Gorzki namysł Jana Polkowskiego

Stajemy w obliczu kataklizmów, które przychodzą z zewnątrz pod postacią przemocy i zagłady, która jest mentalną rdzą, pożerającą ducha, a nawet ciało.

Publikacja: 30.06.2016 13:49

Gorzki namysł Jana Polkowskiego

Foto: Fotorzepa, Magda Starowieyska

"Gorzka godzina" – ostatni tom wierszy Polkowskiego to wyznania nocnego motyla, który wpadł w sieci Historii i już z nich nie wyfrunie. Jeniec ma dużo czasu i powoli, w ciszy, melancholijnie przypomina sobie wszystkie słowa, które go tworzą, bo zgiełk Historii jest już poza nim. Pozostała tylko wierność, to znaczy namysł nad tym, co się stało, co jeszcze trwa, a co bezpowrotnie zaginęło.

Patronem tego wspominania są ojciec i matka – ich miłość i doświadczenie, którym poeta lojalnie przyświadcza. Z tego powodu ostatni cykl Polkowskiego można potraktować jak osobiste treny – rodzinny nagrobek, który stał się kołyską poety. Nie można „żyć tylko w pojedynczym losie / rozpoznanym do nudnego bólu" – napisał poeta pięć lat wcześniej (tom „Cień" z 2010 roku). Teraz otrzymaliśmy rozwinięcie tego tematu w cały tom poetycki.

A „wierność to długa opowieść", jak czytamy w inicjalnym wierszu „Niech przepadnie zgiełk" napisanym w 1984 roku, a więc 30 lat temu, jeszcze w czasach młodości. Obecnie młodzieńczy werset patronuje poezji dojrzałej, gorzkiemu podsumowaniu nie tylko własnego życia, ale przede wszystkim katastrofy wspólnoty – kataklizmom, które przychodzą z zewnątrz pod postacią przemocy, jak również zagładzie, która jest mentalną rdzą, pożerającą ducha, a nawet ciało.

Mowa matki

Zmarniałby poeta, zniknąłby jako ktoś osobny i niezbędny, gdyby nie żywe wspomnienie matki, ojca i języka. To rozróżnienie jest nieco mylące i za ostre, bo ta „trójca przenajświętsza" nie jest w „Gorzkiej godzinie" rozgraniczona i funkcjonuje niby niepojęty dogmat o jedności w trzech osobach, jaki znamy z katolickiej ortodoksji, kiedy mówi o Bogu. Język poety jest zrodzony, a nie stworzony przez ojca i matkę, współistotny z ich życiem i przekazem biologicznego i historycznego doświadczenia. Wszystkie wymienione osoby istnieją w jedności, a każda ma inne zadanie do spełnienia i nadaje osobną barwę wierszom Polkowskiego.

Charakterystyczne, że Matka w wierszach Polkowskiego nie tylko daje życie – co jest oczywistym i aż nadto zrozumiałym toposem literackim – ale też siłę i nadzieję na przetrwanie rozpadu, zaniku, rozproszenia w popiele nicości. Bo „popiół" w tej poezji pojawia się często i jest symbolem największego zagrożenia i śmierci. Jeśli poeta boi się, że „*** W mojej epoce już wymieram" lub przypomina wojnę lub czasy stalinowskiej rewolucji („musi popiół uchwalić nową nazwę miasta" z wiersza „Niech przepadnie zgiełk"), to przywołuje szary obraz popiołu jako symbolu nicości, martwoty i zapomnienia, a towarzyszy mu obraz węża z rajskiego ogrodu – stróża historycznego Zła:

W mojej epoce już wymieram
Na dno niczego kamień toczę
Jak żarna gorzko opowiadam
Gdy wąż i popiół splotą dłonie

Choć żywe słowa śnią w niebiesiech
Konnica nocy karmi ogień
Pod piersią matki jak w bezkresie
To ocaleje co zapomnę.

