Bisz: Nie mam profilu na Facebooku, bo media zawłaszczają rzeczywistość

Żyjemy w rzeczywistości zmanipulowanej. Tematy z pierwszych stron gazet przemijają, ale niesmak pozostaje. Katastrofa czy zamach, reprywatyzacja czy przekręt, kornik czy wycinka. Kiedy po czasie fakty wychodzą na jaw, człowiek po prostu czuje się głupio, że tak mało wiedział, choć starał się być na bieżąco - mówi Jarosław Jaruszewski (Bisz), raper i poeta.

Publikacja: 24.05.2018 17:00

Jarosław Jaruszewski (Bisz), raper i poeta.

Jarosław Jaruszewski (Bisz), raper i poeta.

Foto: Rzeczpospolita, Maciej Zienkiewicz

Plus Minus: „Nie mam głowy, żeby robić hajs. Nie ma mowy, żebym robił szajs" to twój dylemat?

Niektóre osoby naturalnie wtapiają się w muzyczny kontekst swoich czasów i zarabiają, po prostu będąc sobą. Inni włączają się w promocyjno-marketingową machinę, usiłując się jakoś sprzedać. Najgorzej mają ci, którzy idą pod prąd dominujących trendów – te osoby same spychają się na margines. Co oczywiście nie musi im przeszkadzać, ale takie są fakty.

A ty jesteś na marginesie z własnej woli?

Tak mi się wydaje. Chodzi tu nie tylko o muzykę, ale też upodobania związane z jakością życia i jego tempem.

To jakie są tempo i jakość twojego życia?

Tempo spokojne, a jakość – taka, żeby motywowała do działania, ale nie frustrowała. Tak pośrodku. W życiu sporo zależy od dawkowania. Staram się nie przedobrzyć. To pozwala utrzymać wrażliwość na te wszystkie małe rzeczy, które łatwo giną w cieniu wielkich.

Nie masz prywatnego profilu na Facebooku. To pomaga w trzymaniu proporcji?

To nie był jakiś specjalnie przemyślany ruch. Po prostu wolę tradycyjne kontakty międzyludzkie. Najlepiej twarzą w twarz. To wynika z mojego problemu z mediami i poczuciem, że one jednak trochę zawłaszczają rzeczywistość.

Te społecznościowe czy media w ogóle?

W ogóle media. W tych społecznościowych szybko przestałem się odnajdywać. Jestem wyczulony na brak autentyczności i zauważyłem, że pod płaszczykiem naturalności i bezpośredniości jest to jednak określona forma, w którą trzeba się wpisać. Ale to jest chyba specyficznie mój problem – świadomość patrzących zabija we mnie spontaniczność. Na szczęście wyjątkiem od tej reguły jest dla mnie scena.

Ale forma, o której mówisz, jest częścią rzeczywistości. Myślisz, że da się przed nią uciec?

Pasuje tu powiedzenie, że nożem można pokroić chleb, ale też zabić. To jest narzędzie i wszystko zależy od tego, jak się nim posługujemy. Jednak czasem mam wrażenie, że social media, podobnie jak pieniądze, to sensowne ludzkie wynalazki, które jednak zbyt często przejmują kontrolę nad swoim wynalazcą.

Nawiązując do twojej piosenki: rap to praca czy obowiązek?

Cytując tę samą piosenkę: hojna natura w przypływie perwersji dała dwa końce kijom, bo sens lubi spacerować pomiędzy lub być tu i tam, jak ojciec Pio. Rap pozwala mi utrzymać rodzinę, w sposób dla mnie najlepszy z możliwych. W jakimś sensie to wszystko się wiąże.

Łatwo jest się z tego utrzymać? Płyta z Radexem jest świetna, ale też mocno alternatywna.

Ale wcześniej trafiło mi się parę bardziej popularnych rzeczy. Dane mi było poznać blaski i cienie bycia rozpoznawalnym i było to interesujące doświadczenie, choć chyba dobrze, że jednorazowe. Co zrobić, moja twórczość rzadko trafia w oczekiwania szerszej publiczności, więc finansowo bywa to huśtawka. Słuchacz nie jest naszym panem, ale ta rynkowa nieracjonalność bardzo mnie w zawodzie artysty pociąga. Stąd też pewnie moje kulturoznawcze refleksje.

