Izrael. Święte miejsca czekają na pielgrzymów

Nowa normalność, która zapanowała w Izraelu, wcale nie oznacza powrotu do stanu sprzed pandemii. To egzystencja w stanie nieustannego zagrożenia pandemicznego, wzmacnianego przez styl życia mieszkańców, zwłaszcza tych najbardziej religijnych.

Publikacja: 08.05.2020 18:00

Ulice starej Jerozolimy są dziś puste. Pod Ścianą Płaczu trzy razy dziennie może się modlić jedynie

Ulice starej Jerozolimy są dziś puste. Pod Ścianą Płaczu trzy razy dziennie może się modlić jedynie dziesięciu mężczyzn

Foto: AFP

Pusta uliczka starej Jerozolimy, a na niej jeden pątnik z krzyżem w dłoniach i z maseczką na twarzy, idący tradycyjną trasą Drogi Krzyżowej. Ten obraz stoi mi przed oczami, gdy myślę o tym, co dzieje się w Ziemi Świętej. I jeszcze pusta Bazylika Narodzenia Pańskiego, wyludnione Betlejem i Ściana Płaczu, gdzie – choć trzy razy dziennie może się tam modlić dziesięciu mężczyzn – także zamarło życie. Tak wyglądał jeszcze kilka dni temu Izrael, i choć powoli zaczyna tam wracać życie, a może lepiej powiedzieć nowa normalność, to do tej prawdziwej jeszcze bardzo daleka droga.

A żeby sobie to uświadomić wystarczy pomyśleć, jak wyglądały Jerozolima, Betlejem, Jafa czy Nazaret przed pandemią, a jak wyglądają teraz, i zastanowić się, czy i kiedy tamten świat może powrócić? „Nowa normalność", co już podkreślają izraelscy politycy i komentatorzy, wcale nie oznacza przecież powrotu do stanu sprzed pandemii, ale powolne przywracanie życia w stanie nieustannego zagrożenia pandemicznego. Zagrożenia, które było wzmacniane przez styl życia i działania właściwe temu miejscu.

Dwa oblicza świętego miasta

Stara Jerozolima zawsze pełna była ludzi. Zarówno w dzień, jak i w nocy, choć z różnym natężeniem, ciasne uliczki były pełne. W piątek, sobotę i niedzielę często trudno było przecisnąć się przez tłum zmierzający do jednego z miejsc świętych trzech wielkich religii. Bicie w dzwony, śpiew muezinów mieszają się z dźwiękami wielkiego targowiska. Dookoła rozbrzmiewają klaksony, bo – a jakże, choć może się wydawać, że po uliczkach tych nie przejdzie swobodnie nawet rower, to i auta – niekiedy całkiem spore – potrafią wjechać między tysiące pielgrzymów i trąbieniem wymuszać przejazd. Jeśli wyjdziemy poza jej mury i skierujemy się do Mea Sharim też nie będzie wiele lepiej. Tam może nie ma aż takiego tłoku, ale wszędzie biegają dzieciaki, same, często bez opieki. Przechadzają się tłumy mężczyzn w tradycyjnych strojach chasydzkich czy litwackich, biegnących (na widok zachodnich kobiet, niekiedy wręcz dosłownie) do synagogi, do jesziwy, niekiedy pracy. Arabska Jerozolima też jest ludna, ludzie żyją tam blisko siebie, są w nieustannym kontakcie, poklepują się, witają, rozmawiają. Życie kwitnie. Hałas, krzyk, radość.

