Alexandra Richie: Pamiętajmy nie tylko o tych, którzy w powstaniu zginęli z bronią w ręku

To, co działo się na warszawskiej Woli, było największą masakrą dokonaną na ludności cywilnej na polu walki w trakcie drugiej wojny światowej - mówi Alexandra Richie.

Publikacja: 27.07.2018 18:00

Alexandra Richie: – Nie ograniczajmy swojej pamięci do tych, którzy zginęli, walcząc zbrojnie

Alexandra Richie: – Nie ograniczajmy swojej pamięci do tych, którzy zginęli, walcząc zbrojnie

Foto: Reporter

Plus Minus: Według różnych szacunków w Powstaniu Warszawskim zginęło 150 tysięcy cywilów. Niektórzy mówią, że liczba zabitych może jednak wynosić nawet 180 tysięcy. To tak, jakby nagle z ulic Olsztyna czy Rzeszowa zniknęli wszyscy mieszkańcy.

Czasami jednak zapominamy o tych cywilnych ofiarach powstania. Mówimy o jego przyczynach i przebiegu, i konsekwencjach politycznych. Wspominamy bohaterów, którzy walczyli, i mieli świadomość tego, że chcą poświęcić życie dla wolności. Ale gdzieś po drodze gubimy tę inną, ważną część historii powstania, bo śmierć tylu tysięcy cywilów jest najtragiczniejszym wydarzeniem, jakie spotkało Warszawę w 1944 roku, i jednym z najgorszych w czasie drugiej wojny światowej. Byli to po prostu niewinni ludzie zamknięci w mieście i skazani na śmierć. Już wcześniej zdarzało się, że zarówno Niemcy, jak i Sowieci przejmowali jakieś miasto w trakcie operacji na froncie i z tego powodu ginęli cywile, ale nigdy w takim stopniu nie dochodziło do otwartej eksterminacji ludności niezaangażowanej w walkę.

Dlaczego zatem warszawiaków spotkał inny los?

W przypadku Warszawy Adolf Hitler, przywódca III Rzeszy, wydał szczegółowy rozkaz o całkowitym zniszczeniu miasta, włączając w to wymordowanie mieszkających w nim mężczyzn, kobiet, dzieci – wszystkich, którzy znaleźli się na drodze jego oddziałów tłumiących powstanie.

Taki rozkaz padł wieczorem 1 sierpnia 1944 roku. Heinrich Himmler przekazał żołnierzom SS, że mają tłumić powstanie wszelkimi sposobami. Wprowadził do miasta ludzi, którzy do tej pory byli zaangażowani w walkę z partyzantką – generała Ericha von dem Bach-Zelewskiego czy Oskara Dirlewangera. Byli to jedni z najbardziej brutalnych zabójców w historii drugiej wojny światowej. To im powierzono zadanie, by z całkowitą bezwzględnością rozprawili się nie tylko z powstańcami, ale również, by zabijali zwykłych mieszkańców Warszawy.

Jaki był cel mordowania cywilów?

Z jednej strony miało to zszokować całe miasto i wymusić na powstańcach zaprzestanie walk. Z drugiej – wstrząsnąć całą Europą. Niemcy chcieli posłużyć się Warszawą jako przykładem dla reszty okupowanych przez hitlerowców ziem. Przekazano im brutalną przestrogę, pokazując, co grozi tym, którzy się sprzeciwią. Zatem jeśli byłeś Norwegiem i myślałeś o zorganizowaniu powstania w swoim kraju, po przykładzie danym Warszawie, powinieneś pomyśleć o tym dwa razy, zanim coś zrobisz.

Ale jednak ofiarami padały nawet dzieci. Czy one też mogły myśleć o organizowaniu partyzantki?

Oczywiście rozkaz pociągnął za sobą wyroki śmierci na wszystkich mieszkańców – kobiety, dzieci, starców, nawet lekarzy w szpitalach, którzy – mogłoby się wydawać – będą „przydatni" Niemcom. 1 sierpnia warszawiacy nie zawsze mieli pojęcie o tym, że powstanie wybuchnie. Zostali więc nagle zamknięci w swoich mieszkaniach, piwnicach, jak np. na Woli. Nie mogli się stamtąd wydostać, nie wiedzieli, co się dzieje. Nawet jeśli początkowo podchodzili do sprawy entuzjastycznie i nawet jeśli w wielu częściach miasta wspierali powstańców, to wtedy nagle stanęli twarzą w twarz z niespotykaną brutalnością.

W jaki sposób się ona przejawiała?

Najczęściej oddziały SS otaczały budynek po budynku, wyciągali ludzi na zewnątrz i zaczynali masakrę. Tak działo się na Woli, gdzie fala zabójstw zaczęła się już w pierwszych dniach sierpnia. Jednym z najbardziej przerażających świadectw tego, co działo się w tej dzielnicy, są wspomnienia specjalnego komanda złożonego z grupy więźniów, którzy byli zmuszeni do palenia ciał cywilów. Znajdują się tam opisy zabitych matek, obok których leżały ciała ich dzieci, opisy wspinania się po górze trupów, na którą wchodzono ze świadomością, że wkrótce nastąpi rozstrzelanie. To, co działo się na Woli, było największą masakrą dokonaną na ludności cywilnej na polu walki w trakcie drugiej wojny światowej. Ale na tym nie zakończono. Na Ochotę wkroczyła kolaborująca z Niemcami rosyjska brygada SS RONA pod dowództwem pułkownika Bronisława Kamińskiego. Ci żołnierze dokonali wielu grabieży i gwałtów na kobietach. Później przyszedł czas na Stare Miasto, gdzie ludzi ginęli od bomb czy podpaleń. Każda dzielnica była katowana na inny sposób.

