Kolejne noty dyplomatyczne, coraz ostrzejsze wypowiedzi polityków z obu stron granicy. Nie ma tygodnia, żeby między Polską a Ukrainą nie doszło do dyplomatycznego zamieszania. Jak choćby na początku lipca, gdy w wywiadzie udzielonym portalowi wSieci minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski powiedział, że jego zdaniem współpraca gospodarcza Polski z Ukrainą nie wygląda najlepiej, ale jeszcze gorzej przedstawia się wspólna polityka historyczna. – Nasz przekaz jest bardzo jasny: z Banderą do Europy nie wejdziecie – oznajmił. W odpowiedzi ambasador w Kijowie Jan Piekło został wezwany do ukraińskiego MSZ, gdzie usłyszał, że „Ukraina z rozczarowaniem przyjmuje słowa szefa polskiej dyplomacji".
Warszawa i Kijów oddalają się od siebie. Wzajemne stosunki elit politycznych obu krajów są coraz gorsze. Częściowo jest to zasługa „działalności państw trzecich", jak w języku dyplomacji określa się rosyjskie prowokacje na zachodzie Ukrainy. Ale oba kraje znalazły się na kursie kolizyjnym głównie dlatego, że polscy i ukraińscy politycy stali się niewolnikami polityki wewnętrznej. W jednym minister Waszczykowski bowiem się nie myli: bombą zegarową jest polityka historyczna.
Bohaterowie z UPA
Mieszkańcy ulicy generała Nikołaja Watutina w Kijowie nie są pewni, czy chcą, żeby ich ulica zmieniła patrona. Zgodnie z decyzją rady miejskiej sowieckiego generała zabitego przez UPA ma zastąpić jeden z najbardziej znanych jej dowódców: Roman Szuchewycz, pseudonim Taras Czuprynka, odpowiedzialny za rzeź wołyńską. Zupełną dezorientację mieszkańców Kijowa pokazuje wypowiedz młodego 30-latka, który przekonywał mnie, że nazwy ulic się zmienia, by przypodobać się Zachodowi. – A wam w Polsce pewnie się podoba, że nie będzie ulicy radzieckiego dowódcy? – zapytał. Jeden z przechodniów opowiedział mi anegdotę, jak dzieci w szkole pytane, kim był „Taras Czuprynka" odpowiadały pytaniem „czy to jakiś sławny piłkarz?".
Zamiana nazwy ulicy z Watutina na Szuchewycza pokazuje kierunek, jakim podąża od kilku lat ukraińska polityka historyczna. W pierwszym szeregu panteonu narodowego są stawiani dowódcy Ukraińskiej Powstańczej Armii. – To świadoma polityka władz i szefa kijowskiego IPN Wołodymira Wiatrowycza – mówi Wasyl Rasewycz, historyk i jeden z największych przeciwników Wiatrowycza. Jego zdaniem władze w Kijowie chcą pokazać, że obecna wojna z Rosją to kontynuacja konfliktu, który w latach 40. bojownicy UPA prowadzili przeciwko Związkowi Radzieckiemu. – Problem polega na tym, że jest to oparte na historycznym kłamstwie – twierdzi Rasewycz. – Ukraińska narracja całkiem zapomina o tym, że UPA kolaborowała z Niemcami, przeprowadzała czystki etniczne wśród Polaków i Żydów.
Z tego właśnie powodu Wasyl Rasewycz odmówił udziału w Polsko-Ukraińskim Forum Partnerstwa. – Kiedy zobaczyłem dokumenty strony ukraińskiej, które miały być przedstawiane do dyskusji, stwierdziłem, że nie zgadzam się z tym w ponad 90 proc., więc zrezygnowałem z udziału – opowiada historyk. Przewodniczącym Forum ze strony ukraińskiej został znany liberalny dziennikarz Witalij Portnikow. Jego zdaniem, aby zbudować nowoczesne prozachodnie społeczeństwo trzeba odrzucić sowiecką przeszłość, co właśnie odbywa się na Ukrainie. – Najważniejsze jest zerwanie z dotychczasową radziecką wizją historii, która czyniła bohaterów z dowódców Armii Czerwonej. Im szybciej i bardziej zdecydowanie to nastąpi, tym lepiej – mówi Portnikow. I dodaje, że na niuansowanie roli dowódców UPA przyjdzie czas i może to nastąpić nie wcześniej niż za 30 lat. Jako przykład podaje historię krajów nadbałtyckich. – Dopiero teraz pojawiają się publikacje mówiące o udziale policjantów z Litwy czy Łotwy w Holokauście. Na wszystko przychodzi czas – przekonuje Portnikow.