Tom Cruise. (prawie) Ostatni gwiazdor kina akcji

56-letni Tom Cruise biega po ekranie, zbawiając świat, ale dawno nie stworzył kreacji godnej swojego talentu. Na nasze ekrany wszedł właśnie szósty film z jego flagowej serii „Mission Impossible".

Publikacja: 10.08.2018 18:00

Tom Cruise po raz kolejny ratuje świat, osiągając przy tym rekordowe wpływy w historii całej serii „

Tom Cruise po raz kolejny ratuje świat, osiągając przy tym rekordowe wpływy w historii całej serii „Mission Impossible”

Foto: Paramount pictures

W ciągu trzech dekad kariery zagrał w ponad 40 filmach, które zarobiły ponad 7 mld dolarów. Sam ma na koncie setki milionów. Jest jedną z ostatnich gwiazd w starym stylu. Sławny, przystojny, trochę jak z innej planety. Jednocześnie uchodzi za człowieka ciężkiej pracy, jednego z najsolidniejszych aktorów hollywoodzkich, niezawodnego w czasie zdjęć i potem w okresie promocji. Pracował z wielkimi mistrzami: Martinem Scorsese, Stanleyem Kubrickiem, Stevenem Spielbergem czy Michaelem Mannem, grał z Jackiem Nicholsonem, Paulem Newmanem, Dustinem Hoffmanem. Przeżył czas załamania kariery i perturbacje w życiu osobistym, wstąpił do Kościoła scjentologicznego, od którego całkowite uzależnienie zarzucają mu media. I choć wydaje się, że jego czas przebrzmiał, a Hollywood zapełniają nowe gwiazdy w zupełnie innym stylu, Tom Cruise stale walczy.

Film „Mission Impossible. Fallout", który w wielu krajach premierę miał pod koniec lipca, już zdążył rozbić bank. Pięć poprzednich części przyniosło łącznie 2,8 mld dolarów, żadna nie zjechała poniżej 400 mln dolarów wpływów. Ale szósta pobiła ich rekordy tzw. otwarcia. W pierwszym weekendzie wyświetlania w USA zarobił 61,5 mln dolarów, a na całym świecie – 150 mln.

Cykl „Mission Impossible" staje się fenomenem jak przygody Bonda czy „Gwiezdne wojny". Premiera pierwszego filmu odbyła się 22 maja 1996 roku. Tom Cruise był wówczas u szczytu sławy i to on namówił producentów z Paramount Picture, by przenieść na duży ekran telewizyjny serial szpiegowski. Sam zagrał Ethana Hunta, agenta specjalnej jednostki rządowej Impossible Missions Force (IMF). Był współproducentem filmu i wymyślił pierwszego reżysera, Briana De Palmę.

Od razu założono, że ewentualne sequele zrobią inni twórcy. Kolejną odsłonę zrealizował John Woo, następną miał ożywić David Fincher. Gdy wycofał się, Cruise zarekomendował J.J. Abramsa. On również zaproponował, by przy czwartej „Misji" za kamerą stanął Brad Bird, twórca animowanych przebojów Disneya „Ratatuj" i „Iniemamocni", bo jak mówił, ma on „nieprawdopodobne wyczucie kina akcji". Do piątej części „Mission Impossible. Rogue Nation" zarekomendował Christophera McQuarriego. I on zadecydował, że ten sam reżyser zrealizuje również „szóstkę", zresztą na postawie własnego scenariusza.

– Ta seria filmów to Cruise, Cruise i jeszcze raz Cruise – zapewnia McQuarrie. – To jego talent i energia sprawiają, że ludzie wciąż chcą oglądać Ethana Hunta.

Scenariusz „Mission Impossible. Fallout" liczył zaledwie 33 strony. Powód? Oczywiście sceny pościgów i walk tak naprawdę powstają dopiero na planie, ale też twórcy chcieli mieć więcej przestrzeni na improwizację.

Tom Cruise jako Ethan Hunt w każdej części cyklu ratuje świat przed zagładą. Biega po ekranie jak szalony, strzela, bije się jak karateka, wyskakuje z wybuchających samochodów, zawisa nad przepaściami, skacze z wieżowców.