Dlaczego Wola stała się pierwszym celem masowych mordów?

To było związane z geografią, a dokładniej mówiąc z topografią miasta i planami wojskowymi hitlerowców. Oddziały Oskara Dirlewangera dostały rozkaz przedarcia się w głąb Warszawy od strony zachodniej. Wola stanęła zatem na pierwszej linii walk. Dlatego jako pierwsza doświadczyła tak okropnej masakry i realizacji okrutnego rozkazu palenia i niszczenia wszystkiego, co stanie na drodze. To dotyczyło też zabijania każdego człowieka, który akurat mieszkał na linii ataku niemieckich szwadronów śmierci albo właśnie w pierwszych dniach sierpnia został odcięty od swojego domu, który znajdował się w innej części miasta.

Wola była dla Niemców tylko punktem na mapie, który kosztował życie kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców. Ale jeśli sztab dowódczy zdecydowałby, że tłumienie powstania zacznie się od północy, to wówczas np. mieszkańcy Żoliborza staliby się pierwszym celem ataków.

Czy mieszkańcy innych dzielnic wiedzieli, co się dzieje na Woli czy Ochocie?

Kiedy poznawałam historię Powstania Warszawskiego, jedną z rzeczy, która najbardziej mnie zaskoczyła, to właśnie fakt, że ludzie w pozostałych dzielnicach Warszawy nie wiedzieli albo nie rozumieli, co w nich się działo. Nie mieli pojęcia o działaniach Niemców, którzy przejmowali kontrolę dzielnica po dzielnicy. To były ogromne, szybkie, brutalne, masowe mordy.

I żadne informacje nie docierały do reszty miasta?

Cywile próbowali uciekać, starali się wydostać z Woli. Niektórym udało przedrzeć się do Starego Miasta, wbiegali na ulicę i mówili o tych strasznych rzeczach, które widzieli na swoich podwórkach. Ale niektórzy mieszkańcy innych dzielnic zaskoczeni, pytali: o czym wy w ogóle mówicie? Trudno było uwierzyć, że zaledwie dwa kilometry dalej masowo mordowani są ludzie. Historia znów powtórzyła się w trakcie upadku powstania na Starym Mieście. Ci, którym udało się stamtąd wydostać poprzez kanały i przedrzeć się do Śródmieścia, również krzyczeli o zabójstwach cywilów, ale niektórzy nie dawali temu wiary. Niemcy zdobywali miasto, dzielnica po dzielnicy, jednocześnie nie rozsiewając ogólnej paniki. Na samym początku powstania każda z części miasta, gdzie trwały walki, była odcinana od reszty miasta. Zatem nie tylko przesyłanie wiadomości było utrudnione, ale także spotkania z ludźmi z innych dzielnic czy przenoszenie się z jednej części miasta do drugiej. Krążyły oczywiście jakieś plotki, ale nie we wszystko ludzie byli w stanie uwierzyć i nic dziwnego, bo skala morderstw, szczególnie tych na Woli, rzeczywiście była nie do wyobrażenia. Ludzie nie wiedzieli zatem, że to, co w pierwszych dniach sierpnia spotkało mieszkańców zachodniej Warszawy, prędzej czy później miało spotkać także ich.

Przeżycie Powstania Warszawskiego nie kończyło jednak gehenny mieszkańców. Niektórzy stracili wówczas całą swoją rodzinę. Inni pozostawali bez dachu nad głową, bo przecież Warszawa była nieustannie bombardowana. Ale powstanie wiązało się również z rozkazem wypędzenia z miasta. Już po kapitulacji powstania Niemcy zabronili przebywać w mieście wszystkim cywilom. Większość z nich trafiła do obozu w Pruszkowie, skąd dalej byli wysyłani w głąb III Rzeszy lub do obozów koncentracyjnych – Auschwitz czy Ravensbruck. Warszawa stała się miastem duchów, ale rozkaz o jej całkowitym zniszczeniu nadal obowiązywał. Nie ustawały więc wysadzania budynków przez saperów i podpalenia, które były przyczyną zniszczenia jednej trzeciej miasta.

Po wojnie wrócili do miasta, które zaczęli odbudowywać. Dlaczego jednak niechętnie wspominali to, co zdarzyło się niecały rok wcześniej?

