Kto rozumie historię

Sięgając po zapiski Andy Rottenberg, każdy z grubsza wie, czego się spodziewać. Nie chodzi nawet o walory literackie ani wnikliwość zdystansowanej refleksji, ale przede wszystkim o szczerość, z której autorka jest znana i której dała wyraz m.in. w opowieści o sobie „Proszę bardzo" (2009) oraz w personalnym wskazywaniu zasług i błędów przywoływanych z imienia bądź nazwiska osób.

Publikacja: 10.08.2018 18:00

Kto rozumie historię

Foto: materiały prasowe

Nic dziwnego, że na promocję dziennika tej jednej z najbardziej wciąż istotnych postaci polskiego art worldu do Zachęty przybyły tłumy. Trudno o lepsze miejsce, wszak Rottenberg przez kilka lat szefowała Zachęcie, a sztuka to jej drugie imię. Książka jednak sztuki dotyczy w bardzo niewielkim stopniu. Nawet „dwudniowy udział w instalowaniu obrazów Fijałkowskiego w galerii u Isabelli" nie rozwija się w zapiskach w szerszą historię.

To dziennik z okresu między wrześniem 2015 r. a lipcem 2016 r. Czas ten Rottenberg spędziła na prestiżowym stypendium w Berlinie, w gronie nietuzinkowych przedstawicieli różnych nacji, lecz zawiedzie się ten, kto liczy na systematyczną relację z pobytu – choć zaczyna się obiecująco, gdy autorka pisze o wolniejszym niż w Warszawie tempie życia („Bez biegania z jednej imprezy na drugą"). I choć po kilku dniach notuje: „Czuję się jak Hans Castorp w zaczarowanym Davos" – to w dalszej części zapisków próżno szukać dyskursu na miarę tego prowadzonego przez Castorpa z Settembrinim na kartach „Czarodziejskiej góry" Thomasa Manna.

Rottenberg pozostała zdystansowana do gospodarzy stypendium („mieszkam więc sobie na koszt Niemców w zacisznej dzielnicy Berlina, w pięknej willi i jakoś nie potrafię okazać wdzięczności") i wszystkie niemal weekendy (a były i wagary) wykorzystywała na nieustanne podróże do Warszawy i po Europie. Niezmiennie za to w kręgu jej myśli znajdują się historia, rodzina oraz w największym stopniu polska i zagraniczna współczesność, którą autorka systematycznie komentuje. Zastrzega sobie głos rozstrzygający w różnych kwestiach, bo różne „deja vu jest oczywiście udziałem tylko tych małych grup, które rozumieją historię. Reszta płynie z prądem. Jak zawsze". Potwierdza kwalifikacje bądź ich brak wielu postaci ze świata kultury. Komentuje m.in. sprawę nieprzedłużenia kontraktu Dorocie Monkiewicz na kierowanie Muzeum Współczesnym we Wrocławiu czy utratę pracy przez Grzegorza Gaudena w Instytucie Książki.

Są i zaszłości. Wielkanoc 2016 r. owocuje m.in. przywołaniem „biednej Moniki, która nie może przestać mówić o swoim »bohaterstwie«, skontrastowanym z moją mafijnością". Nawiązuje tym samym do sporu, który jest już przebrzmiały, ale – jak widać – emocje Rottenberg niekoniecznie, skoro wciąż do niej powracają. Podobnie z doktoratem, którego okolicznościami żywiły się media rok wcześniej, niż autorka notuje. Wyjaśnia: „szykuję się na spotkanie z kolegą dziekanem, dla którego będę miała wiadomość, że jednak nie wrócę na uczelnię, dopóki on i jego koledzy nie postarają się o jednoznaczne wyjaśnienie, że jednak nie wyłudziłam tego doktoratu przy pomocy Małgosi Omilanowskiej i Bronka Komorowskiego. (...) Przestanę więc uczyć na Akademii, choć studenci piszą do mnie maile, że bardzo im zależy". Te zdania pokazują, że Rottenberg zależy, by sprawa, o której większość już zapomniała, została zapamiętana w sposób, w jaki ona ją opisuje.

Kiedy mimochodem (ale niejeden raz) wspomina o nadmiarze propozycji spotkań, zaproszeń, odmowach okazjonalnych wypowiedzi dla mediów, trudno nie przypomnieć, że jest szefową działu kultury polskiej edycji ekskluzywnego miesięcznika „Vogue". W internetowym wydaniu tego periodyku przeczytać można o przygotowanej przez nią i trwającej właśnie w Muzeum Śląskim wystawie. Rottenberg dobrze wie, że „media to potęga, choć wszystko trywializują i spłaszczają"...

Anda Rottenberg, „Berlińska depresja. Dziennik", Wydawnictwo Krytyki Politycznej

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Nic dziwnego, że na promocję dziennika tej jednej z najbardziej wciąż istotnych postaci polskiego art worldu do Zachęty przybyły tłumy. Trudno o lepsze miejsce, wszak Rottenberg przez kilka lat szefowała Zachęcie, a sztuka to jej drugie imię. Książka jednak sztuki dotyczy w bardzo niewielkim stopniu. Nawet „dwudniowy udział w instalowaniu obrazów Fijałkowskiego w galerii u Isabelli" nie rozwija się w zapiskach w szerszą historię.

To dziennik z okresu między wrześniem 2015 r. a lipcem 2016 r. Czas ten Rottenberg spędziła na prestiżowym stypendium w Berlinie, w gronie nietuzinkowych przedstawicieli różnych nacji, lecz zawiedzie się ten, kto liczy na systematyczną relację z pobytu – choć zaczyna się obiecująco, gdy autorka pisze o wolniejszym niż w Warszawie tempie życia („Bez biegania z jednej imprezy na drugą"). I choć po kilku dniach notuje: „Czuję się jak Hans Castorp w zaczarowanym Davos" – to w dalszej części zapisków próżno szukać dyskursu na miarę tego prowadzonego przez Castorpa z Settembrinim na kartach „Czarodziejskiej góry" Thomasa Manna.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Plus Minus
Bogaci Żydzi do wymiany
Plus Minus
Robert Kwiatkowski: Lewica zdradziła wyborców i członków partii
Plus Minus
Jan Maciejewski: Moje pierwsze ludobójstwo
Plus Minus
Ona i on. Inne geografie. Inne historie
Plus Minus
Irena Lasota: Po wyborach