Jan Maciejewski: Boże, broń samotników

Tydzień między Dniem Matki a Dniem Dziecka – w kalendarzu dzieli je ta sama odległość co Niedzielę Palmową i Wielką Sobotę. Te dwa wielkie tygodnie, pierwszy – śmierci i życia, drugi – troski i niewinności, są podobną huśtawką nastrojów. I podobnie układają się w pełne zwrotów akcji, ale harmonijnie skomponowane historie.

Aktualizacja: 26.05.2019 15:30 Publikacja: 24.05.2019 17:00

Jan Maciejewski: Boże, broń samotników

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński

Tylko nastrój zmienia się w przeciwnym kierunku, w tę niedzielę zacznie się od opowieści o tym, co najłatwiej zranić i najtrudniej zrozumieć; poświęceniu, które nie domaga się niczego w zamian. W kolejną sobotę zamieni się w beztroską celebrację bieżącej chwili, triumf dziecinności i wszystkiego tego, co przyzwyczailiśmy się z nią kojarzyć. Tamta podróż, ta sprzed miesiąca, zaczynała się od pogodnego złudzenia, a kończyła w świadomej swojego znaczenia ciszy. Ta, w którą właśnie wyruszamy, biegnie w dokładnie odwrotną stronę.

Niewiele jest rzeczy równie mało beztroskich co dzieciństwo. Zwłaszcza teraz, kiedy w bardzo krótkim czasie, w kilkadziesiąt lat zebraliśmy na jego temat więcej informacji, skupiliśmy na nim tak dużo uwagi, jak nigdy wcześniej. I coś z tą wiedzą i zaangażowaniem trzeba przecież zrobić; dla ich dobra, to jasne, nikt przy zdrowych zmysłach nie zarzuci przecież nieczystych intencji twórcom i funkcjonariuszom przemysłu zdrowego, harmonijnego rozwoju. Ich formułowane przy użyciu zdrobniałych słów, miękkiego, przyjaznego tonu i pełnych cierpliwości uśmiechów komunikaty robią się w pewnym momencie niepokojąco znajome. Zastanawiam się, skąd to znam, gdzie już to kiedyś słyszałem, aż wreszcie dociera do mnie, że przecież słyszę to cały czas, nawet teraz. Że w ich przetłumaczonym na delikatny, składający się z samych prostych zdań języku zaczyna się trening w dyscyplinie, w której od nas, dorosłych, wymaga się już konkretnych wyników. W dyscyplinie społecznej.

W tym, co spotyka się z łagodną niezgodą albo co witane jest uśmiechem akceptacji, zaczyna kształtować się jedynie słuszna hierarchia. Na jej szczycie są ci, którzy wnoszą do wspólnoty całych siebie, podporządkowują swoje lęki i myśli temu, żeby przypadkiem nie zostać odrzuconym. Piętro niżej znajdują się łobuziaki, wdzierające się między innych krzykiem i przemocą. A na samym dole znajdują się samotnicy. Dopiero oni przekraczają granice zaniepokojenia. Ich milczenie i osobność są alarmujące, domagają się interwencji, natychmiastowego leczenia. Ci, którzy głośno łamią reguły, pewnie wreszcie kiedyś dadzą się oswoić, a przede wszystkim od razu wiadomo, czego można się po nich spodziewać. Ich obecność od początku znajduje się w obszarze społecznego oddziaływania, kary i przestrogi. Stają się elementami rozmowy, prowadzącej na końcu do upragnionego efektu – uległości wobec grupy i jej praw.

Ale co zrobić z tymi, za których to ich natura wybrała los obcego? Z tymi, którzy nie łamią wspólnych reguł, tylko przesuwają się obok nich, kierowani innym od powszechnie obowiązującego prawem ciążenia. Koniecznie, już teraz, trzeba ich wciągnąć w orbitę wspólnych myśli i zasad, snów i niepokojów. Szybko, zanim będzie za późno. Tylko że tam, gdzie profesjonaliści, macherzy od szczęśliwego dzieciństwa i bezpiecznego rozwoju dostrzegają zaburzenie i dysfunkcję, nie potrafię przestać widzieć niepewnej nadziei i trudnego zadania. Zamiast wskazywanego przez nich powodu do niepokoju, obserwacji i interwencji, dostrzegam obietnicę przygody. Niebezpiecznej, bo prowadzącej drogą trudniejszą, mniej wydeptaną od tej, którą podąża statystyczna większość podróży.

Boję się świata bez samotników; pozbawionego tych, którzy zawczasu zostali wyleczeni ze swojej obcości, pełnego autostrad łączących największe miasta, a pozbawionego ścieżek, prowadzących w nieznane. Bo tylko ci, którzy mają problemy z chodzeniem, mogą nauczyć się latać. Taka jest cena i przywilej podlegania własnemu prawu ciążenia.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Tylko nastrój zmienia się w przeciwnym kierunku, w tę niedzielę zacznie się od opowieści o tym, co najłatwiej zranić i najtrudniej zrozumieć; poświęceniu, które nie domaga się niczego w zamian. W kolejną sobotę zamieni się w beztroską celebrację bieżącej chwili, triumf dziecinności i wszystkiego tego, co przyzwyczailiśmy się z nią kojarzyć. Tamta podróż, ta sprzed miesiąca, zaczynała się od pogodnego złudzenia, a kończyła w świadomej swojego znaczenia ciszy. Ta, w którą właśnie wyruszamy, biegnie w dokładnie odwrotną stronę.

Pozostało 85% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Zanim nadeszło Zmartwychwstanie
Plus Minus
Bogaci Żydzi do wymiany
Plus Minus
Robert Kwiatkowski: Lewica zdradziła wyborców i członków partii
Plus Minus
Jan Maciejewski: Moje pierwsze ludobójstwo
Plus Minus
Ona i on. Inne geografie. Inne historie