To mocna teza, ale trudno postawić inną. Mijają dwa tygodnie od prezentacji „Zabawy w chowanego" braci Sekielskich, a Kościół instytucjonalny milczy. Owszem, była wypowiedź prymasa, ale poza tym zaległa głucha cisza, tak jakby nic się nie stało, jakby uznano, że trzeba przeczekać zainteresowanie mediów i udawać, że nic się nie stało, względnie przekonywać, że jedynym problemem jest niesłychany atak na Kościół. A przecież ten obraz nie zawiera w sobie wprost antyklerykalnych elementów, autorzy o wiele oszczędniej niż w pierwszym filmie operują emocjami. Film jest wstrząsającym oskarżeniem nie tylko sprawców, ale przede wszystkich części instytucji Kościoła, a także wspierających je w tym procederze instytucji państwowych, o tolerowanie i ukrywanie rzeczy, których tolerować i ukrywać nie wolno. Z tego trzeba się wytłumaczyć, bo inaczej traci się wiarygodność.

Niestety, zamiast tłumaczeń, wyjaśnień czy – co szczególnie ważne – zwykłego słowa „przepraszam" wobec ofiar, ich rodzin i bliskich, słyszymy butne stwierdzenia, że „nic się nie stało", że „nie ma się z czego tłumaczyć" czy wręcz, że biskup Edward Janiak, główny negatywny bohater „Zabawy w chowanego", udzieli święceń, bo niby dlaczego miałby nie udzielić... I choć ostatecznie święceń udzielił biskup senior Stanisław Napierała (pod naciskiem mediów, co ewidentne), to i w tej sprawie znowu okazano zaskakującą i zupełnie nielicującą z Ewangelią butę i zwyczajną nieroztropność. Kazanie bowiem, jakie wygłosił hierarcha, było sztandarowym przykładem złej teologii i złego duszpasterstwa, które przez dziesięciolecia usprawiedliwiało zmowę milczenia i ukrywanie zła wewnątrz instytucji kościelnych. Klerycy i teolodzy mogliby się wręcz uczyć tego, jakie teologiczne błędy czy nadużycia doprowadziły do obecnej sytuacji. Dziennikarze nie mogli oczywiście kazania usłyszeć, bo nie wpuszczono ich do środka, ale następnego dnia nagranie całej uroczystości zostało wrzucone do internetu i było już wiadomo, co biskup senior myśli o sprawie.

Ale to nie koniec. Kilka dni później zwołano Radę Kapłańską, w czasie której biskup pomocniczy miał nakłaniać księży do podpisywania lojalek i listu wsparcia dla ordynariusza diecezji. Co to oznacza? Ni mniej, ni więcej, tylko że powtórzyć próbowano drogę z czasów abp. Juliusza Paetza, gdy wyrazy poparcia dla metropolity zbierał – nie bez mocnych nacisków – obecny metropolita krakowski, a wówczas biskup pomocniczy w Poznaniu abp Marek Jędraszewski. Tak jakby nic się nie wydarzyło, jakby nic się nie zmieniło, jakbyśmy nie zobaczyli twarzy ofiar, tak jakby nie widziano, że jest to droga szybkiego ruchu ku przepaści. A przecież wystarczy spojrzeć na statystyki, żeby zobaczyć, że młodzież już jest poza Kościołem, a tego rodzaju sytuacje tylko utwierdzają młodych w tej decyzji, teraz zaś toczy się walka o wypchnięcie ludzi w średnim wieku. Walka bohatersko toczona przez hierarchię. Jeśli do tego dodać nie tylko kryzys powołań kapłańskich, ale też kolejne odejścia kapłanów, obraz stanie się pełny. Idziemy drogą Irlandii, i to nie z powodu wrogich mediów (bo media w Polsce są dość łagodnie do Kościoła nastawione), ale z powodu kolejnych decyzji naszych biskupów.

Jest jednak, i to też trzeba odnotować, jeden ważny znak nadziei. Otóż z informacji „Więzi", które udało się potwierdzić także w moich źródłach, księża diecezji kaliskiej na radzie sprzeciwili się pomysłowi i wystosowali inny list. Gdy ogromna większość biskupów milczy, gdy media prawicowe atakują każdego, kto chce mówić o problemie, jest to ważny gest. I to on, jako jedyny, daje nadzieję.