Refleksje, które dostrzegł Lech Janerka. To człowiek, który rzadko kogo chwali. W dodatku kojarzysz mu się nawet z Markiem Grechutą.

Jest mi bardzo miło, to dla mnie duże wyróżnienie, choć oczywiście ciężko porównywać się do legend – wypada się boleśnie blado. Na płycie z Radexem mamy taki utwór „Grymas losu", który opowiada o wielu niespodziewanych zbiegach okoliczności, które przyjmujemy z niedowierzaniem – czy aby na pewno na nie zasługujemy?

Janerka ma pozycję outsidera, na którego nagrania wszyscy czekają.

To jest ten kierunek, którym chcielibyśmy z Radexem podążać. Taka trochę piosenka autorska, która tworzy swoją unikalną niszę. To artystycznie najdogodniejsza droga, choć trzeba uważać, by nie wpaść w koleinę. Na szczęście raczej nam to nie grozi – jest między nami twórcza chemia i nie boimy się eksperymentować.

Polski inteligentny hip-hop nie ma jakiejś bardzo długiej historii. Jakie są twoje najważniejsze inspiracje?

Dużo czytam. Literatura to dla mnie jeden z najciekawszych i najważniejszych sposobów kumulacji ludzkiego doświadczenia. Taki banał, że czytając, możesz przeżyć wiele żyć w kilka lat, ale coś w tym jest. Chociaż czasem nastraja to pesymistycznie – kiedy jak na dłoni widzi się oporność historii wobec uczenia się na własnych błędach.

Jacy są twoi ulubieni autorzy?

Gombrowicz, Cortazar, Dostojewski i David Foster Wallace. To są oczywiście zupełnie różne nurty literackie. Gombrowicz nie znosi formy, Cortazar się nią postomodernistycznie bawi, a Dostojewski czuwa, żeby forma nie zapomniała o duchu. Natomiast Wallace jest poniekąd nimi wszystkimi, tyle że we współczesnym wydaniu.

Gombrowicz inspiracją hiphopowca?

To postać, która boleśnie odczuwa każdy przejaw opresji. Myślenie, że nie są nam dzisiaj narzucane ramy, tylko dlatego że te ramy są niewidoczne, stwarza usypiającą iluzję wolności. Otaczająca nas kultura zawsze wpływa na to, jak żyjemy. Tylko wygodniej tego nie zauważać.

Ale jest też kontrrewolucja tych niewidocznych ram. To już bardziej Mrożek niż Gombrowicz.

Ten dysydencki nurt polskiej literatury jest mi bardzo bliski. Z drugiej strony jeśli chodzi o sztukę, nigdy nie czułem, żebym musiał wybierać między klasyką a awangardą. Niech dwa teatry stoją obok siebie, jeden na straży tradycji, a drugi w kontrze do niej. To zdrowy układ i chyba dialektycznie płodny.

Czyli do południa czytamy Sienkiewicza, a potem Gombrowicza.

Dlaczego nie? Nie mam z tym problemu i odczuwałbym przyjemność z obu lektur, choć nie da się ukryć, że byłyby to przyjemności odmiennego rodzaju. Choć może dotkliwsze dzięki takiemu zbliżeniu?

A jak nam się to dobrze zmiksuje, to rzeczywiście wyjdzie postmodernizm.

Postmodernizm daje nam możliwość wyjścia poza nasz system wartości i zrozumienia, że są także inne. Ale bywa on również niebezpieczny. Słowa Nietzschego o tym, że nie istnieją fakty, lecz tylko interpretacje, to dla mnie bardziej prorocza definicja współczesnych mediów. Dla mnie kłamstwo jest faktem. Może wyniosłem to z dojrzewania w świecie radykalnie hiphopowym. Szybko wyczuwam, gdy ktoś kręci i stara się mnie wykorzystać. Dlatego też trzymam się z daleka od świata polityki.

A nie masz czasem ochoty wypłacić temu światu „mentalnego liścia"?

