...czyli „wcisnę gaz do dechy, będę miał „fun", a jak wstawię filmik na YouTube'a, to będzie aplauz"?
Tak. Inne możliwości rozwoju sytuacji być może nie przyszły mu do głowy lub wydały się niegroźne. Aktywność prawej kory przedczołowej zmniejsza naszą skłonność do ryzyka i odwrotnie. Widać to w warunkach laboratoryjnych, gdy można manipulować, uaktywniając ją słabym prądem lub dezaktywując magnetyczną stymulacją przezczaszkową.
Boję się zapytać, czy robi pan to także komercyjnie. Można w ten sposób stworzyć armię cyborgów do różnych rodzajów działań.
(śmiech) Być może robi to np. amerykańskie wojsko.
Dr Piotr Próchniak z Akademii Pomorskiej w Słupsku badał stosunek do śmierci wśród sportowców ekstremalnych. Okazało się, że częściej niż inne grupy preferują oni szybką śmierć. Głęboko wierzą też, że potrafią kontrolować każdą sytuację, a „dobry los" czuwa nad nimi w obliczu ryzyka utraty życia.
To właśnie skłonność do zaniedbywania możliwości negatywnych konsekwencji, o której mówiłem. Kolejnym zaś mechanizmem pchającym nas ku wycieczkom po dżungli i innym takim są hormony: głównie testosteron. Większym ryzykantem jest przy tym mężczyzna, mający go około ośmiu razy więcej niż kobieta. Poziom testosteronu pozytywnie koreluje też z ekstrawersją i impulsywnością. Hormon ten podawany szczurom powoduje wyrzut dopaminy, każąc im poszukiwać nagród.
Co z kobietami?
U nich podobną rolę może pełnić estradiol. Wyższy poziom tego hormonu wiąże się z większą aktywnością, wytrzymałością i niską reaktywnością emocjonalną, czyli kobiety takie trudniej zdenerwować. Na przeciwnym biegunie wśród ludzi unikających ryzyka plasują się zaś w badaniach osoby wysoce neurotyczne: reagujące strachem, skłonne do wycofywania się, także z niepewnego układu.
Dlatego to ryzykanci i wizjonerzy zbudowali współczesny świat bez względu na to, czy kierowała nimi ciekawość świata, chciwość czy raczej głód.
Owszem, nie wychodząc z własnej „strefy komfortu", wciąż żylibyśmy pewnie w ziemiankach. Badania włoskich emigrantów wykazały wysoki stopień ekstrawersji i niski neurotyzm. Skłonność do migracji wiąże się bowiem z wysoką gotowością do ryzyka. Proszę zauważyć przy tym, że cechy psychiczne nie są jednoznacznie dobre ani złe. Aktywność wraz z wytrzymałością daje odporność na stres, zmniejsza prawdopodobieństwo wypalenia zawodowego czy traumy pourazowej. Z drugiej strony może skłaniać do brawury, podejmowania ryzyka i lekceważenia negatywnych konsekwencji.
Tylko czy ryzykanctwo w czasie przeznaczonym na rekreację przekłada się na interesy, miłość czy inne dziedziny życia?
Badania nie wykazują silnego, bezpośredniego związku między podejmowaniem ryzyka w różnych dziedzinach życia. Tyle że cechy związane z temperamentem – aktywność czy wytrzymałość – są stałe. Przenikają też wszelkie nasze życiowe działania, co sugeruje, że stopień naszej skłonności do ryzyka może być stały.
W czasach konfliktu zbrojnego Robert Kubica zostałby więc bohaterem wojennym?
To nie tak. Bohaterem można zostać, nie mając skłonności do ryzyka, lepiej więc unikać takich uproszczeń. Owszem, ekstrawersja może przełożyć się na dobrowolne przystanie do armii, do bohaterstwa jednak jeszcze stąd daleko. Dla wielu ludzi, również dla neurotyków, wojna jest rozwiązaniem problemów i oczyszczeniem życiowego pola, niweluje bowiem lub upraszcza wszelkie istniejące konflikty. Pisał o tym szwajcarski psychiatra Carl Gustaw Jung. Stawiając nas wobec prostych, jednoznacznych rozwiązań – uciekaj albo walcz – wojna często leczy ludzi z nerwicy...
