– To jest kompromitacja, dewastacja, dezintegracja – tyle zrozumiałem z pokrzykiwania przerywanego łkaniem. Delikatnie, starając się uspokoić znajomego, zapytałem, co go wyprowadziło z równowagi.
– Jak oni mogli nie zaprosić Timmermansa! – załkał mi prosto w twarz, a w jego załzawionych oczach zobaczyłem szczerą rozpacz.
Nie zaprosili. Obiecali, ale nie zaprosili. To straszne. To przerażające, że nie zaprosili. Już sobie wyobrażam, jak rozwścieczony Frans Timmermans zaciska pięści w swoim brukselskim biurze, pisząc projekt kolejnej rezolucji piętnującej polski rząd, tym razem za to, że nie wystosował zaproszenia.
Znaj proporcją, mocium panie! Biadolenie z tego powodu, że do Polski nie zaproszono ważnego eurokraty, wydaje mi się tyle warte, ile histeria chłopca z dziecięcej anegdotki, który siedział na parkowej ławce i płakał: „Zabili mi, zabili mi, zabili mi!". Ulitowała się nad nim jakaś pani, podeszła do ławki i zapytała: „Kogo ci zabili, chłopczyku?". A on jej, nadal płacząc, odpowiedział: „Zabili mi dziurę w płocie!".
Na szczęście można było liczyć na panią prezydent Warszawy Hannę Gronkiewicz-Waltz, która – wobec bierności rządu Beaty Szydło – sprawę dziury w płocie załatwiła i zaprosiła Fransa Timmermansa na wielką antyrządową demonstrację, która ma się odbyć 7 maja. Ciekawe, czy wiceszef Komisji Europejskiej zdecyduje się na tak jednoznaczną deklarację wsparcia dla polskiej opozycji.