Współczesny Syzyf funkcjonuje w kulturze zbudowanej według odwróconej hierarchii „góra-dół" i dlatego zdąża ku szczytom nicości. Jak wiemy od „mistrzów podejrzeń", to boski Nietzsche odwrócił hierarchię ustanowioną w czasach Platona i dokonał epokowej rewolucji znaczeń: ziemia, a nie niebo są marzeniem wyzwolonego ze złudzeń Nadczłowieka. Potęga, a nie świętość, jest celem i sensem istnienia. Język poezji i religii, język „wysoki" – nie może na ziemi ocaleć w obliczu niszczącej potęgi Historii (destrukcyjnej mocy, którą powinno się pisać dużą literą, zgodnie ze stalinowskim uwielbieniem dla tego demona totalitarnej ideologii, jaka wraz z hitleryzmem naznaczyła naszą epokę). I tylko paradoks zagłady/ocalenia, pamięci/zapomnienia nikle wskazuje na istnienie jakiejś nadziei. W poezji Polkowskiego tylko z matką wiązana jest jeszcze słaba ufność w jakieś ocalenie.

W wierszu bez tytułu („*** Nie wierzysz że obok twego ciała"), ukryty podmiot wypowiedzi pyta poetę, czy wierzy w jej moc pramatki, życiodajnej siły władającej czasem i przestrzenią, wszystkim, co widzialne i niewidzialne na niebie i na ziemi, rodzicielki całego kosmosu i jego porządku:

Nie wierzysz że obok twojego ciała
nosiłam pod sercem wszystkie pozostałe?
A moje wody nie były bezbronną kroplą
lecz źródłem oceanów trzymającym lądy na uwięzi?
O tak w moim brzuchu mnożą się planety
rosną strony świata
lśnią wszystkie krajobrazy
Moja ślina i język leczą rany miast
Milczenie ułaskawia nienarodzonych
Moje jajo jest kością wszystkich czaszek
Moja macica jak korona równika błyszczy na skroni nieba
Kolia piersi pasie przyszłe pieśni
Czas to ja
ojczyzna matek
mleko światła.

Matka jak alfa i omega, początek i los, dosłowne życie i duchowy kierunek nadany przez mowę, otwiera i zamyka świat poety. To jej fizyczny dotyk i śpiew (porównany do „ruchomego domu", w którym daje się zamieszkać jak w psalmie) rodzi poetę i wpisuje go w przeznaczenie, to znaczy śmierć i – oczekiwaną – wieczność. Czy Logos oprze się zwycięskiej Historii? Wiersze Polkowskiego dają taką nadzieję, choć wiara ta nie jest przemożna – stąd pojawia się w formie pytania. Ale jego natarczywość wskazuje na to, że matka się takiej wiary stanowczo domaga. Bo wiersz nie jest pytaniem, lecz nakazem. Także czas – tym razem nie czas Historii, ale czas natury i kosmicznego ładu świata – pojawia się jako źródło nadziei, niemal transcendentnej.

Mowa ojca

O ile matka, modelowana nieco na żywotne siły kosmosu (ale zawsze bardzo bliskie ojczystej ziemi i polskiej mowie), symbolizuje siły przetrwania i pojawia się w kontekście nadziei, o tyle ojciec pojawia się w tych wierszach na tle Historii – demona zrodzonego w dziewiętnastowiecznej Europie, który od ubiegłego wieku rozszerzył swe panowanie nad resztą świata. Ojciec pojawiający się w „Gorzkiej godzinie" zawsze jest uwikłany w Historię, pojawia się jako jej uczestnik i ofiara zarazem, rozpięty między płonącym Reichstagiem a Łubianką. Występuje nie tylko jako bezpośredni rodzic, biologiczny ojciec ze swoim osobistym biogramem (częściowo zbieżnym z rzeczywistością pozaliteracką), ale jako mężczyzna łączący całość rodzinnego i narodowego doświadczenia, po prostu Polak XX wieku. Zasadniczo reprezentuje rodzinne dzieje Polaków ze Wschodu – a konkretnie litewską gałąź rodu Polkowskich – stąd:

Trwa twardo w spłowiałych listach z sowieckiego łagru
Drży jak kieliszki w serwantce
gdy Szaulisi w ciszy otaczali dom
a Zdrowaś Mario ze strachu mieszała się z Ojcze nasz.

Ten obraz wychodzi poza zwykłe ramy pejzażu II wojny światowej, gdzie pojawiają się tylko Niemcy i Rosjanie, a słowo „ojciec" brzmi jak poszum litewskich lasów i trzynastozgłoskowiec „Pana Tadeusza". A przede wszystkim zapisał się w pamięci jako stróż niezauważalnej już dzisiaj różnicy między dźwięcznymi i bezdźwięcznymi spółgłoskami, jak w wierszu „Ortografia":

W dzieciństwie ch nieme i h dźwięczne wymawiałem jednakowo
Ojciec pytał: jak można mylić głoski które brzmią inaczej?
Chata – herbata powtarzał
Słyszysz?