Powodów, dla których ludzie nie chcieli o tym mówić, jest co najmniej kilka. Po pierwsze, jeśli mówimy o jakimkolwiek terrorze, który spotkał ludzi w trakcie wojny, to zazwyczaj mijają lata albo nawet całe dekady, zanim ludzie mają odwagę wspominać o tej tragedii. To dotyczyło większości ludzi, którzy przeżyli drugą wojnę światową, i to nie tylko w Warszawie, nie tylko w Polsce, ale w całej Europie, a nawet na świecie. Bardzo często takie osoby borykały się z zespołem stresu pourazowego, który powoduje, że ofiary działań wojennych chcą po prostu żyć dalej. Dorastając, sama zetknęłam się z osobami np. ze Stanów Zjednoczonych, które były więźniami japońskich obozów jenieckich, ale nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek mówiły o tym wprost.

Zatem przypadek Warszawy nie jest odosobniony?

Absolutnie nie. Ludzie po prostu wracali na gruzy miasta, bo nie było już domów, do których mogli wrócić. Ale zmagali się nie tylko z potężnymi zniszczeniami, ale przede wszystkim ze stratą najbliższych. I co robisz dalej? Wracasz do miasta gruzów i po prostu zaczynasz żyć – odbudowywać szpitale, szukać jedzenia i schronienia. Wkrótce organizują się pierwsze instytucje, więc wysyłasz swoje dzieci do szkoły, szukasz pracy. To ważny czynnik psychologiczny, który pozwalał podnieść się z dna, na które ludzie zostali zepchnięci przez wojnę.

Są też inne powody powojennego milczenia o tym, co naprawdę działo się podczas powstania.

To oczywiście czynniki polityczne. Tuż po wojnie Polska znalazła się pod wpływem ZSRR i stalinizmu. Za żelazną kurtyną ludzie mieli szczególne, motywowane polityką powody, dla których woleli milczeć. Ta historia była tłumiona przez Józefa Stalina i podległych mu komunistów w Polsce, bo cały ruch podziemnego państwa, więc także Armii Krajowej, a nawet wszystkich tych, którzy widzieli w nich bohaterów walki o wolność, był uznawany za jednostki niebezpieczne. Oczywiście byli też ludzie, którzy mieli odwagę mówić i pisać o powstaniu. Byłam zdumiona, jak wiele wspomnień i pamiętników o powstaniu było jednak publikowanych po wojnie – już kilka lat po śmierci Stalina. Zatem to nie było tak, że powstanie było całkowicie wymazane z pamięci, ale trzeba jednak wspomnieć o wszechobecnej cenzurze, której podlegały wszystkie publikacje. Często więc takie wspomnienia miały także służyć jakimś celom politycznym.

Dlaczego zdecydowała się pani na napisanie książki o powstaniu?

Po raz pierwszy przyjechałam do Warszawy w 1986 roku i już wtedy byłam zainteresowana powstaniem. Zobaczyłam Wolę, która nie wyglądała tak jak dzisiaj. Wtedy wciąż wiele budynków nosiło na sobie znamiona wojny. Widoczne były liczne ślady po kulach i zniszczone kamienice. Poza tym wciąż żyli wtedy ludzie, którzy walczyli w AK, a także ci, którzy przeżyli tragedię Warszawy w 1944 roku. Zaczęłam więc wypytywać ludzi o to, co właściwie się tutaj stało. Usłyszałam historię Woli i Starego Miasta, słuchałam jak ludzie po wojnie starali się odbudowywać swoje domy. Także mój teść i teściowa byli zaangażowani w powstanie, więc poznałam wielu z ich przyjaciół, którzy także je przeżyli. Po latach podjęłam decyzję o napisaniu książki. Głównie dlatego, że zdałam sobie sprawę, że na Zachodzie ludzie w ogóle nie mieli pojęcia o tych tragicznych wydarzeniach, które do dziś kształtują Warszawę. Nie napisałam zatem dla Polaków, ale raczej dla ludzi ze świata, by wiedzieli, jakie cierpienie stało się udziałem jednej z największych stolic Europy.

Jak dziś przypominać o tych ludziach, którzy ginęli w Powstaniu Warszawskim bez broni w ręku?

Po upadku żelaznej kurtyny w 1989 roku ludzie mogli w końcu mówić otwarcie o wojnie, a także debatować nad powstaniem – mówić o jego plusach i minusach. To wtedy oficjalnie zaczęto wspierać badania historyków i zachęcać ludzi do przypominania o wydarzeniach sprzed kilkudziesięciu lat. Wspierano kombatantów powstania. W końcu głośno słyszany był ich głos i zachęcano ich do dzielenia się wspomnieniami. Dziś powinniśmy to kontynuować, ale nie ograniczać swojej pamięci tylko do tych, którzy umierali, walcząc w powstaniu, ale także o tych, którzy ginęli w 1944 roku bez broni w ręku.

Alexandra Richie jest kanadyjsko-amerykańską historyk, autorką książki „Warszawa 1944: Tragiczne powstanie"

 

Publikacja realizowana w ramach projektu

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus
Walka o szafranowy elektorat
Plus Minus
„Czerwone niebo”: Gdy zbliża się pożar
Plus Minus
„Śmiertelnie ciche miasto. Historie z Wuhan”: Miasto jak z filmu science fiction
Plus Minus
Dzieci komunistycznego reżimu
Plus Minus
Tajemnice pod taflą wody