Tłumy były także w większości najważniejszych miejsc świętych. Pod Murem Zachodnim ludzie modlili się dzień i noc i w zasadzie nie było tam godziny, gdy nikogo nie można było zastać. Do Bazyliki Grobu Pańskiego można było wejść swobodnie tylko naprawdę wcześnie rano, potem do Grobu stała już zawsze kolejka, a do innych miejsc też niekiedy trzeba było się dopchać. Turyści mijali mnichów i zakonników, którzy śpiewali swoje liturgie, a w natłoku wrażeń, hałasu i ludzi trudno niekiedy było znaleźć wyciszenie konieczne do modlitwy. W Betlejem było nieco lepiej, ale tylko nieco, bo i tu zawsze pełno było ludzi, a kolejki do Żłóbka też bywały długie. Ten opis, może odrobinę przesadzony, to już jednak przeszłość. Ulice starej Jerozolimy są dziś puste, w Betlejem wszystkie kościoły i meczety są zamknięte, turystów brak, a i Mea Szarim, choć powoli otwierana, nadal daleka jest od swojego normalnego stanu. I nic nie wskazuje na to, by w najbliższym czasie miało być inaczej. Izrael otworzył wprawdzie lotnisko Ben Guriona, ale przylecieć do Tel Awiwu mogą tylko obywatele izraelscy, a Autonomia Palestyńska właśnie przedłużyła o miesiąc zamknięcie kościołów, meczetów, a także swojego terytorium.

Co to oznacza dla mieszkających tam ludzi? Dla tych, którzy utrzymują się ze sprzedaży pamiątek, pracy w hotelach, pomocy przy bagażach czy żebractwa – głód. Nie przenośny, nie jakiś przejściowy, ale całkiem realny głód. I to nie tylko ich, ale także ich dzieci. W Izraelu jest oczywiście lepiej, ale i tam bezrobocie przekroczyło już 25 proc. Po raz pierwszy w historii bez pracy w tym kraju będzie ponad milion osób. I nic nie wskazuje na to, by trend ten miał się zatrzymać. Turyści, a są oni istotnym elementem izraelskiej i palestyńskiej gospodarki, szybko nie wrócą. Nie będzie też łatwo osłabić narastających podziałów między religijnymi a niereligijnymi Izraelczykami.

Wielki Piątek w Jerozolimie. Via Dolorosa, drogą, którą Jezus niósł krzyż na Golgotę, świeciła w tym

Wielki Piątek w Jerozolimie. Via Dolorosa, drogą, którą Jezus niósł krzyż na Golgotę, świeciła w tym roku pustkami

Reuters /Forum

Turyści, ortodoksi i lockdown

Gdy kilka tygodni temu wybierałem się do Ziemi Świętej, nic nie wskazywało na taki rozwój sytuacji. Wprawdzie do jednej z restauracji nad Jeziorem Galilejskim, gdzie tysiące turystów spożywało codziennie „rybę św. Piotra", weszły izraelskie władze sanitarne – jedli w niej Koreańczycy, wśród których po powrocie do ojczyzny stwierdzono koronawirusa, ale nie wpłynęło to jakoś na zachowanie Izraelczyków. Podobnie jak fakt, że w jednym z betlejemskich hoteli spał pątnik z Grecji, który po powrocie do domu umarł właśnie na Covid-19. Turyści i pielgrzymi, gdy byłem w Jerozolimie dwa tygodnie wcześniej, przemieszczali się zazwyczaj bez maseczek, Izraelczycy i Palestyńczycy byli skupieni na biznesie, a w prasie przyglądano się wprawdzie wirusowi z Wuhanu, ale nikt nie przypuszczał, że może on zagrozić Izraelowi.

Lot miałem zaplanowany na sobotę, bo w niedzielę miałem zacząć pracę z grupą, w piątek wydrukowałem sobie bilety i wtedy dopadła mnie informacja, że Autonomia Palestyńska się zamyka i że turyści muszą ją opuścić do soboty. Kościoły, meczety, klasztory miały być od tego momentu zamknięte dla pielgrzymów. Jednocześnie poinformowano o kwarantannie, którą objęci zostali pielgrzymi w jednym z hoteli w Betlejem. Kilkanaście minut później wiadomo już było, że Izrael przestał wpuszczać na swój teren turystów z Niemiec, Francji, Hiszpanii i Stanów Zjednoczonych, wkróce całkowicie zamknął granice, a później zaczął wprowadzać drakońskie ograniczenia antypandemiczne. Całkowite zamknięcie kraju i zakazu poruszania się w odległości 100 metrów od swojego domu zajęło nieco ponad tydzień.

