Marek Balicki: Koronawirus? Władza robi, co trzeba

Wiemy, że rząd tajnych laboratoriów nie ma. To jest absurd. Uciekanie się do teorii spiskowych charakteryzuje zwykle partie skrajne. Tymczasem w Polsce robi to główna partia opozycyjna - mówi Marek Balicki, były minister zdrowia w rządach Leszka Millera i Marka Belki.

Aktualizacja: 08.03.2020 22:35 Publikacja: 07.03.2020 23:01

Marek Balicki: Koronawirus? Władza robi, co trzeba

Foto: Rzeczpospolita, Andrzej Wiktor

Plus Minus: Ptasia grypa, świńska grypa, choroba szalonych krów, teraz koronawirus – ciągle nękają nas jakieś epidemie.

Nie wszystkie z tych chorób były epidemiami ludzkimi. Choroba szalonych krów spowodowała w latach 90. epidemię u bydła. W jej trakcie, jak pamiętamy, wybijano całe stada tych zwierząt. Niebezpieczeństwo wiązało się z możliwością przenoszenia jej na człowieka w postaci wariantu choroby Creutzfeldta-Jakoba. Skala tych zachorowań była jednak nieduża. Natomiast jeżeli chodzi o grypę czy koronawirusa, to mamy do czynienia z rzeczywistym problemem. I pandemia świńskiej grypy z 2009 roku, i grypy sezonowe, obecna pandemia koronawirusa stanowią realne wyzwanie dla opieki zdrowotnej.

Nie wymienił pan ptasiej grypy, która nas straszyła w 2005 roku, gdy był pan ministrem zdrowia.

Nie ma o czym wspominać. Ptasia grypa występująca u ptaków wywołała wówczas spory niepokój. Były obawy, że ten bardzo zjadliwy wirus przeniesie się na ludzi i wywoła pandemię. Mógł to więc być dramatyczny problem dla całego świata. Na szczęście tak się nie stało. Wielką pandemią była hiszpanka, która w latach 1918–1919 kosztowała życie kilkadziesiąt milionów ludzi ze względu na jej dużą zaraźliwość i śmiertelność sięgającą ok. 2 proc. zakażonych. Epidemiolodzy ciągle obawiają się, że powtórka z takiej pandemii jest tylko kwestią czasu. Dzisiaj widać jednak, że państwa radzą sobie dużo lepiej niż wówczas, zwłaszcza te wysoko rozwinięte.

W 2005 roku, kiedy pojawiło się zagrożenie ptasią grypą, jakie działania podjęliście?

Przygotowaliśmy plan działania na wypadek pandemii. Przewidzieliśmy m.in. rezerwę w budżecie na 2006 rok, gdyby pandemia rzeczywiście wystąpiła. Poza tym ustaliliśmy, że szczepionka pandemiczna powinna być dostarczona grupom ryzyka.

Czyli komu?

Służbom, które zajmują się chorymi, albo tym, którzy mają częsty zawodowy kontakt z ludźmi i dlatego są narażeni, czyli pracownikom ochrony zdrowia, ale też służbom granicznym, policji itd. Do grupy ryzyka zaliczyliśmy także osoby obarczone określonymi chorobami. W sumie wtedy był to niecały milion obywateli. W planie była mowa o tym – i to była oficjalna polityka rządu, której później nie zmieniono – że należy dla grup ryzyka takie szczepionki zakupić. Do pandemii nie doszło, więc szczepionki pandemicznej nie wyprodukowano.

Później była świńska grypa. Wszystkie państwa kupowały nerwowo szczepionki, a my nie.

Świńska grypa to była pandemia ogłoszona przez WHO w czerwcu 2009 roku, po kilku miesiącach od pojawienia się pierwszych przypadków zakażeń. Koniec pandemii został ogłoszony latem 2010 roku. Polska rzeczywiście nie zakupiła szczepionek przygotowanych na tego wirusa i rzeczywiście była wyjątkiem wśród krajów europejskich. Nie zakupiliśmy szczepionek nie tylko dla obywateli, ale nawet dla grup ryzyka, mimo znanego od 2005 roku planu działania na wypadek pandemii. I to był błąd rządu.

Dlaczego tych szczepionek nie zakupiono?

