Andrzej Szahaj: Praca jest chora, pracownicy są towarem

Zaczynamy o sobie myśleć jako o towarze, zatracając własną tożsamość. Staramy się zarządzać sobą, tak jak zarządza się przedsiębiorstwem. Zapominamy, że człowiek jest czymś znacznie więcej niż tylko pracownikiem i konsumentem – mówi Andrzej Szahaj, filozof z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu.

Aktualizacja: 16.07.2017 15:44 Publikacja: 13.07.2017 14:46

Andrzej Szahaj: Praca jest chora, pracownicy są towarem

Foto: Forum, Krzysztof Żuczkowski

Plus Minus:  Pracujemy, by żyć, czy żyjemy, by pracować?

Andrzej Szahaj: W zależności od kontekstu kultury i momentu historycznego podejście ludzi do pracy bywało różne. Ograniczając się wyłącznie do kultury zachodniej, widzimy, jak mocno to podejście zmieniało się przez wieki. Dziś traktujemy pracę zupełnie inaczej, niż traktowali ją starożytni Ateńczycy czy choćby nasi przodkowie sprzed kilku stuleci. Jednak mniej więcej od momentu ukształtowania się kapitalizmu praca zaczęła w zachodnim świecie zajmować powoli pozycję, którą ma do dzisiaj.

Ta zmiana wiązała się z rewolucją przemysłową?

Z całym szeregiem czynników, które stworzyły rzeczywistość, w której żyjemy. Przede wszystkim na arenę dziejów wkroczyła burżuazja z jej kultem pracy. Nastąpiły również przemiany natury światopoglądowej. Rozpowszechniły się idee, które wsparły narodziny kapitalizmu. Z jednej strony były to idee religijne, powstające głównie w obrębie protestantyzmu, o czym w książce „Etyka protestancka i duch kapitalizmu" pisał socjolog Max Weber. Z drugiej rozkwitła filozofia oświeceniowa, jak choćby liberalizm czy świecka moralność mieszczańska, stawiające pracę w centrum życia człowieka.

Te nowe idee łączyły dwie kwestie: wyraźna pochwała pracy i jeszcze mocniejsze potępienie nieróbstwa, lenistwa. Dzięki temu zaczął się kształtować kult pracy. Był on, oczywiście, bardzo na rękę rodzącemu się kapitalizmowi, który bez wytężonej, intensywnej pracy nieomal całej populacji nie mógłby się rozwijać. Ważny był także wymiar dyscyplinujący pracy. Słowem, nowe doktryny dostarczały wytężonej pracy ideowej motywacji, z kolei nowy system ekonomiczno-społeczny jedynie ten kult pracy wykorzystywał i wzmacniał. Wszystkie te czynniki spowodowały, że mniej więcej od połowy XIX w. możemy mówić o nowoczesnym podejściu do pracy: stała się ona niezwykle ważnym, wręcz fundamentalnym, elementem ludzkiego życia. I to zarówno w wymiarze indywidualnym, jednostkowym, jak i w wymiarze społecznym. Zaś wspomniana rewolucja przemysłowa doprowadziła do sytuacji, w której o życiu zaczęto myśleć jak o jednej wielkiej fabryce, a o społeczeństwie jako zbiorze pracowników.

Co konkretnie to wszystko oznacza?

Praca stała się najważniejszym czynnikiem, który kształtuje człowieka. Raz, że zabiera nam najwięcej czasu, dwa – co jeszcze ważniejsze – w największej mierze wypełnia nasz horyzont wartości i poczucia sensu życia. Proces opanowywania naszego życia przez pracę z biegiem lat narastał, a swoje apogeum przeżywa w ostatnich kilkudziesięciu latach. Cywilizacja Zachodu ma prawdziwą obsesję na punkcie pracy.

Właściwie praca stopniowo spychała na margines wszystkie inne aktywności ludzkie, sposoby myślenia o świecie i o sobie samym. Stała się centrum naszego życia i fundamentem funkcjonowania systemu, który swą fiksacją na punkcie jej efektywności doprowadził do tego, że dla wielu ludzi nic poza pracą się nie liczy i nie może się liczyć. Muszą pracować coraz więcej i coraz intensywniej.

Nie tylko kapitalizm postawił w swym centrum pracę. Czy komunizm nie był jeszcze bardziej obsesyjny, jeżeli chodzi o lud pracujący, awans społeczny przez pracę, normy i plany produkcyjne?