– Gdy spada się z wysokości dziesięciu metrów, trudno liczyć, że zobaczy się następny dzień – mówił Jeremy Renner, jego filmowy partner w „Mission Impossible. Ghost Protocol". – Jak się leci w dół z kilkudziesięciu metrów jak Tom, różnica jest tylko taka, że można jeszcze wykonać pożegnalny telefon do bliskich. Pamiętam, że przed jedną z najniebezpieczniejszych scen powiedziałem mu: „Chryste, skorzystaj z kaskadera". Uśmiechnął się tylko i skoczył.

Teraz 56-letni aktor też zrezygnował z dublerów. W czasie kręconej w Londynie sekwencji przeskakiwania pomiędzy dachami budynków doznał kontuzji. W internecie można obejrzeć, jak biegnie zabezpieczony linami, odbija od specjalnego pomostu, skacze, chwyta rękami za brzeg dachu, podciąga do góry i po chwili, kuśtykając, biegnie dalej. Inna kamera zarejestrowała, jak z impetem uderza stopą o ścianę domu. – Od razu poczułem, że złamałem kostkę i nie będę mógł zagrać w następnym dublu – powiedział potem. – Dlatego wstałem i dokończyłem ujęcie.

Na tym również polega jego odpowiedzialność i obowiązkowość. Lekarze zajęli się nim dopiero wtedy, gdy kamera została wyłączona. Szybko wrócił na plan mimo sprzeciwu ortopedów. – Premiera jest w lipcu – stwierdził krótko.

Terminu udało się dotrzymać. A największym zwycięstwem, poza gigantycznym zarobkiem, są świetne recenzje. Na stronie Rotten Tomatoes „Mission Impossible. Fallout" ma 98 procent pozytywnych opinii, co w przypadku kina akcji jest ewenementem.

Szybki start

Thomas Cruise Matapother urodził się w Syrakuzach, w stanie Nowy Jork. Miał czwórkę rodzeństwa. Jego rodzice często przeprowadzali się. Jechali tam, gdzie ojciec dostawał robotę. W latach 80. w rozmowie z „The Rolling Stone" wspominał, że gdy nie starczało pieniędzy na prezenty gwiazdkowe, wszyscy członkowie rodziny pisali dla siebie nawzajem wiersze i czytali je na głos w wigilijny wieczór.

– Od ósmego roku życia pracowałem – opowiadał z kolei w wywiadzie dla „Playboya" w 2012 roku. – Kosiłem sąsiadom trawę, grabiłem liście, sprzedawałem kartki bożonarodzeniowe i wielkanocne. Pieniądze oddawałem matce, tylko trochę zostawiałem dla siebie. Na bilet do kina.

Kochał kino od wczesnego dzieciństwa. Ale gdy skończył szóstą klasę, rodzice rozwiedli się i matka szukała dla syna „pewnego" zajęcia. Jako 14-latek Tom trafił do seminarium duchownego w Cincinatti. I może byłby dziś katolickim księdzem, gdyby nie został przyłapany na piciu z kumplem alkoholu.

Skończył szkołę średnią w New Jersey. Tam też wystąpił w musicalu „Guys and Dolls". Matka i jej nowy partner obejrzeli przedstawienie i zgodzili się, by chłopak pojechał do Nowego Jorku szukać szczęścia w aktorstwie. Pracował jako kelner i chodził na przesłuchania. Pierwszą rólkę dostał w 1981 roku w „Niekończącej się miłości", której gwiazdą była młodziutka Brooke Shields. Dwa lata później trafił do obsady „Ryzykownego biznesu" i to był pierwszy hit, w jakim wystąpił. Miał wtedy 21 lat. A trzy lata później zagrał w „Top Gun" Tony'ego Scotta. Film stał się kuźnią młodych gwiazd, ugruntowując pozycję jego, Vala Kilmera czy Tima Robbinsa.

Lata 90. należały już do Cruise'a. Przystojny, na luzie, a jednak z lekkim dystansem. I zawsze z piękną kobietą u boku. Producenci podsycali jego gwiazdorski wizerunek, a tłumy go kochały, nie tylko w Ameryce i Europie. Gdy pojechał do Azji, w Japonii na jego cześć ogłoszono narodowe święto.