Ostro i jednoznacznie wprowadzane restrykcje nie objęły tylko jednej grupy: synagog i jesziw. Izraelski minister zdrowia Jaakow Litzman, należący do ultraortodoksyjnej wspólnoty chasydów z Gur (czyli z naszej Góry Kalwarii), uznał, że ograniczenie dostępu do synagog dla jego współwyznawców będzie „zbyt drakońskie" i mimo rozwijającej się pandemii chasydzi czy litwacy normalnie modlili się i spotykali na rozmaitych imprezach religijnych. To dlatego jednym z rozsadników pandemii stały się w Izraelu ultraortodoksyjne dzielnice i miasta, gdzie już po „zamknięciu" kraju nadal odbywały się huczne wesela czy pogrzeby, podczas których dochodziło do masowych zakażeń koronawirusem.

Mimo ograniczeń podróżowania chasydzcy cadycy czy rabini wracali ze Stanów Zjednoczonych i zarażali innych. A głęboko wierzący Żydzi nie przyjmowali do wiadomości, że tak się dzieje. Efekt był łatwy do przewidzenia – w pierwszych tygodniach pandemii siedmiu na dziesięciu zakażonych pochodziło z ultraortodoksyjnej dzielnicy Tel Awiwu Bnei Brak, a z czasem – choć liczba zakażonych wśród świeckich Izraelczyków zaczęła się zwiększać – i tak niemal połowa chorych przypadała na dzielnice ultraortodoksyjne.

Państwo, które bardzo niechętnie rozpoczynało konflikty ze społecznością haredim (jej przedstawiciele są w koalicji rządzącej Izraelem), tym razem, wbrew protestom ministra zdrowia, musiało interweniować. Do kilku dzielnic żydowskich wkroczyło wojsko, zamknięto je całkowicie, zakazano opuszczania domów, a nawet – co już rzeczywiście było wyzwaniem – ograniczono prawo do modlitwy. Zawsze gwarne ulice opustoszały, a wspólnotą ultraortodoksyjną zaczęły wstrząsać informacje o kolejnych zgonach. I choć początkowo przeciwko ograniczeniom protestowali na ulicach krewcy ortodoksi, a później część z nich złożyła sądowe skargi, sugerując, że zamknięcie ich dzielnic może stanowić ograniczenie ich wolności religijnych, a także przyczynić się do stygmatyzacji haredim jako roznosicieli zarazy, to ostatecznie spokój został przywrócony, a praktyki religijne ograniczone.

Nie jest zresztą prawdą, na co mocno zwracali uwagę także liberalni publicyści, że tylko haredim naruszali zasady kwarantanny. Te same problemy zdarzały się w świeckich dzielnicach Tel Awiwu, których mieszkańcy, dopóki nie zaczęto wręczać surowych mandatów, chodzili na plaże, spacerowali, czy spotykali się z przyjaciółmi. Ultraortodoksi zaś stali się, nie zapominając jednak o ich winach, wygodnym kozłem ofiarnym, na którym można było skupić wściekłość związaną z kwarantanną, kryzysem gospodarczym czy postępami choroby. Nie podejmowano próby głębokiego zrozumienia wspólnotowego charakteru ich życia, szczególnej bliskości istotnej w ich życiu, wzajemnego wspierania się. Niemały wpływ na rozwój pandemii miało też ubóstwo ultraortodoksów.

Odmrażanie Izraela

W momencie pisania tego tekstu liczba zakażonych koronawirusem była w Izraelu o kilka tysięcy wyższa niż w Polsce. A trzeba pamiętać, że to kraj z czterokrotnie mniejszą liczbą mieszkańców. Mniej za to było ofiar śmiertelnych. Istotne spowolnienie dynamiki nowych zakażeń skłoniło władze Izraela do powolnego otwierania kraju – właśnie otwarto centra handlowe, a także targowiska. Tak jak w Polsce: i w jednych, i drugich miejscach obowiązywać będzie określona odległość, a liczba klientów będzie ściśle ograniczona.