W ciszy, jaka zapada po tym pytaniu, słychać dawno zmarłego poetę, który również nie miał nadziei na powrót do szczęśliwego świata młodości: „W takiéj ciszy – tak ucho natężam ciekawie, / Że słyszałbym głos z Litwy. – Jedźmy, nikt nie woła!". Nikt nie woła, nikt nie pyta, nikt nawet nie zauważa że zginął barwny i różny świat: świat polskich kresów, gniazdo Kościuszki, Mickiewicza, Słowackiego i Piłsudskiego. Nawet jak podkreśla się litewskość Miłosza, to tylko z sielskiej strony Wielkiego Księstwa lub wspominając nacjonalizm Polaków. Modne jest dzisiaj powoływanie się na ubogacającą rolę wielokulturowości, ale jej miłośnicy nigdy nie przywołują wewnętrznego zróżnicowania samej polszczyzny i niesprowadzalnych do kulturalnej urawniłowki odmian regionalnych niegdysiejszego życia, zapominanego obyczaju i mowy niedawnych przodków. Łatwiej jest – pod pozorem otwartości na „Innego" – pomijać własne bogactwo, albo piętnować je jako „nacjonalizm". A że jest to zwyczajna głupota i ideologiczne zacietrzewienie, za którym czai się społeczna inżynieria – to inna sprawa. Ale poeta pamięta i chce przekazać, ocalić, choćby za cenę gorzkiej prawdy:

Cóż powiedzieć Ci mogę późny wnuku
wolność jak powietrze nie gasi pragnienia
Żeby żyć prócz pragnienia potrzebna jest wierność
bowiem groby dziadów nie jest łatwo znaleźć
i pochwałę powagi pogrzebaną w zgiełku.

Łatwo wypowiedzieć słowo „wierność" i słowo „pamięć", ale co konkretnego oznaczają te zalecenia dla poety? Głównym ich przedmiotem jest język. Nie darmo w tym wierszu znajdziemy aluzję do Miłosza, a słowo „słownik" – wbrew nastrojom szkolnych uczniów – obdarzone zostanie czułością.

Mowa Ojczyzny

W „przenajświętszej trójcy" Polkowskiego język jest niemal nieodróżnialny od ojca i matki, bo to przede wszystkim przedmiot wierności, a nie pole podejrzeń. Poeta nie koncentruje się na zakłamaniu języka (jak czynili to swego czasu twórcy Nowej Fali), ale na jego godności i miękkiej sile. Nie znaczy, że pomija lub nie zauważa zagrożeń czy upodlenia, skoro „na ekranach komputerów i ajfonów / trzeszczy gruźlica ciszy", a ponieważ zagrożenie jest codzienne:

Boi się samotności więc z gliny cichnących modlitw
stara się ulepić nowych ludzi
Lepi ze słów zhańbionych zużytych lub zranionych
z odpadów porzuconych przez poetów i ideologów
z przemówień kłamców i wezwań tchórzy.

Na szczęście nie tylko kaleka rzeczywistość jest materią języka, ale także wielka i piękna tradycja, która karmi polszczyznę starodawną mową Homera i greckich tragików, mową Dawida i biblijnych proroków oraz katolickim szeptem łaciny. Kochanowski, Iwaszkiewicz czy Herbert (a także wielu innych, których nie sposób wymienić) nie mieli wątpliwości, że Polak ma dwie ojczyzny, i że bez Śródziemnego Morza nie ma Polski, a także Europy. Niestety. Nie jest to kultura bezpieczna na wieki, a zagraża jej może nie tyle „oścień" islamu (symbolizowany przez Moschea di Roma), ile własna słabość – porzucenie źródeł własnej tradycji. Europa – szersza ojczyzna – coraz bardziej niechętna jest sama sobie i skazuje się na „bezdomność", bo przestaje być u siebie.

Pod gładką skórą greckich amfor
Nad białym blaskiem Jerozolimy
Błyszczy szkło mowy wskrzesza klangor
Wersety wietrzne wiecznej winy

Za garbem słońca klęczy Rzym
Tkwi oścień Moschea di Roma
Embrion Europy szepcze hymn
Lecz jego śmierć już jest bezdomna

Mówił poeta i szedł za nim
Złoty drapieżnik – cielec ciszy
A krzyk i czasu kurz pokrywał
Pustoszejący szlak polszczyzny

Wsiądź na osiołka ranny bracie
Ślad losu otul chustą wiotką
Niech wiatr osłoni dzieci pacierz
A serce śpiewa jak nieboskłon.