Tak, ponieważ nie lubię, gdy ktoś próbuje zrobić ze mnie idiotę. Jest to obrona konieczna. Nie mówię, że ten mentalny liść jest wypłacany z perspektywy wyższości. Sam wielokrotnie takie liście przyjmowałem. One były zresztą bardzo odświeżające. Jeśli chodzi o mentalne liście – nadstawiam drugi policzek. W świecie, który staje się jedną wielką autoprezentacją, takie klaśnięcie jedną ręką w stylu zen pozwalają wrócić na ziemię.

Dorota Masłowska narzekała kiedyś na to, że ludzie w internecie poświęcają sobie samym tyle czasu, i było to o tyle zabawne, że robiła to w wywiadzie rzece z samą sobą. Może nie ma co tego wszystkiego krytykować, bo część ludzi zyskała płaszczyznę, na której może komunikować ważne dla siebie treści.

Ale ja nie oceniam, staram się tylko opisywać pewne mechanizmy. Każdy żyje na swój sposób. Po prostu reprezentuję grupę zawodową zainteresowaną autentyczną twórczością. Fakt, że szeroka publiczność zwykle wybiera rozwiązania łatwe i przyjemne, nie znaczy, że tylko takie należy jej podsuwać. To jest myślenie stricte sprzedażowe, a że żyjemy w kulturze kapitalistycznej, jest ono dominujące. Myślę, że większa harmonia między rozrywką a refleksją wyszłaby nam na zdrowie.

Tymczasem idzie to wszystko torem wytyczonym przez hasło reklamowe jednej z rozgłośni radiowych: tylko wielkie przeboje!

To paradoks, że zachodnia kultura, która otwarcie promuje indywidualizm, jednocześnie prowadzi do dyktatury hitów. Gdy słuchasz tego, co wszyscy, odcinasz sobie możliwości nowych doznań. Życie jest niesamowicie bujne w swej różnorodności, jednak ciężko przełamać w sobie ten opór przed doświadczaniem nowego, a co gorsza – obcego.

To porozmawiajmy teraz jak człowiek związany z Toruniem z człowiekiem związanym z Bydgoszczą. Czemu siedzisz w tym gorszym mieście?

Że niby to miasto gorszego sortu? To zabrzmi banalnie, ale mam wielki sentyment do Bydgoszczy. Kiedy byłeś tu ostatni raz?

Staram się unikać. Dziesięć lat temu spędziłem wieczór na dworcu PKS w Bydgoszczy. Czułem się, jakbym trafił do jądra ciemności.

To zachęcam, bo Bydgoszcz od lat nabiera wiatru w żagle. Wiesz, że przed wojną nazywano to miasto małym Berlinem? Można sobie żartować, ale piękne secesyjne kamienice, Wyspa Młyńska czy bydgoski szlak wodny przyciągają coraz więcej turystów. Oczywiście jest jeszcze wiele do zrobienia, ale pozytywne zmiany widać gołym okiem.

W takim razie wpadnę.

Bydgoszcz długo traktowana była jako miasto niewykorzystanego potencjału. Interesowało mnie to, bo ja też zawsze czułem się człowiekiem, który ma pewne zdolności, ale w jakiś sposób nie potrafi się przebić. Trapiło mnie, czemu tak się dzieje, jakie względy o tym decydują. A trzeba po prostu wziąć się do pracy i mieć świadomość, że duże zmiany wymagają czasu.

I jakie plany ma alternatywny raper? Co tu można jeszcze zrobić?

W zeszłym roku pracowałem podwójnie, po to, by zrobić sobie pół roku urlopu tacierzyńskiego, gdy urodzi mi się dziecko. Teraz chcę przede wszystkim cieszyć się pierwszymi miesiącami życia mojej córki. W zapasie mam świeżo nagraną płytę mojego macierzystego zespołu B.O.K, w którym gramy w instrumentalnym, ośmioosobowym składzie. Mam też mnóstwo rozproszonych notatek, myśli, cytatów i wielką potrzebę, by to wszystko zebrać i wyciągnąć jakieś dostateczne, bo przecież nie ostateczne, wnioski. Mam świadomość, że odbieram świat jedynie fragmentarycznie, i kiedy zapytałeś o wywiad, to pomyślałem, że może być ciężko. Nie mam porządnego, uzbrojonego w argumenty światopoglądu, ale raczej taki trochę impresjonistyczny świato-ogląd.