Oczywiście. Fiksacja na punkcie pracy jest cechą nie tylko jednego konkretnego systemu, ale w ogóle nowoczesności, czyli epoki ukształtowanej w XIX w. Nowa pozycja pracy była zatem efektem czynników poprzedzających konkretne ustroje. Problem w tym, że w pewnym momencie, już w XX w., wymagano od nas coraz bardziej intensywnej pracy, a zapomnieliśmy o motywacjach, o tym, dlaczego i po co w ogóle pracujemy. Odcięliśmy się od głębszej refleksji o charakterze filozoficznym, światopoglądowym, religijnym, która odpowiedziałaby na pytanie, czemu ma służyć praca. Pracujemy coraz więcej, lecz coraz mniej wiemy po co.

Czyli jednak żyjemy, by pracować...

Tak, ale to stosunkowo nowe zjawisko, obejmujące głównie świat zachodni, i to też nie w całości. W wielu kulturach ludzie wciąż pracują tylko tyle, ile muszą, żeby się utrzymać przy życiu, a resztę czasu poświęcają na... życie. W aspekcie indywidualnym praca stała się podstawą szacunku do samego siebie, godności ludzkiej, wszelkich procesów samorealizacji, co więcej – to ona często wyznacza sens naszego życia. Zaś w wymiarze społecznym praca jest bardzo ważnym elementem tworzącym więzi społeczne. To dzięki niej konstytuują się różne grupy i wspólnoty, rodzi się solidarność międzyludzka, kształtują całe społeczności. Z tym że trzeba pamiętać, iż ten aspekt społeczny pracy był obecny w naszej kulturze już znacznie wcześniej, na długo przed narodzinami nowoczesności. Już w średniowieczu poprzez pracę kształtowały się rozmaite wspólnoty, ale niewątpliwie te procesy od XIX w. zdecydowanie się nasiliły. Stąd pojawiły się tak silne tożsamości klasowe, zawodowe, zakładowe itd.

Skupmy się na tożsamości poszczególnych osób. Na czym polega to, co socjolodzy nazywają aksjologicznym wymiarem pracy? Czy to znaczy, że w zależności od tego, jaką pracę wykonujemy, inaczej cenimy wolność, bezpieczeństwo, inaczej patrzymy na kwestie moralne? Czy rzeczywiście to praca wyznacza nasze wartości?

Nie jest tak, że praca w całości determinuje nasz sposób myślenia o świecie. Natomiast niewątpliwie stała się niesłychanie istotnym elementem kształtowania tożsamości, postrzegania siebie. Jej moralny wymiar polega m.in. na tym, że dobrze wykonana robota daje nam szacunek do samego siebie, co jest niezwykle ważną kwestią. Tylko że ten moralny wymiar pracy ulega od lat wyraźnemu osłabieniu. Pracujemy dziś prawie wyłącznie dla zapłaty – to jedyny cel naszych wysiłków.

W tym sensie mówi się o skrajnym utowarowieniu pracy. Wyzbyta wszystkich istotnych wymiarów moralnych, stała się ona jedynie kolejnym towarem na rynku. Ten proces można nazwać moralną degradacją pracy. Zniknęła gdzieś opowieść o jej godności. Osłabła też nasza motywacja do porządnego wykonywania swojej roboty, bo wymiar materialny okazał się niewystarczający, by skutecznie motywować do większego zaangażowania. Dokonuje się alienacja pracy – zaczynamy czuć, że praca, którą wykonujemy, jest dla nas czymś obcym – przestajemy ją akceptować. Tym bardziej że często wiąże się z upokorzeniem, marnymi zarobkami i stresem.

Jeden z popularnych internetowych memów mówił, iż to nie jest tak, że nie lubimy poniedziałków, po prostu nie lubimy swojej pracy.

Alienacja pracy na płaszczyźnie psychologicznej objawia się właśnie niechęcią, czasem wręcz nienawiścią do niej. Wydaje się, że to zjawisko się pogłębia, jest coraz bardziej powszechne, choć nie mamy historycznych danych na ten temat. Wiemy jednak, że współcześnie nawet dwie trzecie Polaków nie znosi swojej pracy, zatem są wyalienowani wobec tego, co robią. To nie może dziwić, skoro poza materialnymi motywacjami i bodźcami praca nie daje im dosłownie niczego, a czasami wręcz coś im odbiera: godność, poczucie sprawiedliwości i szacunek dla samego siebie. Stając twarzą w twarz z rzeczywistością, która jest w pełni utowarowiona, sami stajemy się towarem, który się eksploatuje do momentu zużycia, a potem się go pozbywa.