Nigdy publicznie tego nie wyjaśniono. Prawdopodobnie ktoś się zagapił i podjął starania o szczepionkę w momencie, gdy cała potencjalna produkcja została zarezerwowana przez inne kraje. Rząd usiłował się później ratować m.in. w taki sposób, że wystosował prośbę do Szwecji, by odsprzedała nam nadwyżkę zamówionych przez siebie szczepionek, a oni akurat zarezerwowali więcej dawek, niż Szwecja ma obywateli. Otrzymałem kopię faksu w tej sprawie. No, ale wtedy panika był tak duża, że nie było mowy o odsprzedawaniu szczepionki.

Nasi rządzący przekonywali wówczas, że celowo szczepionki nie zostały zakupione – bo nieprzebadane, bo drogie itd. Mam zresztą wrażenie, że ówczesna minister zdrowia Ewa Kopacz została niemal bohaterką, bo gdy WHO odwołała pandemię, to europejskie kraje zostały z tymi szczepionkami jak „Himilsbach z angielskim".

Pamiętam, jak ówczesna minister zdrowia opowiadała w telewizji, że nasze babcie już mówiły, iż na przeziębienie najlepsza jest herbatka z sokiem malinowym. Zaręczam, że na grypę to nie pomoże. Rząd ratował twarz, opowiadając, że celowo nie zakupił szczepionek. Ale chyba tak nie było, a rozsiewając różne teorie, przyczynił się do zupełnie innych problemów.

Jakich?

Swoją retoryką zaczął wzmacniać szkodliwe antyszczepionkowe teorie spiskowe. W tamtym czasie modne były różne teorie – a to, że Amerykanie po kryzysie gospodarczym chcieli się odbudować gospodarczo i wywołali epidemię, a to że koncerny farmaceutyczne się zmówiły, żeby zbić na szczepionkach przeciwko grypie wielkie pieniądze. I do tej drugiej teorii nawiązywał rząd, opowiadając, że pazerne koncerny chcą nam wcisnąć niepotrzebną szczepionkę. Tak jakby choroby nie było. A epidemia była faktem. Zagrożenie świńską grypą było dużo większe niż zwykłą grypą, bo np. dotyczyło też ludzi młodych. W Szpitalu Wolskim w Warszawie, w którym pracowałem, mieliśmy zapchany oddział intensywnej terapii. Późniejsze dane pokazały, że obok zgonów z powodu grypy, niespełna 200, nastąpił znaczny wzrost zgonów szpitalnych z powodu niewydolności oddechowej. To dlatego musieliśmy się ratować doraźnie, sprowadzając z zagranicy sztuczne płuca, które na pewien czas potrafią zastąpić niewydolne ludzkie. A było to konieczne, bo u około 1 proc. zarażonych przebieg świńskiej grypy był dramatycznie ciężki.

Czyli epidemia świńskiej grypy zebrała u nas swoje żniwo?

Oczywiście. Każda grypa jest groźną chorobą, sezonowa również. Szkodliwe było przykładanie przez rząd ręki do tezy, że szczepionka jest nieprzebadana, że może zaszkodzić, co nie było prawdą – była tak samo bezpieczna jak szczepionka na grypę sezonową. A wiemy, że tylko szczepionka może nas skutecznie chronić przed grypą. Ale antyszczepionkowcy nabrali wiatru w żagle. Myślę, że to jedna z przyczyn, że ruch antyszczepionkowy jest u nas mocny, a ludzie niepotrzebnie umierają na grypę. W ostatnich latach liczba zachorowań rośnie. Zgonów i zachorowań byłoby mniej, gdyby ludzie się szczepili. Z tą świńską grypą rząd miał duże szczęście, bo wirus dość szybko ustąpił. Ale gdyby nie ustąpił, to brak szczepionek dla grup ryzyka okazałby się błędem dramatycznym w skutkach. W czasie tamtej pandemii byłem posłem i alarmowałem, że rząd powinien zakupić szczepionkę dla grup ryzyka, to samo mówił Bolesław Piecha z PiS.

Mam wrażenie, że zostaliście uznani za awanturników, którzy chcą rozrzucać publiczne pieniądze.

No właśnie, a przecież nie domagaliśmy się zakupienia szczepionek dla wszystkich. Dlatego gdy patrzę na to, co teraz robi rząd, to mam wrażenie, że wyciągnął wnioski z poprzedniego przypadku i podjął wręcz modelowe działania.

Tak pan uważa? A opozycja twierdzi, że rząd na początku nic nie robił, a nawet ukrywał przypadki zakażenia koronawirusem.

