Przesada? Nic z tego. Dokładnie takie opinie formułują organizatorki marszy proaborcyjnych. To one nieustannie powtarzają, że „kobiety są wkurzone", one wzywają je, by maszerowały na kurie biskupie (szkoda, że w niedzielę, bo – tak się składa – zarówno w niedziele handlowe, jak i niehandlowe kurie są zamknięte na cztery spusty i nikt w nich nie pracuje), one przekonują, że biskupi (i politycy też) wystąpili przeciw kobietom. Kłopot z taką opinią jest tylko taki, że pod obywatelskim projektem zakazu aborcji eugenicznej, a przeciwko niemu protestują feministki i aborcjonistki, podpisało się 830 tysięcy osób. W naszym kraju nie ma i nigdy nie było tylu biskupów, nie ma tylu nawet księży. Jakby tego było mało, około połowy podpisów pod projektem złożyły kobiety, a nie mężczyźni, bo... tak się składa, że one są w tej sprawie również podzielone. Dwie pomysłodawczynie akcji – Kaja Godek i Magdalena Korzekwa-Kaliszuk – to przecież kobiety, niemała część z wolontariuszy zbierających podpisy również. Jeśli mamy tu do czynienia z jakimś sporem, to nie między kobietami a niekobietami, lecz między zwolennikami prawa do życia i tymi, którzy uważają, że państwo może decydować, kto ma, a kto nie ma prawa do zachowania życia. To jest istota sporu, a nie płeć.

Nie jest także prawdą, że spór o nową ustawę dotyczy religii. Kościół, owszem, wsparł projekt i nadal go wspiera, ale do jego uzasadnienia w ogóle nie trzeba religii. Wystarczy – tak często przywoływany przez te same środowiska, które teraz na ulicach z wieszakami w rękach protestują przeciwko niej – szacunek dla konstytucji i orzeczeń (starego, nie nowego) Trybunału Konstytucyjnego. To ten ostatni, jeszcze za prezesury prof. Andrzeja Zolla, jasno wskazał, że zapis eugeniczny jest sprzeczny z zapisami polskiej konstytucji i jako taki powinien być zmieniony. Niestety, nie tego dotyczyło zapytanie, więc politycy nie mieli wówczas obowiązku dokonać owej zmiany.

Ale to nie wszystko. Wystarczy sięgnąć do zapisów naszej konstytucji, by zobaczyć, że w niej także – bez potrzeby odwoływania się do decyzji Trybunału Konstytucyjnego – znajdują się zapisy, z których można i trzeba wyciągnąć zasadę obrony życia. Polska ustawa zasadnicza (jak we wszystkich krajach naszego kręgu kulturowego) zakazuje bowiem dyskryminacji ze względu na stan zdrowia czy niepełnosprawność. Zasada niedyskryminacji pozostaje zresztą jednym z fundamentalnych kierunków rozwoju prawodawstwa na Zachodzie. Nie ma większej dyskryminacji niż uznanie, że można kogoś zabić, bo jest chory czy niepełnosprawny. A trzeba mieć świadomość, że wbrew opisom nie mówimy o ludziach, którzy zaraz umrą, ale o dzieciach z zespołem Downa (ogromna większość z nich prowadzi szczęśliwe życie) czy Turnera (który dzięki odpowiedniemu leczeniu niemal nie ma już skutków). Czy rzeczywiście uznanie, że mają one prawo się narodzić, jest katolickim oszołomstwem? A może tylko biskupi mogą sądzić, że osoby z zespołem Downa także mają prawo do życia?

Wszystko to uświadamia, że sprzeciw wobec aborcji eugenicznej to nie kwestia religijna, ale zwyczajnie ludzka. To wyraz wierności zasadzie niedyskryminacji. Nie ma on też nic wspólnego z płcią. Kobiety, nawet częściej niż mężczyźni (choć i oni, warto o tym przypomnieć, uczestniczą w poczęciu dzieci), angażują się w obronę życia. ©?

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95