Co więcej, sami zaczynamy o sobie myśleć jako o towarze na rynku pracy, zatracając własną tożsamość. Staramy się zarządzać sobą, tak jak zarządza się przedsiębiorstwem. Zapominamy, że człowiek jest czymś znacznie więcej niż tylko pracownikiem i konsumentem. A przy okazji system domaga się od nas, byśmy pracowali całym sobą. To już nie czasy, gdy człowiek sprzedawał na rynku pracy jedynie część siebie. Nowy typ kapitalizmu wymaga od pracownika, by był w całości dyspozycyjny: w pełni poświęcał pracy swoje myśli, emocje i czas. Zaciera się więc granica między pracą a niepracą, bo system postrzega ludzi wyłącznie jako pracowników, a nie jako wielowymiarowe osoby ludzkie.

Żeby lepiej to zrozumieć: twierdzi pan, że kiedyś oddawaliśmy jedynie część siebie pracy, która nas kształtowała, a dziś mamy oddawać jej całego siebie, mimo że nie daje nam nic poza pieniędzmi i nie bardzo ją lubimy?

Z pewnością są różne zawody, różne firmy i korporacje, więc nie wszyscy ludzie wykonują pracę, która poza wymiarem materialnym nic im nie daje. Jednak patrząc całościowo, negatywne procesy, o których rozmawiamy, od lat się pogłębiają. Do tego praca, w której czujemy się coraz bardziej wyalienowani, staje się zarazem coraz bardziej wyczerpująca. Wymagania stawiane pracownikom są często tak daleko posunięte, że wręcz niemożliwe do spełnienia. Wymaga się od człowieka, by pracował całym sobą właściwie 24 godziny na dobę, bo często praca o charakterze intelektualnym, typowa dla dzisiejszego systemu, zwanego często kapitalizmem kognitywnym (w którym praca niematerialna przeważa nad materialną – red.), to zajęcie, które angażuje emocje, całą psychikę, ale także wywiera na nas presję psychiczną przez całą dobę. Dlatego też w skali świata mamy do czynienia z epidemią wypalenia zawodowego, depresji i uzależnienia od środków psychotropowych. To presja, której wielu z nas nie jest w stanie wytrzymać. Warto też pamiętać o wciąż obecnym znoju pracy fizycznej, często pogardzanej i słabo płatnej.

Model pracy staje się jednak coraz bardziej elastyczny. Niektórzy twierdzą, że w przyszłości rano będziemy rozwozić ludzi Uberem, w dzień kręcić pizzę w knajpie, a wieczorem odbierać telefony w call center.

Pytanie, ile elastyczności jest w stanie znieść człowiek. To nieprawda, że możemy być w pełni elastyczni przez całe swoje życie. Być może są w nim pewne okresy, gdy jesteśmy gotowi na dużą zmienność, niepewność, brak stabilności. Natomiast w dalszej perspektywie dla naszej psychiki to jest po prostu niszczące. Człowiek potrzebuje bezpieczeństwa. Kult elastyczności, który jest charakterystyczny dla kapitalizmu kognitywnego, został już posunięty do granic ludzkiej wytrzymałości, a w pewnym sensie – do granic absurdu. To wszystko poszło za daleko. Obawiam się, że koszty psychologiczne i społeczne tego typu podejścia do pracy będą stopniowo wzrastać, choć już dziś są bardzo wysokie. Na dłuższą metę nikomu to się nie opłaci.

Dlatego można postawić tezę, że współczesna praca jest chora, a nawet więcej: ta zdegenerowana wręcz praca sama jest chorobą, która zaczyna nas trapić. Potrzeba dziś naprawdę wytężonego wysiłku intelektualistów, a także namysłu ze strony polityków i świata biznesu, by jakoś wspólnie położyć tamę procesom degeneracji pracy oraz zastanowić się co dalej.

W pewnym sensie możemy się pocieszać robotyzacją, automatyzacją i autonomizacją narzędzi pracy, czyli możliwością oddania samodzielnym robotom i komputerom dużej części ciężkiej i mozolnej pracy wykonywanej dotychczas przez ludzi.

To dosyć złożony problem i w naukach społecznych rozpatrywanych jest kilka scenariuszy dalszego rozwoju świata pracy. Oczywiście, pojawiają się proroctwa, że czeka nas świat bez pracy: wszystko będą potrafiły robić za nas roboty. Wielu ekspertów przypomina, że takie obawy nie są niczym nowym. Co najmniej od 150 lat nieustannie obawiamy się, że postęp techniczny i technologiczny pozbawi nas pracy, ale do tej pory konsekwencje w zasadzie każdego nowego wynalazku zawsze były takie same: pewne zawody znikały, ale rodziły się nowe. Trzeba też pamiętać, że postęp technologiczny ostatnich kilkudziesięciu lat spowodował raczej przyrost czasu i ilości pracy niż ich redukcję. To pewien paradoks.

