Także ku ludziom zwyczajnym, dziwacznym i tajemniczym. Wyłaniają się z zakamarków pamięci, chłonnej już od czasów młodości, począwszy od licznych pobytów na Dworcu Głównym, w buzującym tyglu zniszczonej Warszawy, jak ten „chudy starzec o pergaminowej żółtawej twarzy, z oczyma schowanymi w ciężkich, sinych powiekach. Okrywał się czarną peleryną, spod wygniecionego kapelusza o szerokim rondzie opadały mu na plecy rzadkie pasma siwych włosów".
Dalej Wiesław Cypryś, student z Rzeszowa, zwykły doorman z nowojorskiego hotelu na Manhattanie, ale z ambicjami literackimi. Szczery, otwarty, próbujący sił w felietonie, których kilka zbiorków już opublikował. Czy jest w nim coś szczególnego lub wyjątkowego? Albo Julian Żebrowski, mistrz karykatury, zaczynał w endeckich pismach przedwojennych, a po wojnie całe życie związał z Warszawą, którą z zamiłowaniem przemierzał. „Miałem przyjemność towarzyszyć mu w tych wędrówkach po mieście, czyniąc popasy w szynkach dawnego typu. Zwolennik tradycyjnych zakąsek od śledzia w oleju, nóżek w galarecie, jajka faszerowanego po flaki z pulpetami lub golonkę. Gawędził ze swadą". Wspaniałe zdanie poświęcone zostało Andrzejowi Romanowi, jednemu z tych, co stanowili o duchu Warszawy: „Podjął obywatelski obowiązek wynikający z wiary w niepokonany duch miasta". To o jego zaangażowaniu w podziemną działalność wydawniczą i dziennikarską doby nocy stanu wojennego.
Proza, którą autor wspomnień zaczął drukować po 1956 roku, zapewniła mu dostęp do świata artystów, z czasem także tych emigracyjnych. Zostawili trwały ślad w osobowości pisarza, który przez nich nagle zetknął się z inną Polską. Pozwoliło mu to na nowo spojrzeć na peerelowską rzeczywistość. I wytrwale o niej pisać. „Byłem jeszcze młody i chłonny. Zachłysnąłem się Mackiewiczem i niektóre fragmenty jego prozy czytałem po wielokroć. Dodawał ostróg do własnego pisania". Są więc w książce wspomnień stronice poświęcone tym wielkim, największym. Giedroyc, Stempowski, Zygmunt Hertz, Herling, Herbert.
I zawsze jest to spojrzenie własne, dalekie od koturnowości, pełne niezwykłego szczegółu. Jeszcze demoniczny Jan Lebenstein, przewodnik po paryskich dzielnicach, zaułkach i spelunach. Niesamowity świat jego wyobraźni, kreujący potwory o ludzkich głowach, chimery pogrążone w szaleństwie i cierpieniu. I wreszcie najlepszy szkic zamieszczony w książce, ten o dawnych żydowskich przestępcach. W zacisznym klubie Betar w Republice Federalnej wyczarowują dawny świat Gęsiówki, Nalewek, złodziejski klimat Krochmalnej i Żelaznej. A my chłoniemy, zapominając o naszym, bo taka jest siła tej prozy.
Marek Nowakowski w swoich ostatnich miesiącach drukował szkice w „Gazecie Polskiej Codziennie". Teraz, wydane w książce, są lekturą obowiązkową dla wszystkich miłośników prozy autora „Benka Kwiaciarza". A także dla tych wszystkich, dla których historia polskiej literatury minionego stulecia zaczyna się od Tokarczuk, Pilcha i Chwina.