Ja jednak nadal żywię do białoruskiej noblistki słabość. I nie zmieni tego bezmyślny posłuch, jaki daje ona Janowi Tomaszowi Grossowi – socjologowi, którego główną specjalnością stało się udowodnienie tezy o tym, że Polacy są narodem antysemitów.
Aleksijewicz jest mistrzynią reportażu. Za pośrednictwem swoich rozmówców obnaża to, co w nich zostało, mimo krachu ZSRR. Chodzi o człowieka radzieckiego (homo sovieticus), określanego w slangu rosyjskim słowem „sowok".
W tym sensie twórczość pisarki pokrywa się z rezultatem badań przeprowadzonych kilkanaście lat po pierestrojce przez grupę rosyjskich socjologów, między innymi Jurija Lewadę i Lwa Gudkowa: w Rosji człowiek radziecki nie umarł wraz z końcem czerwonego imperium, mało tego, daje on o sobie szczególnie znać w nowych warunkach, gdy nie ma już instytucjonalnego wsparcia, jakie otrzymywał od państwa komunistycznego.
Znamienne jednak, że „sowok" ujawnia się z dużą mocą tam, gdzie się go ruguje. Dobrym tego przykładem jest Ukraina.
Od ponad dwóch lat Kreml usiłuje wmówić całemu światu, że w Kijowie doszli do władzy banderowcy. Z takiego przekazu ma wynikać, że Ukrainą rządzą faszyści, a Rosja to państwo, które pamięta o dramatycznej XX-wiecznej przeszłości i przeciwstawia się brunatnej recydywie. Opowieści, jakie serwuje Moskwa, są oczywiście wierutnym kłamstwem, także dlatego, że nie ma w nich nic o tym, co łączy elity rosyjskie z ukraińskimi.