Czas kinowych i życiowych sukcesów

Nie dał się jednak zamknąć w klatce z napisem „rozrywka". – Jest stworzony do aktorstwa, tak jak Michael Phelps do pływania – mówił o nim Brad Bird. I aktor wykorzystywał swój talent nie tylko do przyciągania do kin milionów widzów. Szukał nowych wyzwań, udowadniając, że potrafi grać. W 1988 roku w „Rain Manie" Barry'ego Levinsona stworzył postać młodego yuppie, który dowiaduje się, że ma starszego, autystycznego brata zamkniętego w szpitalu psychiatrycznym. Jego Charlie Babit nie zbladł przy wielkiej kreacji Dustina Hoffmana, grającego człowieka budzącego się na moment do świadomego życia.

W 1989 roku w „Urodzonym 4 lipca" Olivera Stone'a był chłopakiem, który zgłosił się na ochotnika do wojska i wrócił z Wietnamu jako kaleka przykuty do inwalidzkiego wózka, pokaleczony psychicznie, z poczuciem, że ojczyzna go oszukała. W 1994 roku w „Wywiadzie z wampirem" Neila Jordana wcielił się w bohatera, tyleż krwiożerczego, co tragicznego. W „Jerrym Maguirze" Camerona Crowe'a zagrał sportowego trenera, który traci wszystko. Odważną kreację stworzył w 1999 roku w „Oczach szeroko zamkniętych" Stanleya Kubricka, mężczyzny, który szuka mocnych wrażeń w nocnym Nowym Jorku.

W ciągu tej znakomitej dla niego ostatniej dekady XX wieku Tom Cruise był trzykrotnie nominowany do Oscara – za role pierwszoplanowe u Stone'a i Crowe'a, oraz za rolę drugoplanową w „Magnolii" Paula Thomasa Andersona. Przejmująco zagrał tam chłopaka, który zerwał kontakty z ojcem, a potrzebę miłości i bliskości ukrywa pod maską twardziela.

Te role, przetykane dziesiątkami innych, także w wielkich kasowych przebojach, zapewniły mu wysoką pozycję. Stał się jednym z najwyżej opłacanych aktorów świata, jego honorarium w sięgało 15 mln dolarów za rolę. W tamtym czasie to były Himalaje.

Z powodzeniem zawodowym szło w parze szczęście w życiu prywatnym. Po trzyletnim małżeństwie z Mimi Rogers u boku Toma Cruise'a pojawiła się piękna Australijka, którą poznał na planie filmu „Szybki jak błyskawica". W 1990 roku pobrali się. Nicole Kidman zagrała razem z mężem w kasowym przeboju „Za horyzontem", ale nie została tylko panią Cruise. Szukała własnej drogi. Uwodziła Vala Kilmera w „Batmanie", ale znacznie bardziej pasjonowały ją występy w ambitnych tytułach jak „Za wszelką cenę" czy „Portret damy.

Razem wychowywali dwójkę adoptowanych dzieci, a w 2001 roku wystąpili wspólnie w „Oczach szeroko zamkniętych" Stanleya Kubricka. Zgodzili się, że bez dublerów wystąpią razem (i osobno) w scenach erotycznych. Zdjęcia miały trwać 6–8 miesięcy, trwały dwa i pół roku. Współpracownicy Kubricka potwierdzali, że Kidman i Cruise godzili się na wszystko. Nicole była wpatrzona w reżysera. Tom nie ośmielił się nigdy zaprotestować, choć ponoć ze stresu nabawił się wrzodu żołądka. Oboje powtarzali każde ujęcie tyle razy, ile życzył sobie reżyser. Kubrick zaś swoim zwyczajem potrafił robić po 50 dubli, a gdy scena była szczególnie trudna, powtarzał ją nawet sto razy.

Cruise i Kidman, zafascynowani mistrzem, byli na każde jego zawołanie. Przez dwa i pół roku nie przyjęli kilku ciekawych propozycji. Mimo aury tajemnicy do prasy przedostawały się przecieki. Aktorska para podała do sądu gazetę, która doniosła, że Kubrick niezadowolony z ich gry w scenach erotycznych sprowadził im psychoterapeutę seksuologa. W kilku pismach ukazały się zdjęcia nagich aktorów, plotkowano, że film jest półpornograficzny. „Oczy szeroko zamknięte" okazały się znakomitym dziełem o współczesnej obyczajowości, ale to był koniec ich związku. Niektórzy twierdzili, że oboje nie mogli znieść napięcia, grając rozpadające się, udręczone małżeństwo.