Smutek aluzji do kulturowo martwej już „Ody do radości", sprowadzonej do biurokratycznej formy unijnego hymnu, zrozumiały jest tylko dla tych, którzy przypomną sobie wiersz Fryderyka Schillera i jego głęboki sens. Powszechna „święta radość" z powodu „braterstwa ludów" pożerana jest przez złotego cielca interesów. Oto stan obecny Europy wobec marzenia romantycznego poety – marzenia, które ma formę modlitwy. Tylko że świętość wyparowała wraz z odrzuceniem wszystkiego, co było święte w starej Europie. Czy tak potraktowany poeta jest w stanie ocalić wzniosłość poezji i rzeczywisty los najsłabszych? Nie wiadomo. Poezja dysponuje bardzo słabymi możliwościami ocalenia, niczym biblijna Maria, chroniąca małego Jezusa przed losem dzieci z Betlejem.

Przenikanie się symbolicznych ról powoduje, że matka i mowa, poezja i miłość, pamięć i czułość dotyku, występują zamiennie i tworzą związek nierozerwalny – jedyną osłonę przed żarłocznością czasu. To im poeta zawdzięcza ocalenie:

To co mi dałaś z ust mi pij
Smoły i miodu szept królewski
Sieroce czółno stukot mgły
I czarny obrót słów niebieskich

Tym co mi dałaś nakarm czas
W pieleszach pulsu ocal miłość
W chuście słownika ukryj nas
Kłam że nikogo tu nie było.

Ostatni wers przypomina, że życie to nie jest hortus conclusus, średniowieczny „rajski ogród", ukryty w zaciszu bezpiecznego zamku czy klasztoru, ale że nieustannie narażane jest na obecność Zła – nieproszonego gościa. Bo czas jest w tym tomie poezji naznaczony Historią, a więc niewyobrażalnym Złem. A jeśli jest inaczej – poeta nie omieszka o tym poinformować.

Polska Polkowskiego

Czytając kolejne tomiki autora „Gorzkiej godziny", możemy dojść do wniosku, że nazwisko Jan Polkowski brzmi jak „nazwisko znaczące" z jakiejś sztuki Aleksandra Fredy i oznacza tak zwany „charakter", niby Pan Jowialski, Cześnik Raptusiewicz, Rejent Milczek, i tak dalej. Bo Polkowski jest „chory na Polskę", jak powiedzieliby szydercy, albo jest jej kochankiem, jak autor zbioru esejów „Polska moja miłość" zapewne wolałby sam siebie określić. Nie znaczy to, że Polska odmieniana jest tu na wszelkie sposoby – przeciwnie, w tym tomie nie pojawia się ani razu – ale wszechobecna jest jej historia, spojona z osobistym i rodzinnym przeżyciem.

Wbrew Lechoniowi, który u progu niepodległości wołał: „A wiosną – niechaj wiosnę, nie Polskę zobaczę" („Karmazynowy poemat. Herostrates", 1920), żywiąc płonną nadzieję, że w końcu opuści nas Historia, w twórczości Polkowskiego to Polska, jej tragiczne dzieje i zagrożona przyszłość jest zasadniczą treścią wierszy i prozy. Zresztą Lechoń 20 lat później na emigracji przeżywał gorycz przegranej. Wbrew marzeniom o uwolnieniu się od serwitutów narodowych wiersze Polkowskiego traktują pory roku jako polskie pory roku, a miesiące mają znaczenie nie tylko w kalendarzu, ale w polskim kalendarzu. Im bardziej potencjalni czytelnicy tomów: „Cantus" (2009), „Cień" (2010) czy „Głosy" (2012) chcieliby poczuć się wolni od presji Historii, tym bardziej poeta zarzuca na nich pajęcze sieci wspólnych wspomnień, uniemożliwiając ucieczkę. Zresztą czy można zaprzeczyć, że nie da się „Żyć tylko w pojedynczym losie / rozpoznanym do nudnego bólu?". Już drugi raz cytuję to pytanie z tomu „Cień", a poeta odpowiada sam sobie po kilku wersetach:

Jednego nie mogę uniknąć
wejścia w los matki i ojca.
Próbowałem uciszyć wzburzony tłum popiołów
wcielić w inne zdarzenia ich żarliwy gniew.
A wiosną chciałem ciszę, nie nicość zobaczyć.
Wśród lat nienarodzonych i upadłych epok
szukałem klimatu, co bardziej sprzyja
prostej liturgii miłości
uprawie tkliwych wspomnień
dystychom czerwcowych przysiąg.