To nie będę pytał, czy jesteś za PiS, czy za PO.

Żyjemy w rzeczywistości zmanipulowanej. Tematy z pierwszych stron gazet przemijają, ale niesmak pozostaje. Katastrofa czy zamach, reprywatyzacja czy przekręt, kornik czy wycinka. Kiedy po czasie fakty wychodzą na jaw, człowiek po prostu czuje się głupio, że tak mało wiedział, choć starał się być na bieżąco. Więc traci zaufanie i dystansuje się albo zamyka oczy i staje się fanatykiem. A kto ma dziś czas, żeby dogłębnie przeanalizować każdą kwestię?

A teraz świat wymaga reagowania od razu.

Ja nie jestem w stanie tego robić, a natychmiastowe reakcje są skazane na wiele błędów. Najśmieszniejsze jest to, że kiedy wyrabiam sobie już zdanie na jakiś temat, to on przestaje być aktualny. To jest straszne, bo chcemy tworzyć racjonalny świat, ale decyzje podejmujemy pod presją czasu i opinii publicznej. To szaleństwo.

W swoich zabawach lingwistycznych przypominasz Mirona Białoszewskiego. Może, tak jak w jego przypadku, receptą na problemy, o których mówisz, jest sztuka skupiona na codzienności. Napiszesz kawałek o dziecku i tym, jak się nim opiekujesz?

Niezmordowana powtarzalność codziennych czynności ma dla mnie kafkowski posmak. Próbowałem rozbroić go w utworze „Nie obrażaj się" i chyba trochę mi się udało. O dziecku napiszę na pewno. To dla mnie nowe, niezwykłe doświadczenie. Na razie więcej uczę się od mojej córki niż ona ode mnie. Obezwładnia mnie jej bezinteresowna radość i z uwagą obserwuję jej obcowanie ze światem bez pośrednictwa mediów. Jest za mała, żeby chwycić telefon.

To może długo nie potrwać, bo dzieci same chwytają za gadżety. Nie umieją jeszcze mówić, a już potrafią scrollować.

Wiem, że to nieuniknione, i totalne izolowanie dziecka od technologii byłoby rodzicielską fanaberią. Ale myślę o tym, jak ten obrazkowy kalejdoskop wpłynie na jej percepcję, na umiejętności poznawcze, na zdolność koncentracji. Boję się, że pewne sposoby opisu i odbioru świata przestaną mieć w przyszłości rację bytu. Dlatego przede wszystkim chciałbym inwestować w jej wrażliwość i wyobraźnię, które sprawiają, że życie samo w sobie staje się niesamowitą wartością i niemalże nieskończonym zasobem estetycznych doznań. I do tego kompletnie darmowych!

—rozmawiał Piotr Witwicki, dziennikarz Polsat News

Jarosław Jaruszewski, ur. 1984 w Bydgoszczy. Członek hiphopowej grupy B.O.K. Ostatnio wspólnie z Radexem nagrał płytę „Wilczy humor".

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus: „Nie mam głowy, żeby robić hajs. Nie ma mowy, żebym robił szajs" to twój dylemat?

Niektóre osoby naturalnie wtapiają się w muzyczny kontekst swoich czasów i zarabiają, po prostu będąc sobą. Inni włączają się w promocyjno-marketingową machinę, usiłując się jakoś sprzedać. Najgorzej mają ci, którzy idą pod prąd dominujących trendów – te osoby same spychają się na margines. Co oczywiście nie musi im przeszkadzać, ale takie są fakty.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Zanim nadeszło Zmartwychwstanie
Plus Minus
Bogaci Żydzi do wymiany
Plus Minus
Robert Kwiatkowski: Lewica zdradziła wyborców i członków partii
Plus Minus
Jan Maciejewski: Moje pierwsze ludobójstwo
Plus Minus
Ona i on. Inne geografie. Inne historie