...innych wpędzając za to w traumę. Zostawmy wojnę. Na razie wydaje się, że trwonimy życie dla chwili przyjemności. Wstrząsająco opowiada o tym film Sławomira Pstronga „Cisza" z 2010 r. poświęcony licealistom z Tychów, którzy zginęli pod lawiną, wchodząc zimą na Rysy. Ryzykanci nie dbają o cierpienie bliskich?
Nie zawsze potrafią. Przesądza o tym ta sama skłonność do lekceważenia negatywnych konsekwencji, o której mówiłem. Po pierwsze, ze słabą aktywnością przedczołowej kory mózgowej wiąże się niskie poczucie empatii. Po drugie, rosnący poziom stresu zawęża uwagę, hamując w nas zdolności patrzenia z perspektywy innych ludzi i reagowania na nich z empatią. Częste narażanie się na stres sprawia, że sygnał empatii w naszym mózgu jest w ogóle słaby.
Po tragicznej śmierci Deana Potera, słynnego wspinacza i miłośnika latania, zwanego „Czarnoksiężnikiem z Yosemite" (to park narodowy w Kalifornii) komentarze w internecie były krańcowo różne: od podziwu dla człowieka żyjącego pełnią życia po wpisy w stylu „niedojrzały Piotruś Pan". Czy oddawanie się tak ryzykownym przyjemnościom idzie w parze z dojrzałą osobowością?
Jako psycholog próbuję zrozumieć ludzkie zachowania, nie dokonując oceny moralnej. Uważam jednak, że najsilniejszą nagrodą jest bycie wśród ludzi. Owszem, jazda w tunelu poznawczym jest nagradzająca, bo przetrwanie zagrożenia to stary, ewolucyjny problem. Równie skutecznie można jednak dostarczać sobie przyjemności w bardziej racjonalny sposób. Zważając na możliwe konsekwencje i opinie bliskich, a nie tylko własny „fun".
Jak?
By zadziałał opisany mechanizm, wystarczy zrobić na przykład coś dla innych. Zauważmy też, że skłonność do ryzyka jest typowa dla nastoletnich chłopców: niedojrzałych, lecz wrażliwych na nagrody społeczne utwierdzające ich w przekonaniu, że są nie tyle świetni, ile lepsi od innych. Badano, w jakich okolicznościach kierowcy hamują, a kiedy dodają gazu, gdy zapala się żółte światło.
I co się okazało?
Przyspieszały najczęściej nastolatki, gdy obok siedział rówieśnik. Jeśli podobnie zachowujemy się jako dorośli, może być to pozostałością z wcześniejszych etapów rozwoju. Dojrzałość zaś, o którą pani pyta, może polegać na tym, że uwalniamy się od potrzeby zdobywania takich społecznych nagród. Inna sprawa, że skłonność do ryzyka naturalnie maleje wraz z rosnącym wiekiem.
Dlaczego?
Co najmniej z dwóch powodów. Po pierwsze, za sprawą późnego dojrzewania połączeń przedczołowej kory mózgowej z innymi ośrodkami mózgu. Połączenia te (odpowiadające za wizualizację konsekwencji) w pełni kształtują się około 30. roku życia. U kobiet wcześniej niż u mężczyzn. Z wiekiem spada też poziom hormonów płciowych, czyli silnik napędzający w nas pożądanie nagród słabnie...
...o ile nie jesteśmy w nałogu. Do uzależnienia od adrenaliny przyznali się nie tylko były mistrz samochodowej Formuły 1 Michael Schumacher czy były korespondent wojenny, fotoreporter Piotr Andrews, lecz czynią to także pracownicy pogotowia ratunkowego i korporacji. Bójki, dopalacze, seks bez zabezpieczeń, szaleńcza jazda samochodem to tylko niektóre sposoby, w jaki sobie ponoć pomagają.