Istotną zmianą jest także to, że na otwartych przestrzeniach będą się mogły odbywać zgromadzenia publiczne, w których uczestniczyć będzie mogło do 20 osób, a w pogrzebach i ślubach nawet 50. 10 maja otwarte zostaną ponownie przedszkola, a szkoły i uczelnie wyższe mają ruszyć do połowy czerwca. Te zasady dotyczą jednak sektora świeckiego edukacji, a nie szkół religijnych.

Te mogły zostać częściowo otwarte już w poniedziałek – decyzję pozostawiono liderom poszczególnych wspólnot. Jedni otworzyli jesziwy i wezwali do powrotu do nich, inni uznali, że powinny być one nadal zamknięte, bowiem Covid-19 stanowi ogromne zagrożenie dla życia i zdrowia.

Odejście od wielu obostrzeń jest jednak tylko warunkowe. Premier już zapowiedział, w jakich okolicznościach mogą one zostać – częściowo lub w całości – przywrócone. Jeśli liczba nowych zakażeń dziennie, z wyłączeniem tych pochodzących z dzielnic ultraortodoksyjnych, przekroczy 100, a w ciągu dziesięciu dni nastąpi podwojenie liczby chorych albo ponad 250 osób znajdzie się w stanie ciężkim, to restrykcje zostaną przywrócone. Jeśli jednak tak się nie stanie, to w ciągu kolejnych dwóch tygodni rząd zezwoli na publiczne zgromadzenia na otwartej przestrzeni do 50 osób, po 31 maja do 100 osób. A po 14 czerwca całkowicie zniesie te ograniczenia.

Maj i czerwiec to czas, gdy otwierane będą muzea, biblioteki i parki, a także obiekty sportowe. Rozważane jest także stopniowe otwieranie lotnisk, ale – jak podkreślał premier Izraela – tak, by nie narazić ponownie na rozprzestrzenianie się koronawirusa. Wszystko wskazuje na to, że początkowo na teren tego państwa wpuszczani będą tylko jego obywatele, tak jak stało się to z pierwszymi samolotami, które przyleciały już na lotnisko Ben Guriona.

Kiedy do Ziemi Świętej wrócą pielgrzymi? Kiedy otwarte zostaną dla wiernych Bazyliki Grobu Pańskiego w Jerozolimie czy Narodzenia Pańskiego w Betlejem – tego nikt nie jest w stanie na razie przewidzieć. Nowa normalność oznacza na razie zamknięcie przed wiernymi najświętszych miejsc dla chrześcijan. I choć modlitwy cały czas się tam toczą, a kapłani i mnisi sprawują liturgię w rozmaitych obrządkach, to nic nie wskazuje na to, by mogli im towarzyszyć pątnicy.

Plus Minus

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95

Pusta uliczka starej Jerozolimy, a na niej jeden pątnik z krzyżem w dłoniach i z maseczką na twarzy, idący tradycyjną trasą Drogi Krzyżowej. Ten obraz stoi mi przed oczami, gdy myślę o tym, co dzieje się w Ziemi Świętej. I jeszcze pusta Bazylika Narodzenia Pańskiego, wyludnione Betlejem i Ściana Płaczu, gdzie – choć trzy razy dziennie może się tam modlić dziesięciu mężczyzn – także zamarło życie. Tak wyglądał jeszcze kilka dni temu Izrael, i choć powoli zaczyna tam wracać życie, a może lepiej powiedzieć nowa normalność, to do tej prawdziwej jeszcze bardzo daleka droga.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Zanim nadeszło Zmartwychwstanie
Plus Minus
Bogaci Żydzi do wymiany
Plus Minus
Robert Kwiatkowski: Lewica zdradziła wyborców i członków partii
Plus Minus
Jan Maciejewski: Moje pierwsze ludobójstwo
Plus Minus
Ona i on. Inne geografie. Inne historie