Zszargana opinia

Scenariusz ich rozstania był trudny, zwłaszcza że miłość mas bywa krucha, a tabloidy są żądne sensacji. Życie prywatne Cruise'a zawsze budziło kontrowersje. Już wcześniej posądzano go o skrywany przed światem homoseksualizm, a gdy małżeństwo z Nicole Kidman rozpadło się gwałtownie i tajemniczo, dziennikarze stanęli po stronie porzuconej żony, która na dodatek poroniła. Zwłaszcza że podejrzewano, iż przyczyną rozwodu stał się niefortunny romans z Penélope Cruz, którą Tom spotkał na planie „Vanilla Sky".

Zszarganej opinii nie uratowało mu nawet małżeństwo z młodą gwiazdką Katie Holmes. Narodziny córki Suri kwitowano podejrzeniem, że Cruise nie jest biologicznym ojcem dziewczynki, a ten związek to tylko przykrywka, bo nie może zdobyć się na coming out. Po kilku latach małżeństwa takie głosy przycichły, ale coraz częściej zaczęto ujawniać silne związki aktora z Kościołem scjentologicznym. Plotkarskie pisma prześcigały się w informacjach o tym, jak Cruise zmuszał żonę do zerwania z rodzicami katolikami i do naturalnego porodu, podczas którego – zgodnie z zasadami scjentologów – nie wolno jej było krzyknąć. Atmosferę podgrzała napisana przez Andrew Mortona nieautoryzowana biografia gwiazdora. – Tom Cruise dawno przestał być tylko aktorem i producentem – mówił jej autor w wywiadzie dla „USA Today" – To adwokat sekty, która szykuje się do ogromnej ekspansji, zwłaszcza w Europie.

Założony w 1954 roku przez pisarza science fiction Rona Hubbarda Kościół scjentologiczny jawił się w książce jako organizacja totalitarna i groźna, gotowa niszczyć swoich oponentów. Morton opisywał, jak straszna zemsta dotknęła tych, którzy zdradzili interesy sekty lub ujawnili jej tajemnice. A Tom Cruise miał być według niego jednym ze scjentologicznych filarów. Zdaniem Mortona członkowie sekty metodycznie wciągali Cruise'a do gry, powoli stali się najważniejszą siłą i wartością jego życia. Opletli go jak pajęczyna, świadomie kierując wieloma jego decyzjami, wpływając nawet na najbardziej intymne relacje z ludźmi. Jego pierwsza żona Mimi Rogers przegrała także dlatego, że straciła zaufanie przywódców sekty. Nicole Kidman – harda dziewczyna z katolickiej rodziny, była dla nich niebezpieczna. Morton opisał i inne związki Cruise'a z kobietami, a wreszcie zniewolenie Katie Holmes.

Post scriptum dopisało życie. Katie uciekła od Cruise'a, żądając rozwodu. Prasa donosiła, że chciała w ten sposób uchronić przed wpływami scjentologów małą Suri. W panującym wokół aktora złym klimacie szef wytwórni Paramount rozwiązał z nim umowę. To był potężny cios, Tom Cruise miał kłopoty z własnym wizerunkiem. W „Walkirii" zagrał pułkownika Clausa von Stauffenberga, organizatora zamachu na Hitlera w 1944 roku, ale innych ciekawych ról nie dostawał. Grał w drugorzędnych filmach, jak „Jaja w tropikach", „Wybuchowa para", „Rock of Ages" lub „Na skraju jutra".

Skończył się zresztą czas gwiazd takich jak Sylvester Stallone, Arnold Schwarzenegger czy właśnie Tom Cruise. Pojawili się nowi idole, inne typy męskości i kobiecości. Dziś styl dyktują aktorzy niegwiazdorscy: Ryan Gossling, Jesse Eisenberg, Jessica Chastain, Jennifer Lawrence, która potyka się na schodach, odbierając Oscara, i klnie, albo Greta Gerwick z trudem zamienia porwane dżinsy na długą suknię. W porównaniu z nimi Tom Cruise z przyklejonym uśmiechem i zoperowanym nosem wydaje się przeżytkiem.

Zmienia się również rynek filmowy. Analitycy twierdzą, że masowa publiczność coraz częściej nie kieruje się w swoich decyzjach nazwiskiem gwiazdy. Wybiera mniejsze ryzyko chętnie kupując bilet np. na sequele, bo wie, czego może się się w kinie spodziewać. Także dlatego łatwiej Cruise może wrócić do łask widzów w kolejnej „misji niemożliwej" niż w ambitnym kinie.