Znowu uściślę: jest to raczej uzależnienie od dopaminy. To układ dopaminowy, o którym mówimy, związany jest z uzależnieniami behawioralnymi, czyli od hazardu, seksu, zakupów, jedzenia czy internetu. Na uzależnionych silnie działa przy tym nie tyle nagroda, ile sama jej zapowiedź. Seksoholicy na przykład silniej niż inni reagują już na filmy pornograficzne, nie tyle na sam akt.
Dlaczego jedni popadają w nałóg, potrzebując coraz większej stymulacji, by osiągnąć ów wyrzut dopaminy, a inni nie?
Dużą rolę odgrywają tu geny mające wpływ na „wydajność" i „wrażliwość" układu dopaminowego. U niektórych poziom dopaminy w korze mózgowej jest tak niski, że szukają niebezpieczeństwa, by go podwyższyć. Podobnie u dzieci z ADHD (zespołem nadpobudliwości z deficytem uwagi): poziom dopaminy i noradrenaliny w mózgu jest tak mały, że muszą przyjmować leki go podwyższające, by nie demolować np. otoczenia w poszukiwaniu stymulacji.
Sonda marketingowa serwisu „Prezent Marzeń", organizatora m.in. ekstremalnych rozrywek, wykazała, że zainteresowanie Polaków skokami spadochronowymi czy rajdami terenowymi stale rośnie.
Z jednej strony to tylko jedna z wielu mód przybyłych z Zachodu, będących efektem przesytu dóbr materialnych, z drugiej jednak jakoś wpisuje się w naszą sytuację społeczną. Dlaczego? Z badań wynika, że Polacy są silnie zestresowani. Aż 10–16 proc. z nas cierpi na zaburzenia po stresie traumatycznym, a to więcej niż w innych krajach europejskich.
Skąd ta trauma?
Z kilku, także odległych, źródeł. Jednym z nich jest II wojna światowa: trauma bowiem przenosi się z pokolenia na pokolenie. Poddani takiemu stresowi rodzice prezentują style wychowawcze traumatyzujące dzieci. Kolejne źródło to powojenna historia: represje czy trudne warunki ekonomiczne, z którymi próbowaliśmy sobie radzić w zgubny sposób...
Czyli?
Zapijając alkoholem czy uciekając w hazard, zamiast poddać się terapii. Widzi pani, w pracy naukowej staram się zrozumieć mechanizmy podejmowania decyzji. I cóż? Wiele wskazuje na to, że alkohol, lejąc się w naszej historii szerokim strumieniem, wpływał na podejmowanie decyzji nie tylko osobistych, ale też politycznych i wojskowych.
W jaki sposób?
Alkohol hamuje działanie przedczołowej kory mózgowej, o której już mówiłem, dezaktywując ją. Tym samym zaś znosi hamulce i zwiększa skłonność do ryzyka, wpływając na nasze decyzje. Podam przykład: proszę pomyśleć, ilu ludzi nadal by żyło, gdyby nie decyzja o kąpieli w morzu podjęta pod wpływem kilku drinków.
Mówił pan o przenoszeniu traumy, ale to chyba nie wszystko. Co najmocniej stresuje nas współcześnie?
Choćby informacyjny szum. Żyjemy w środowisku, w którym dosięga nas zbyt wiele bodźców. To nieprawda, że natłok komunikatów dobiegający z mediów, także społecznościowych, mija nas, odchodząc w siną dal. Przeciwnie: każda informacja niesie z sobą opinię, która w nas zostaje. Problem w tym, że opinie te bywają sprzeczne, co rodzi wewnętrzny konflikt, chaos i dezorientację. Wielu ludzi potrzebuje tymczasem jednej, prostej ścieżki. Jednolitego systemu wartości. Dobra i zła. W dobie informacyjnego szumu pożądamy sytuacji jednoznacznych, a te wiążące się z ekstremalnym ryzykiem takie właśnie są.
Dr Szymon Wichary w pracy naukowej bada psychologiczne i biologiczne mechanizmy podejmowania decyzji.
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95