W tomie „Gorzka godzina" (2015), który cały utkany jest z miłości do rodziców, polskość opowiada o sobie miłością do słowa – przeznaczenia poety – i tych, którzy byli jego najważniejszymi darczyńcami.

* * *

Kraków gawrony z wrzaskiem lecą na żer
w smrodzie spalin i ptasiego gówna
żarzy się wielojęzyczny gwar
drży dym hymnu Haec Est Regina virginum
Trwa stara wojna
Nowa może wybuchnąć w sobotę
lub za chwilę
W gotyckiej mgle kwili katedra
Zygmunt milczy owinięty w poczerniałe bandaże
Jadwiga krząta się kroi cebulę i chleb
Odmawia wieczne odpoczywanie
do grobowców pakuje ciepłe buty
królewskie swetry
leśne kryjówki i pamięć
ciemny rytm wiślanych słów

* * *

Snem zszyty świat pod światła stopą
Śpiewają wiatru smukłe wieże
Nikt niemo patrzy z mdłych neonów
Choć obok stoi Bóg ja wierzę
Że odszedł Bóg? Wierzę mu?
I porównuję śmierć do słowa
W ręku ojcowskim rośnie nóż
Zabić by wierzyć wciąż od nowa?
Choć stoję tu Bóg mi nie wierzy
Odłamkiem ciszy mnie zastąpi
Pustych kościołów pochód śnieży
Sadzą zwiniętych w krwi chorągwi
Choć rośnie świat wciąż mniejszy jest od kropki
I nie wiem co w ostatnim zdaniu mi powiedział
Sens śni śpi los w prowincji szeleszczącej mowy
Lśni w oku kosmos a na powiece miedziak

NAGIE BUKI

Wdycham słodkie powietrze i przychodzi gorzka godzina.
Ze zbocza w nieładzie schodzą smukłe trawy.
Bordowe i złote gałęzie derenia
zapisują na śniegu nieśmiertelne zdania.
Wsiąkam w sarnie ścieżki słów
w zziębnięte zgłoski.
Za plecami uderzają o pnie buków fale twojej krwi.
W domu ofiara chłód i milczenie czekają przy stole.
Rozpalam w kuchennym piecu i słucham tego co zawsze
Czterech ostatnich pieśni, Preludiów, Wariacji Goldbergowskich.
Każdej nuty z osobna i skargi ogromnego chóru
milknących instrumentów.
Jestem jednocześnie chłopcem i starym człowiekiem.
Chłopiec mówi do mnie: posłuchaj, musisz być cierpliwy
to co chcę opowiedzieć o tobie
muszę dopiero przeżyć.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

"Gorzka godzina" – ostatni tom wierszy Polkowskiego to wyznania nocnego motyla, który wpadł w sieci Historii i już z nich nie wyfrunie. Jeniec ma dużo czasu i powoli, w ciszy, melancholijnie przypomina sobie wszystkie słowa, które go tworzą, bo zgiełk Historii jest już poza nim. Pozostała tylko wierność, to znaczy namysł nad tym, co się stało, co jeszcze trwa, a co bezpowrotnie zaginęło.

Patronem tego wspominania są ojciec i matka – ich miłość i doświadczenie, którym poeta lojalnie przyświadcza. Z tego powodu ostatni cykl Polkowskiego można potraktować jak osobiste treny – rodzinny nagrobek, który stał się kołyską poety. Nie można „żyć tylko w pojedynczym losie / rozpoznanym do nudnego bólu" – napisał poeta pięć lat wcześniej (tom „Cień" z 2010 roku). Teraz otrzymaliśmy rozwinięcie tego tematu w cały tom poetycki.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Plus Minus
Kobiety i walec historii
Plus Minus
Inwazja chwastów Stalina
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Putin skończy źle. Nie mam wątpliwości
Plus Minus
Michał Szułdrzyński: Elon Musk na Wielkanoc
Plus Minus
Piotr Zaremba: Reedukowanie Polaków czas zacząć