch, którym potem stan taki przywoła podczas zawodów. Brytyjski biegacz Iwan Thomas przed biegiem pociągnął delikatnie swoje lewe ucho – i to powodowało, że nagle stawał się innym człowiekiem, skupionym tylko na swoim zadaniu, nie słyszał już stadionowego hałasu, otaczała go cisza, pośród której lada moment ma rozbrzmieć wystrzał pistoletu startowego.

Do stosowania hipnozy przyznał się po latach Mike Tyson. W osiągnięciu odpowiedniego stanu umysłu pomagał mu trener Cus D'Amato. Żelazny Mike opisał to w wywiadzie dla „The Daily Telegraph": „Cus w sposób profesjonalny hipnotyzował mnie przed sparingami, treningami i walkami. Dzięki temu miałem tylko jeden cel: niszczyć".

Michael Jordan i jego koledzy z Chicago Bulls odbywali sesje hipnozy przed każdym meczem. Był to pomysł ich trenera Phila Jacksona, który sam też poddawał się hipnozie. Jackson został później szkoleniowcem Los Angeles Lakers. W 2002 roku, kiedy dziennikarze zapytali, co zaważyło o zwycięstwie LA Lakers w siódmym meczu finałów Konferencji Zachodniej, odparł bez wahania: to, że rano podczas sesji wizualizowałem sobie zwycięstwo.

Czy pomogła hipnoza, czy może wiara w nią, czy po prostu Lakers świetnie zagrali – nie rozstrzygajmy. Liczy się tylko wynik meczu.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Kto tego nie pamięta z lekcji w-f w szkole? Leżysz na bieżni albo na zielonym parkiecie sali gimnastycznej wyczerpany do cna, nie możesz się podnieść, tak jesteś zmęczony. – Wstawaj! – krzyczy trener. – Ale nie mam już siły – jęczysz. – Masz! – odpowiada trener.

Czytaj więcej

Pozostało 98% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Zanim nadeszło Zmartwychwstanie
Plus Minus
Bogaci Żydzi do wymiany
Plus Minus
Robert Kwiatkowski: Lewica zdradziła wyborców i członków partii
Plus Minus
Jan Maciejewski: Moje pierwsze ludobójstwo
Plus Minus
Ona i on. Inne geografie. Inne historie