Pozostańmy przy przykładzie rodziny. Właściwie pojmowana miłość do ojczyzny powinna wyglądać tak jak miłość do rodziny, do moich bliskich. Nie uważam mojej rodziny za idealną, lepszą od innych, od moich sąsiadów, przyjaciół czy wrogów. Kocham swoich bliskich, staram się umacniać naszą solidarność i ofiarnie budować dobro wspólne. A jeśli jestem zaangażowany w wymiarze solidarności i wspólnego dobra, to dzięki temu moja rodzina pięknieje i promieniuje na inne rodziny. Z kolei, gdy ja widzę taką rodzinę – jedną czy drugą – obok mnie i widzę, że one są dobre, to się z tego cieszę, bo razem możemy budować coś dobrego w szerszej skali. Tak właśnie wygląda w praktyce działanie metafizycznej zasady: bonum est diffusivum sui – do natury dobra należy udzielanie się.
A nie wydaje się ojcu, że w ostatnim czasie z jakąś przesadą mówimy o patriotyzmie? Tak jakby wahadło wychyliło się za bardzo w jedną stronę. Z jednej strony gloryfikujemy, i dobrze, Żołnierzy Wyklętych, a z drugiej jakby zapominamy o całej masie ludzi, którzy także ginęli za ojczyznę.
Ma pan rację. To typowy efekt wahadła, który należy powstrzymać, bo zawiera sztuczne elementy i uproszczoną wizję historii. Ale trzeba też zrozumieć, że jest to efekt tego, że przez cały okres PRL uczono zdeprawowanej wersji patriotyzmu, a potem przez dwadzieścia parę lat dominował model – nazwijmy go – lewicowo-liberalno-postępowy, który patriotyzmu nie cenił, raczej się go obawiał i próbował zastąpić myśleniem ogólnoeuropejskim, ogólnoświatowym. Dobrą ilustracją takiego sposobu myślenia może być słynny manifest Feliksa Marquardta i Daniela Cohn-Bendita „Precz z państwem narodowym" opublikowany w 2013 roku przez paręnaście ważnych europejskich gazet, u nas w „Gazecie Wyborczej". Patriotyzm był uważany za groźny relikt, ośmieszano go i rugowano z przestrzeni debaty publicznej.
Wpływ na to miały obie wojny światowe, do których przecież doprowadził nacjonalizm.
Stąd czasem można było usłyszeć krzywdzące porównania, stwierdzenia, że patriotyzm to ukryty faszyzm. Tłumaczono nam, że w XXI wieku musimy wymyślać coś innego, coś o zasięgu globalnym. A to jest błędna droga. To konstruktywizm typowy dla tego lewicowo-liberalno-postępowego myślenia, który chce stworzyć nowego człowieka. A patriotyzm – lepiej lub gorzej rozumiany – od samego początku jest kształtowany przez miłość w rodzinie, w której przyszedłem na świat, przez język, w którym poznaję pierwsze słowa, kulturę, którą zaczynam oddychać, początkowo nawet nieświadomie. To nie przypadek, że we wszystkich europejskich językach termin „naród", narod, nation, nación, rodina – nawiązuje do narodzin człowieka, że mówimy o Matce-Ojczyźnie, o Fatherland czy o Muttersprache – nawiązując do podstawowego ludzkiego doświadczenia ojcostwa i macierzyństwa. Zakorzenienie się w konkretnej kulturze, konkretnej historii jest głęboko wpisane w moje człowieczeństwo, w znaczącym stopniu kształtuje moją tożsamość. Istnieje pewna realna wspólnota, która jest nam dana i zadana. Negowanie tego jest fałszywe, oderwane od rzeczywistości. A ten język lewicowo-liberalno-postępowy konsekwentnie to negował i wywołał reakcję – nie tylko w Polsce, ale i całej Europie i USA – zapewne czasem przesadną, ostentacyjnego demonstrowania swojego patriotyzmu. Stąd właśnie postawy radykalne, kładące duży nacisk na hasła i symbole. One w dużej mierze zostały wygenerowane przez próby rugowania patriotyzmu i są to postawy obronne.
Trzeba na nie patrzeć krytycznie?