Choć literatura dzieli się przede wszystkim na dobrą i złą, to nie da się ukryć, że płeć ma w niej znaczenie. Wbrew pozorom nie chodzi o to, że kobiety czytają i piszą inaczej niż mężczyźni i w inny sposób patrzą na świat. To oczywiste. Nie chodzi również ani o ujęcia genderowe, ani o krytykę feministyczną. Pozycja kobiet w literaturze polskiej jest dwuznaczna z zupełnie innej przyczyny.
Na czym ta dwuznaczność polega? Z jednej strony istnieją pisarki doceniane przez media głównego nurtu i nagradzane, jak choćby Joanna Bator, Magdalena Tulli czy Olga Tokarczuk. Z drugiej strony te same media pomijają lub traktują z góry całe grono popularnych autorek. Świetnym tego przykładem mógł być pogardliwy tekst Ignacego Karpowicza w „Gazecie Wyborczej" wymierzony w Małgorzatę Kalicińską. Autorka „Domu nad rozlewiskiem" zasłużyła sobie przed trzema laty na środowiskowy lincz, komentując książki nominowane do Nagrody Nike.
Wprawdzie rację można było jej przyznać jedynie częściowo (trudno nie zgodzić się z tym, że z reguły nagrody literackie dostają powieści opisujące ciemną stronę ludzkiej egzystencji), jednak atak Karpowicza był niewspółmierny do blogowego wpisu Kalicińskiej i po prostu nieelegancki (przypomnijmy efekciarską puentę tekstu pisarza: „W pokoju zajmowanym przez dział promocji mego wydawcy wisiała kiedyś wielka kartka, a na niej słowa wypowiedziane przez stolarza, który walczył z niedomykającymi się oknami w budynku. Stolarz rzekł był: »Nie da się z gówna zrobić coś«").
Hasło „literatura kobieca" to od lat w głównym nurcie nieledwie obelga, synonim pogardliwie traktowanych powieści dla kucharek, literacki Tartar, gdzie trafiają panie pisujące romansidła i wszelkiej maści „literaturę kobiecą" właśnie. Dominuje przeświadczenie, że ich książkom – nawet w przypadku wielotysięcznych nakładów – nie warto się przyglądać. Inna rzecz, że ta „kobieca" proza nierzadko dotyka ważnych problemów (weźmy choćby książki Magdaleny Witkiewicz, które bywają wykorzystywane przez psychoterapeutów) i sprzedaje się w dziesiątkach tysięcy egzemplarzy.
Ale nawet takich gwiazd jak Katarzyna Grochola mainstream nie traktuje poważnie – goszczą w nim na zasadzie osobliwości albo jako autorki, po których najłatwiej, może poza Paulem Coelhem, się „przejechać". Wiele z nich może więc liczyć co najwyżej na nagrody na siedleckim Festiwalu Literatury Kobiet Pióro i Pazur, nie doczekując się choćby analizy z perspektywy socjologii literatury. Panie zapewne z tego powodu nie cierpią, niewidzialność w głównym nurcie wynagradzają im wierne czytelniczki i sprzedaż na poziomie często nieosiągalnym dla laureatów Paszportu „Polityki" czy Nagrody Nike.