Gładka skóra

Od jakiegoś czasu próbuje zrobić porządek ze swoim życiem. Po rozwodzie z Katie Holmes, choć scjentolodzy szukali ponoć odpowiedniej dla niego żony, nie wszedł w stały związek. W 2013 roku za 3,3 mln dolarów sprzedał apartament w nowojorskim East Village. W 2015 roku za 11,5 mln dolarów zbył dom w Hollywood, potem za 39 mln dolarów rozległą posiadłość, w której mieszkał z Katie Holmes w Beverly Hills i wreszcie „małą", wartą 6 mln dolarów własność w Wielkiej Brytanii.

Jak stwierdził w jednym z wywiadów, interesuje go świat, chce zmieniać miejsca, poznawać różne kultury: – Dzięki podróżom zrozumiałem, na czym polega wspólnota ludzkiego doświadczenia. Niezależnie od tego, czy żyjesz w Kanadzie, Francji, Indiach czy w Rosji, niezależnie, jaki masz kolor skóry i w jakich bogów wierzysz – mówi.

Na portalach można przeczytać, że z tych wypraw zamierza wracać na Florydę, gdzie znajduje się siedziba scjentologów. Nie ukrywa, że to dziś dla niego najważniejsza grupa odniesienia. – Szanuję wiarę innych – wyznaje. – We własnym życiu szukałem zawsze czegoś, co pozwoliłoby mi być lepszym człowiekiem, lepszym ojcem. Religia scjentologiczna mi to dała.

W wywiadach wciąż też kreuje się na fajnego chłopaka, który kocha kino tak samo jak na początku swojej drogi. – Pamiętam dzień, w którym pierwszy raz znalazłem się na planie – wyznaje. – Potem nocą leżałem na łóżku w hotelowym pokoju i myślałem, jak strasznie kocham kino. I że jeśli dobrze mi pójdzie, to będę grał do końca życia. Dziś wciąż gram. To znaczy, że jest dobrze.

Zbliżając się do sześćdziesiątki biega po ekranie jak młodzieniaszek i w telewizyjnych talk-show twierdzi, że gładka skóra bez jednej zmarszczki to nie efekt botoksu, lecz dobre geny i zdrowa dieta. Ale rozpaczliwa obrona przez upływającym czasem wydaje się ślepą ulicą. Jego rówieśnicy to zrozumieli. Gary Oldman odebrał w tym roku Oscara za wielką rolę Winstona Churchilla, George Clooney śmieje się z siebie w produkcjach braci Coenów i reżyseruje mocne polityczne filmy, Brad Pitt gra ambitne role. Tymczasem kolejne zapowiadane filmy Toma Cruise'a to sequel po latach „Top Gun: Maverick" i „Luna Park", w którym grupa renegatów wyrusza na Księżyc, by ukraść źródło energii. Trochę więc szkoda, że niegdysiejszy bohater „Rain Mana" czy „Oczu szeroko zamkniętych" zapomniał, czym jest wielkie aktorstwo.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

W ciągu trzech dekad kariery zagrał w ponad 40 filmach, które zarobiły ponad 7 mld dolarów. Sam ma na koncie setki milionów. Jest jedną z ostatnich gwiazd w starym stylu. Sławny, przystojny, trochę jak z innej planety. Jednocześnie uchodzi za człowieka ciężkiej pracy, jednego z najsolidniejszych aktorów hollywoodzkich, niezawodnego w czasie zdjęć i potem w okresie promocji. Pracował z wielkimi mistrzami: Martinem Scorsese, Stanleyem Kubrickiem, Stevenem Spielbergem czy Michaelem Mannem, grał z Jackiem Nicholsonem, Paulem Newmanem, Dustinem Hoffmanem. Przeżył czas załamania kariery i perturbacje w życiu osobistym, wstąpił do Kościoła scjentologicznego, od którego całkowite uzależnienie zarzucają mu media. I choć wydaje się, że jego czas przebrzmiał, a Hollywood zapełniają nowe gwiazdy w zupełnie innym stylu, Tom Cruise stale walczy.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Portugalska rewolucja goździków. "Spotkałam wiele osób zdziwionych tym, co się stało"
Plus Minus
Kataryna: Ministrowie w kolejce do kasy
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków