Marek Suski - gwiazda komisji ds. Amber Gold

Potrafi przyklejać aktorom zmarszczki, malować, grawerować i szydełkować. Marek Suski ma nawet uprawnienia kinooperatora, a w PiS jest specem od partyjnej czarnej roboty i gwiazdą komisji ds. Amber Gold.

Aktualizacja: 15.07.2017 22:53 Publikacja: 15.07.2017 00:01

Marek Suski - gwiazda komisji ds. Amber Gold

Foto: Fotorzepa

Marek Suski, najbardziej charakterystyczny członek komisji śledczej ds. Amber Gold, po raz kolejny błysnął pod koniec czerwca. Tego dnia członkowie tego gremium udali się do warszawskiego Sądu Okręgowego, by przesłuchać twórcę piramidy finansowej, Marcina P. Podczas przesłuchania Suski nawiązał do e-maili, które do firmy pod pseudonimem kierował Michał Tusk. – Pewnie się pan tym nie chwalił, tym bardziej że (Michał Tusk – red.) nawet majle przekazywał jako Józef Broda – powiedział. Gdy Marcin P. sprostował, że prawdziwy pseudonim syna premiera brzmiał: Józef Bąk, poseł PiS z chytrym uśmieszkiem spuentował: – Specjalnie się przejęzyczyłem, żeby pan jednak potwierdził, że zna to ukryte nazwisko pana Michała Tuska.

To nie pierwsza wypowiedź Marka Suskiego, dzięki której zapisze się on w annałach parlamentaryzmu obok innych postaci, które podczas obrad komisji śledczych dbały o komiczne akcenty. Takich jak Anita Błochowiak z SLD mówiąca w czasie prac rywinowskiej komisji śledczej o kolorowych skarpetkach, które „noszą pedały", czy Robert Węgrzyn z PO, który podczas posiedzenia komisji „naciskowej" powiedział do Marzeny Wróbel z PiS: „Proszę, aby wcześniej pójść sobie do jakiegoś klubu, potańczyć, może na rurce się pani chwilkę pokręci". Suski zdążył już bowiem zasłynąć jako specjalista od humoru sytuacyjnego, bon motów, wpadek i lapsusów.

Najsłynniejszy jest związany z postacią Katarzyny. W grudniu Suski pytał jednego ze świadków, czy zna niejaką „Carycę", wpływową postać w gdańskim wymiarze sprawiedliwości. Ten odparł, że zna jedynie carycę Katarzynę, a poseł nieświadom, że chodzi o władczynię Rosji, zaczął dopytywać o nazwisko. Innym razem Suski, słysząc podczas przesłuchania, że liniami Jet Air latał jeden z kandydatów na prezydenta, zaczął dociskać świadka o nazwisko. Okazało się, że był nim Jarosław Kaczyński.

– Marek Suski wprowadza w obrady komisji niesamowity klimat. Jest w tym coś z realizmu magicznego, te przynoszone przez niego książki owinięte gazetami, te płaszcze i kapelusze – mówi Krzysztof Brejza, członek komisji śledczej z PO. – To wielki nieobecny „Ucha Prezesa" – dodaje. Zauważa, że choć przez kilkanaście odcinków serialu satyrycznego przewinęła się już cała plejada polityków PiS, Suski nie doczekał się swojej roli. A zdaniem Brejzy zasługuje na nią nie tylko z powodu swojej barwności, ale też wpływów w rządzącej partii. – W rzeczywistości jest on bliżej tytułowego ucha prezesa niż jeden z głównych bohaterów serialu Mariusz Błaszczak, zwany Domofonem – wyjaśnia. Na swoją pozycję Suski pracował od wielu lat. Choć do polityki trafił przez przypadek.

Potomek konfederata

Teoretycznie z powodu pochodzenia wydaje się predysponowany do funkcji publicznych. Jest potomkiem majętnego i wpływowego niegdyś rodu Chebda de Grabie Suskich herbu Pomian. Historia rodu posła PiS liczy sześć stuleci i rozpoczęła się, gdy książę mazowiecki osiedlił jednego z jego przodków we wsi Susk Stary pod Ostrołęką w województwie mazowieckim. – Od tej nazwy wzięło się moje nazwisko – opowiada Marek Suski. W czasie konfederacji barskiej przodek posła Szymon Suski był marszałkiem ziemi łomżyńskiej i przekazał buławę Kazimierzowi Pułaskiemu. – Inny z przodków wyprawił się z hetmanem Żółkiewskim na Moskwę – dodaje poseł.

Na tym tradycje niepodległościowe i martyrologiczne w rodzinie polityka się nie kończą. Starszy brat ojca, Władysław Pomian-Suski pseudonim Janosik, zginął w powstaniu warszawskim. W II wojnie światowej życie zakończył też dziadek od strony mamy, oficer AK.

Przed wojną siedzibą rodziny Suskich był dwór w Warpęsach pod Grójcem, jednak przepadł w ramach reformy rolnej. Posłowi pozostały zdjęcia majątku, które przechowuje w laptopie. W życiu jego najbliższej rodziny trudno było też doszukać się wielkopańskich zachowań. Matka pracowała jako księgowa w PKS, ojciec wiercił studnie.

Marek Suski przyszedł na świat w 1958 roku w Grójcu i tam rozpoczął edukację. Po ukończeniu liceum przeniósł się do Warszawy, gdzie wybrał dwuletnią pomaturalną szkołę technik teatralnych. Tam też poznał swojego mistrza, Henryka Kielaka – złotnika, muzyka i fotografa marszałka Józefa Piłsudskiego. – Był wtedy na emeryturze i pracował w szkole na pół etatu. A ja byłem młodym chłopcem, który z dumą usłyszał zaproszenie do uczestnictwa w prywatnych lekcjach i to w dodatku bezpłatnych. Zresztą kontakty utrzymywaliśmy jeszcze długo po szkole – wspomina Suski.

Po zakończeniu edukacji przyszły polityk zatrudnił się w pracowni metaloplastyki, gdzie uczył się m.in. jubilerstwa i grawerstwa, a poza tym dostał pół etatu w charakteryzatorni Teatru Wielkiego. Zajmował się głównie charakteryzacją twarzy i dłoni. Robił zmarszczki, zarost i peruki. Dzięki temu bliżej poznał wielu znanych artystów, w tym swojego idola, Zbigniewa Zapasiewicza.

– Poznałem go, gdy wysłano mnie jako charakteryzatora na egzaminy do PWST, gdzie wykładał właśnie Zapasiewicz. Podczas egzaminów siedziałem obok tego wybitnego aktora i jako młody człowiek pozwalałem sobie wypowiadać własne opinie, a nawet się z nim nie zgadzać. W pewnym momencie się zamyślił i powiedział: „Wie pan co, może ma pan rację" – relacjonuje Marek Suski. Karierę przyszłego charakteryzatora przerwała jednak służba wojskowa. W kamaszach zastał go stan wojenny.

Rzemieślniczy multitalent

Jednostka przyszłego polityka stacjonowała w Cytadeli Warszawskiej, gdzie Suski pełnił funkcję pułkowego plastyka. Zdobił ściany wojskowych świetlic, wspólnie z kolegą prowadził też radiowęzeł. – 13 grudnia zrobiliśmy audycję „Przy muzyce o juncie". Stanęliśmy przed wojskowym wymiarem sprawiedliwości i zostaliśmy odsunięci od działań stanu wojennego, co akurat uważam za nagrodę. Zabrano nam broń i zamiast chodzić na patrole, siedzieliśmy w pracowni i malowaliśmy obrazy – relacjonuje.

Dodaje, że ostatecznie nie wydano wyroku w ich sprawie, bo w trakcie audycji posługiwali się cytatami z Marksa i Lenina. Jednak po skończeniu służby do teatru już nie wrócił. Czekała tam na niego do podpisania lojalka wobec władzy. Suski odmówił. Dostał pracę w prywatnym zakładzie rzemieślniczym w Raszynie pod Warszawą, który produkował wszystko: od podzespołów elektronicznych po sztuczną biżuterię. Obecny poseł PiS uzyskał tam uprawnienia ślusarskie.

Po upadku PRL dostał pracę w domu kultury w Tarczynie, w którym był nawet dyrektorem. Potem w urzędzie gminy zajmował się m.in. wysypiskami śmieci, wodociągami, kanalizacją, katalogowaniem zabytków i odławianiem bezpańskich zwierząt. Suski jednocześnie sprzedawał swoje obrazy. Po dziś dzień rysuje m.in. minikomiksy z politycznymi akcentami. Można było je oglądać w 2013 roku na wystawie w radomskiej Galerii pod Jaskółką.

W efekcie swoich różnorakich doświadczeń zawodowych poseł PiS potrafi dziś nie tylko malować, robić charakteryzację i grawerować, ale też szyć ręcznie i na maszynie, szydełkować, haftować, wykonywać grafiki użytkowe i projektować wystawy sklepowe. Ma uprawnienia kinooperatora, a w dodatku za młodu trenował na trapezie. Zdjęcia swoich prac przechowuje w laptopie obok fotografii majątku w Warpęsach, map utraconych dóbr rodzinnych i drzewa genealogicznego rodu.

Czy znajomość technik artystycznych i rękodzieła pomaga w polityce? – Gdy tworzyliśmy PiS, pierwsze projekty graficzne były częściowo moim dziełem. Projektowałem plakaty, kolorystykę, liternictwo. Gdy weszliśmy do Sejmu i dostaliśmy dotację, pewne rzeczy można było już zlecić komu innemu – opowiada.

Na „ty" z prezesem

Polityka zafascynowała Suskiego we wczesnych latach 90. I od początku ta fascynacja miała określoną twarz – Jarosława Kaczyńskiego. Gdy Suski usłyszał w telewizji jego przemówienie, w którym sprzeciwiał się polityce grubej kreski (braku rozliczenia się z komunistyczną przeszłością), pojechał do Warszawy i zapisał się do Porozumienia Centrum. – Był to świetny projekt polityczny, idący trochę w poprzek głównego nurtu. A poza tym założycielem był Jarosław Kaczyński – mówi dziś, pytany, dlaczego wybrał akurat tę formację.

Suki był w kilkuosobowej grupie zakładającej PC w Radomiu. Posłem jednak nie został, choć kandydował z list partii w 1991 i 1993 roku. Został za to dyrektorem filii biura poselskiego Jarosława Kaczyńskiego w Radomiu, pracował też w spółce Srebrna, a nawet w związanym z PC czasopiśmie „Nowe Państwo". Nie opuścił Porozumienia Centrum nawet w najtrudniejszym momencie. W 1999 roku większość polityków formacji połączyła się z Partią Chrześcijańskich Demokratów i Ruchem dla Rzeczypospolitej, tworząc Porozumienie Polskich Chrześcijańskich Demokratów. Przy Jarosławie Kaczyńskim pozostali najwierniejsi, tacy jak Krzysztof Putra w Białymstoku, Leonard Krasulski w Elblągu, Janina Goss w Łodzi, Witold Czarnecki i Marek Ast w Zielonej Górze oraz osoby z kierownictwa partii: Adam Lipiński, Ludwik Dorn, Przemysław Gosiewski i właśnie Marek Suski. Politycy z tej grupy, którzy obecnie działają w PiS, określani są „zakonem PC". To najbardziej wpływowa grupa w partii rządzącej.

O swojej atencji wobec tych osób prezes PiS mówił w książce „O dwóch takich... Alfabet braci Kaczyńskich", wywiadzie rzece, przeprowadzonym przez Michała Karnowskiego i Piotra Zarembę. Zgodził się z sugestią dziennikarzy, że można ich nazwać „pierwszą brygadą PiS". „Mam do nich największe zaufanie" – powiedział.

Jarosław Kaczyński rozpływał się w książce nad „zakonem PC", mówiąc, że ci ludzie, zostając w jego ugrupowaniu, „kierowali się czystą wiernością", a poza tym „często dawali na działalność partyjną własne pieniądze" i gościli braci Kaczyńskich, gdy do nich przyjeżdżali. Chwalił ich też mówiąc, że nie przeszli do AWS, choć było to w swoim czasie gwarancją zrobienia kariery. Nic dziwnego, że Kaczyński jest w stanie ująć się za takimi osobami, co zresztą przyznał w książce Zaremby i Karnowskiego. „Bronię ich kiedy trzeba, o ile oczywiście są niewinni lub ich winy są niewielkie i gotów jestem dla ich obrony zaryzykować" – mówił. „Wielu z nich na premiera lub marszałka Sejmu się nie nadawało. Ale to nie oznacza, że nie będę o nich zawsze pamiętał" – dodał.

Marek Suski nie ukrywa, że z prezesem PiS jest na „ty", co w partii uchodzi za zaszczyt. – Z tego, co wiem, prezes jest z wieloma osobami po imieniu. Jest osobą dość życzliwą i otwartą – dodaje szybko.

Człowiek od zadań specjalnych

Wzajemne zaufanie, jakim darzą się Kaczyński i Suski, sprawiło, że ten drugi stał się po przekształceniu PC w Prawo i Sprawiedliwość specem od brudnej roboty. Przez długie lata pełnił w partii funkcję rzecznika ds. dyscypliny i często dostawał zadanie powściągnięcia ambicji działaczy, którzy zbytnio rozpychali się w terenie. Takich jak poznańska grupa, w której skład po powstaniu PiS wchodzili Marcin Libicki, jego syn Jan Filip Libicki i Jacek Tomczak. – Przyjeżdżał do nas zespół pacyfikacyjny złożony z Marka Suskiego i Mariusza Kamińskiego. Ten drugi był w tym duecie wzorem grzeczności. Ostatecznie jednak komisja nie mogła się dopatrzyć nieprawidłowości tam, gdzie ich nie było – opowiada Jan Filip Libicki, dziś senator PO.

Brudna robota wykonywana przez Suskiego czasami odbywała się w blasku fleszów. Przykładowo w kwietniu 2007 roku przed głosowaniem nad wpisaniem ochrony życia do konstytucji poseł zaczął drzeć list biskupa Kazimierza Górnego, przewodniczącego Rady ds. Rodziny Episkopatu Polski, który na ławach PiS wykładali politycy LPR. Suski twierdzi, że podarł kartki, bo były nieczytelne. – Gdyby mu się wydało, że sklejenie tego listu będzie dobrze odczytane przez prezesa, toby sklejał – uważa Jan Filip Libicki.

Wśród posłów PiS znana jest opowieść o tym, jak po powstaniu w 2010 roku partii Polska Jest Najważniejsza, którą założyli byli posłowie Prawa i Sprawiedliwości, Suski rozpuszczał w Sejmie plotki o tym, że Joanna Kluzik-Rostkowska i Elżbieta Jakubiak, będąc w sztabie prezydenckim Jarosława Kaczyńskiego, zapełniły swoje garderoby ubraniami kupionymi za pieniądze PiS. Z kolei w 2013 roku przeniósł do toalety dla niepełnosprawnych jeden z elementów sejmowej wystawy o związkach homoseksualnych. Akcją sam pochwalił się w internecie.

Mocną pozycję Suskiego widać było po przejęciu władzy przez PiS. Po wygranych wyborach chodził po Sejmie z tabelką w Excelu i rozdzielał posłom miejsca w komisjach. Brał też udział w negocjacjach dotyczących pomieszczeń przysługujących poszczególnym klubom. Z ramienia PiS uczestniczy w posiedzeniach Konwentu Seniorów. Przysługują w nim miejsca wicemarszałkom i szefom klubu, ale w PiS obie te funkcje dzierży Ryszard Terlecki.

W tej kadencji Suski prowadził w Sejmie trudne ustawy, takie jak ta dotycząca przebiegu przez Mazowsze budzącej wielkie emocje linii bardzo wysokiego napięcia. Ostatnio prezes PiS przydzielił mu rolę osoby, która ma doprowadzić do zakazu hodowli zwierząt futerkowych. Na pewno będzie musiał zmierzyć się z ogromnym naciskiem rolników parających się tą działalnością.

Dowodem na wpływy Marka Suskiego jest też udział w partyjnej komisji, która „zgilotynowała" Bartłomieja Misiewicza, niesławnego współpracownika szefa MON Antoniego Macierewicza. Uznała, że Misiewicz nie ma kwalifikacji do pełnienia funkcji w sferze administracji publicznej i spółkach Skarbu Państwa.

Wyrok w siedzibie PiS na Nowogrodzkiej odczytywał wicemarszałek Joachim Brudziński, a za nim z groźnymi minami stali inni członkowie komisji: Marek Suski, Karol Karski i Mariusz Kamiński. W pewnym momencie Brudziński zaczął atakować Platformę. – Znajomy pani Joanny Muchy, ówczesnej minister sportu, został zatrudniony jako wicedyrektor Centralnego Ośrodka Sportu. Fryzjer. Kwalifikacje zaiste bardzo wysokie – wspominał. Suskiemu nie drgnęła nawet powieka, choć sam z uwagi na dawną pracę charakteryzatora przezywany jest w partii fryzjerem lub perukarzem.

Błądzenie we mgle

Wysoką pozycję Suskiego w PiS niektórzy oceniają krytycznie. – Marek Suski personifikuje wszystkie plusy i minusy środowiska, które nazywa się zakonem PC – mówi Jan Filip Libicki, a największym krytykiem posła był Ludwik Dorn, najbardziej wpływowy z polityków, którzy opuścili PiS. W 2008 roku, gdy Suski został członkiem Komitetu Politycznego Partii, przestrzegał przed „susłoizacją Prawa i Sprawiedliwości".

Suski na każdą krytykę ma gotową odpowiedź. – Ludwik Dorn chciał w 2000 roku kandydować na prezydenta. Jednak Porozumienie Centrum ostatecznie poparło Jana Olszewskiego, w czym miałem duży udział. Dorn nie był w stanie mi tego zapomnieć, próbując się odgrywać na różne sposoby – komentuje kulisy swojego konfliktu z byłym marszałkiem Sejmu.

Odnosząc się do swojej pracy w komisji ds. Amber Gold, mówi, że często jest niesprawiedliwie oceniany przez media. – Z carycą Katarzyną było tak, że na sali kolumnowej jest fatalna akustyka i nie usłyszałem, co mówi świadek. Próbowałem się dowiedzieć, o co mu chodziło, i ze zdziwieniem zorientowałem się, że wszyscy zaczynają się śmiać. A poza tym język mówiony jest żywy i przejęzyczenie może się zdarzyć każdemu – wyjaśnia.

Dodaje, że dzięki jego pracy w komisji wiele się już udało ustalić. – Okazało się, że Amber Gold stworzono nie tylko w celu wytransferowania pieniędzy, ale również po to, by sprzedać rynek lotniczy zagranicznemu inwestorowi. Pytanie tylko, kto za tym stoi, bo zdaniem świadków Marcin P. do końca nie wiedział, w czym bierze udział. Nasza praca to trochę błądzenie we mgle. Staramy się rozszyfrować coś, co twórcy próbowali ukryć, a świadkowie wcale nam nie pomagają – podkreśla.

A co z „Uchem Prezesa"? – Może nie wiedzieli, jak mnie sportretować? – zastanawia się poseł. – A tak na poważnie, jest mi całkowicie obojętne, czy tam się pojawię czy nie. Za to już teraz trafiłem do ucha „Plusa Minusa" – śmieje się.

Marek Suski, najbardziej charakterystyczny członek komisji śledczej ds. Amber Gold, po raz kolejny błysnął pod koniec czerwca. Tego dnia członkowie tego gremium udali się do warszawskiego Sądu Okręgowego, by przesłuchać twórcę piramidy finansowej, Marcina P. Podczas przesłuchania Suski nawiązał do e-maili, które do firmy pod pseudonimem kierował Michał Tusk. – Pewnie się pan tym nie chwalił, tym bardziej że (Michał Tusk – red.) nawet majle przekazywał jako Józef Broda – powiedział. Gdy Marcin P. sprostował, że prawdziwy pseudonim syna premiera brzmiał: Józef Bąk, poseł PiS z chytrym uśmieszkiem spuentował: – Specjalnie się przejęzyczyłem, żeby pan jednak potwierdził, że zna to ukryte nazwisko pana Michała Tuska.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Zanim nadeszło Zmartwychwstanie
Plus Minus
Bogaci Żydzi do wymiany
Plus Minus
Robert Kwiatkowski: Lewica zdradziła wyborców i członków partii
Plus Minus
Jan Maciejewski: Moje pierwsze ludobójstwo
Plus Minus
Ona i on. Inne geografie. Inne historie