Czyli pracy jako takiej konsekwentnie mamy coraz więcej.

Jednak inni uczeni twierdzą, że tym razem mamy do czynienia z pewną jakościową zmianą postępu technologicznego, który w końcu naprawdę doprowadzi do tego, że spora część populacji zostanie pozbawiona możliwości pracy. Pojawia się problem, jak powinniśmy się do tego przygotować, bo to będzie zupełnie nowe wyzwanie dziejowe. Ta zmiana, jeśli rzeczywiście nastąpi, najmocniej dotknie najbardziej rozwiniętych krajów świata, czyli głównie Zachodu. Trudno nam dziś sobie wyobrazić jej psychologiczne, społeczne i polityczne skutki.

I tutaj znowu mamy kilka scenariuszy. Karol Marks twierdził, że praca jest z definicji przekleństwem, więc w świecie, który osiągnie taki poziom rozwoju, że ludzie nie będą musieli pracować, będą oni mogli wreszcie rozwinąć to, co mają w sobie najlepszego. Nie będą się nudzić czy leniuchować, tylko raczej duchowo rozwijać, pracując dla siebie samych: rozwijając swoje talenty, umiejętności itd.

Oświeceniowe mrzonki...

Właśnie, dla wielu od początku było jasne, że to utopia. Inne scenariusze są bardziej pesymistyczne. Wiele z nich zakłada, że jeżeli pozbawimy ludzi możliwości pracy, to społeczeństwo czeka degrengolada; wkroczymy w epokę, w której dominujące będzie poczucie braku sensu, pustki, nuda, a to wszystko będzie sprzyjać narastaniu agresji. Niektórzy twierdzą, że w świecie bez pracy czas wypełnią nam trywialne rozrywki, jakaś ucieczka od rzeczywistości, np. w świat wirtualny. Możliwe, że ludzie w ogóle nie będą chcieli opuszczać wirtualnej rzeczywistości, bo nie będą mieli po co. To może się okazać niezwykle kłopotliwe, szczególnie że część populacji zapewne nadal będzie pracować – ktoś będzie prawdopodobnie zawiadywał tymi wszystkimi zautomatyzowanymi procesami. Ci ludzie na pewno będą mieli inną pozycję społeczną, zrodzi się więc nowy podział klasowy...

...na szczęśliwców z pracą i niższą kastę bez niej.

Tak, na pracującą elitę i masy, którym jakoś trzeba wypełnić wolny czas, ponieważ raczej nie będą to ludzie rodem z marksistowskiej utopii, którzy chcieliby w wolnym czasie uprawiać sztukę czy prowadzić naukowe debaty. Elity będą musiały zorganizować im życie, więc pojawi się nowa funkcja dla państwa. Być może będzie jak w starożytnym Rzymie, gdzie też dostarczano ludowi rozrywek, bojąc się jego buntu. Trudno sobie wyobrazić, na czym tym razem mogłoby to polegać i do czego doprowadziłoby ludzkość. Ale śmiem twierdzić, że raczej nie będą to warunki sprzyjające rozkwitowi tego, co w ludziach najlepsze. Zamiast więc marzyć o zmierzchu pracy, może lepiej zastanówmy się, jak uzdrowić pracę, jak się nią dzielić i jak ponownie uczynić ją czymś, co ma głęboki, pozamaterialny sens.

Prof. Andrzej Szahaj jest filozofem, historykiem myśli społecznej i kulturoznawcą, pracuje w Instytucie Filozofii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. W latach 2008–2016 był dziekanem Wydziału Humanistycznego UMK. Jest członkiem Komitetu Nauk Filozoficznych i Komitetu Nauk o Kulturze Polskiej Akademii Nauk

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus:  Pracujemy, by żyć, czy żyjemy, by pracować?

Andrzej Szahaj: W zależności od kontekstu kultury i momentu historycznego podejście ludzi do pracy bywało różne. Ograniczając się wyłącznie do kultury zachodniej, widzimy, jak mocno to podejście zmieniało się przez wieki. Dziś traktujemy pracę zupełnie inaczej, niż traktowali ją starożytni Ateńczycy czy choćby nasi przodkowie sprzed kilku stuleci. Jednak mniej więcej od momentu ukształtowania się kapitalizmu praca zaczęła w zachodnim świecie zajmować powoli pozycję, którą ma do dzisiaj.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Plus Minus
Bogaci Żydzi do wymiany
Plus Minus
Robert Kwiatkowski: Lewica zdradziła wyborców i członków partii
Plus Minus
Jan Maciejewski: Moje pierwsze ludobójstwo
Plus Minus
Ona i on. Inne geografie. Inne historie
Plus Minus
Irena Lasota: Po wyborach