Przyznał jednak, że Północ zdominowała Południe. – Ludzie z Północy są sprytniejsi, lepiej sobie radzą, jak do nas przyjedzie ktoś z Północy i zaprzyjaźni się z dwoma przyjaciółmi z Południa, to za pół roku ci przyjaciele będą swoimi wrogami, a nadal jego przyjaciółmi. Tamci już tacy są. Mają ciągłość państwowości, a my raz pod butem Brytyjczyków, raz Sowietów. U nich na Północy jak już ktoś rządził, to długo, Saleh jest tego przykładem, na Południu zmiany są co parę lat, i to krwawe. Na Północy ludzie mówią do poznanego per pan, a u nas panuje luz – per ty.
I nasz arabski jest dużo gorszy od ich arabskiego, z Sany, im się łatwiej czyta Koran.
Rozmowa skończyła się na lotnisku w Adenie. Na wpływowego lekarza wykształconego w Leningradzie czekał przed halą przylotów samochód wojskowy z kierowcą i obstawą. Nawet się nie pożegnaliśmy. Ponoć mogłoby to zaszkodzić – ale nie wiem, jemu czy mnie?
6.
Ruch separatystyczny jest zagrożeniem dla jedności Partii Socjalistycznej, jednego z dwóch najważniejszych ugrupowań opozycyjnych w Jemenie. Jej przywódca Jasin Said Numan, ostatni premier Jemeńskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej, który teraz działa w Sanie, jest przeciwnikiem secesji i nowej wojny, która musiałaby wybuchnąć, by do tego doszło. Proponuje federację. Ale dla wielu socjalistów z Południa jedynym rozwiązaniem jest niepodległość. Ich liderzy wzięli w styczniu udział w tajnym spotkaniu, na którym powołano Komitet Przygotowawczy Narodowego Kongresu Ludu Południa. To zalążek rządu nowego państwa, z ministrami i parlamentem. Czasem jakiś zwolennik tego państwa napisze na murach Adenu hasło „Wolne Południe”, czasem ktoś wdrapie się na słup i zawiesi starą flagę Południa.
Aden znowu ma być stolicą. Tym razem już raczej nie Jemenu Południowego. I nie republiki ludowo-demokratycznej. Może Arabii Południowej, taką nazwę nosiła federacja szejkanatów i sułtanatów w czasach brytyjskiego protektoratu. Kopię starej mapy, na której federacja ciągnie się na zachodzie od półwyspu domykającego Morze Czerwone naprzeciwko ówczesnego Somali Francuskiego aż po Maskat i Oman na wschodzie, dostałem od „ważnego człowieka w Adenie”. To ponad dwie trzecie dzisiejszego Jemenu.
– Tak się powinien nazywać ten kraj, Arabia Południowa. My w ogóle nie jesteśmy Jemeńczykami. Jemeńczycy są na Północy, to zupełnie inni ludzie. Obcy po prostu. Mają inną kulturę, inną historię, noszą za pasem dżambie – noże bojowe. My jemy ryż, oni fasolę, piją bardzo mocną herbatę z dodatkiem przypraw, z których najwyraźniejszy jest kardamon, a my lżejszą, mocno słodzoną. Oni mają inny akcent, nawet inaczej wyglądają – powiedział Faruk Hamza, 60-letni doktor inżynierii lotniczej z Adenu. Wykształcony najpierw w radzieckim Kijowie, potem w kanadyjskim Toronto. Od kiedy istnieje zjednoczony Jemen, nie ma pracy.
Bez pracy są też tysiące byłych urzędników i oficerów z Południa. To właśnie zwolnieni przez Saleha ze służby żołnierze rozpoczęli bunt przeciwko władzy Sany. Z ich demonstracji, protestów, strajków narodził się trzy lata temu Ruch Południowy. Sana odpowiedziała restrykcjami. Jak wynika z raportu Human Rights Watch, służby specjalne dopuściły się zabójstw politycznych, pobić. Liczba zatrzymanych idzie w tysiące, wśród nich dzieci. 15-letniego ucznia zabrano do aresztu prosto z łóżka szpitalnego, gdzie trafił po postrzeleniu w czasie demonstracji. W więzieniu znaleźli się dziennikarze, znani blogerzy (jeden złapany w Arabii Saudyjskiej przez tamtejsze służby) i profesor ekonomii, który wykładał na uniwersytecie w Adenie o gospodarczym łupieniu Południa przez Północ.
Sfrustrowany Faruk Hamza siedzi w domu i pali papierosy. Ale nie kamarany, bo te są jemeńskie, z Sany. Woli marki zachodnie.
7.
Szejka Fadhliego znam wyłącznie z fotografii. Stoi na niej z karabinem w ręku i czarnym turbanie ze złotą szarfą na głowie, dumny, młody człowiek, niewyglądający na swoje 40 lat. W rozmowie telefonicznej żałował zwłaszcza, że nie zobaczyłem zniszczeń w jego siedzibie, śladów bitwy, do której doszło w lipcu zeszłego roku. W walkach między armią rządową a jego oddziałami zginęło 12 ludzi. To była pierwsza bitwa o niepodległość. Doszło do niej niedługo po opuszczeniu przez szejka obozu prezydenckiego. Ta decyzja wywołała zaskoczenie i w Sanie, i na Południu. Szejk tłumaczył mi, że przejrzał na oczy. Zrozumiał, że zjednoczony Jemen, o którym niegdyś marzył, to pomysł Północy na wyciśnięcie wszystkiego, co się da, z Południa. A to tu są największe złoża ropy i gazu, tu ziemie lepsze niż w górzystych okolicach Sany: – Nic nie mieliśmy z tego zjednoczenia. To kolonizacja, tylko gorsza od tej brytyjskiej.
Tarik Naser Fadhli, syn sułtana i poddanego brytyjskiej korony, uważa, że brytyjski protektorat to najlepsze, co się przytrafiło ludziom Południa. Do tego nie ma jednak powrotu. Pozostaje niepodległość, ale na wzorach brytyjskich. Jak zapewnia, co w Jemenie brzmi dziwnie, z demokracją, wolnością słowa i wyznania. Brytyjskie wzory, na które powołuje się szejk, nie są raczej bliskie wszystkim separatystom. W Ruchu Południowym silną pozycję mają socjaliści, działacze i sympatycy partii, która po wycofaniu Brytyjczyków rządziła proradzieckim Jemenem Południowym.
To bardzo egzotyczny sojusz – konserwatysta czy wręcz fundamentalista syn sułtana i socjaliści. – Trzy lata temu podpisaliśmy porozumienie. Zapomnieliśmy o przeszłości. Teraz razem walczymy o niepodległość – podkreślił szejk, którego przeciwnicy posądzają o współpracę z al Kaidą. Tym łatwiej go o to oskarżać, że poznał przed laty Osamę bin Ladena. – Ale było to w czasach, gdy wraz z mudżahedinami walczyłem przeciwko sowieckiej okupacji Afganistanu. Wtedy nie było al Kaidy.
Na koniec rozmowy stwierdził: – Nie udało nam się spotkać w Zindżibarze, ale niedługo spotkamy się w Adenie, w stolicy wolnego państwa, w którym będę ważną postacią.