To jest znowu odwoływanie się do spiskowych teorii. Na szczęście łatwych do obalenia. Ukrywanie przypadków koronawirusa musiałoby oznaczać, że rząd ma jakieś tajne laboratoria, gdzie bada próbki i ukrywa wyniki przed opinią publiczną. Tymczasem wiemy, że rząd tajnych laboratoriów nie ma, a w dzisiejszych czasach, w dobie internetu, niczego ukryć się nie da. To jest absurd. Martwi mnie to, bo uciekanie się do teorii spiskowych charakteryzuje zwykle partie skrajne. Tymczasem w Polsce robi to główna partia opozycyjna.

Polacy uwierzą w teorie spiskowe?

Tego nie wiem. Wiadomo, że w sytuacji niejasnego zagrożenia Polacy są dość odporni na panikę, ale zawsze pewien niepokój się pojawia – maseczki z aptek zniknęły. Wiemy też, że w sytuacji realnego zagrożenia bardziej ufamy władzy niż opozycji. Wierzymy, że rządzący wiedzą więcej i podejmują racjonalne decyzje. Dlatego w 2009 roku Platformie się upiekło, i z tego samego powodu jej dzisiejsze ataki są nieracjonalne, bo na tym kapitału politycznego zbić się nie da. Zwłaszcza że władza robi to, co trzeba.

To znaczy co? Rozdaje termometry w samolotach?

Wie pani, ile kosztowałyby szczepionki, których rząd w 2009 roku nie kupił? Ok. 30–40 mln zł. A dzisiaj rząd już przeznaczył 100 mln zł na walkę z koronawirusem, nim jeszcze się u nas pojawił. Gdy przypadki zachorowań pojawiły się we Włoszech, szybko rozpoczął kampanię informacyjną dotyczącą postępowania dla osób powracających z tego kraju, a także jak chronić się przed zakażeniem. Moim zdaniem dawno w Polsce nie było tak szerokiej kampanii informacyjnej, wyprzedzającej problem, a nie reaktywnej, jak to zwykle bywało. Za dotychczasowe działania postawiłbym rządowi piątkę. Nie wykluczam oczywiście, że te wszystkie nadzwyczajne starania wynikają również z faktu, że mamy kampanię wyborczą. Opozycja z kolei nie ma skrupułów, żeby wykorzystywać ten temat w kampanii. Jeżeli jednak wicemarszałek Sejmu z głównej partii opozycyjnej, kandydatka na prezydenta, opowiada o ukrywaniu prawdy o koronawirusie przez rząd, to przyznam, że mnie to zdumiewa. W przeszłości takich sytuacji nie było.

Chce pan powiedzieć, że weszliśmy na nowy poziom upolitycznienia problemów służby zdrowia?

Bez wątpienia tak. I nie mówię tu tylko o koronawirusie, ale także o tych 2 mld zł, które opozycja chciała przekazać na onkologię. To jest koniec poważnej debaty. Drugą przyczyną zgonów w Polsce są choroby nowotworowe...

To może opozycja ma rację, mówiąc, że te 2 mld zł, co to miały pójść na media publiczne, powinny być wydane na leczenie onkologiczne?

Miliardów na zdrowie potrzeba więcej, ale nie metodą „miliard w środę, miliard w sobotę", że nawiążę do reklam totka z lat 90. Trzeba to robić mądrze i z planem. I nie tylko na leczenie, ale także na profilaktykę, wczesne wykrywanie, aby częściej niż dziś nie dopuszczać do zaawansowanych stadiów choroby. Poza tym PO naprawdę nie powinna tym grać, bo zawsze może spotkać się z pytaniem: dlaczego sami nie daliście chociaż 0,5 mld zł więcej na onkologię? W ten sposób o poważnych problemach rozmawiać nie można.

A jak należy rozmawiać?

W Narodowej Radzie Rozwoju przy Prezydencie RP, w której zasiadam, powstał prezydencki projekt ustawy, która po uchwaleniu przez Sejm dała podstawę prawną do opracowywania przez ministerstwo narodowej strategii onkologicznej. Jest kompleksowy program walki z rakiem, bardzo sensowny i oparty na doświadczeniach międzynarodowych. To narzędzie przyniesie efekty, ale nie następnego dnia. Dzisiaj, jeżeli chodzi o choroby nowotworowe, mamy efekty działań i zaniechań sprzed pięciu czy ośmiu lat. Budowa systemu trwa. Za moich czasów w resorcie zdrowia, czyli w 2005 roku, uchwaliliśmy pierwszą strategię onkologiczną. Dzięki niej mamy dziś w Polsce radioterapię z prawdziwego zdarzenia. Ale efekty są rozłożone w czasie. Teraz zajmuję się psychiatrią i na tym przykładzie mogę powiedzieć, że przygotowanie sensownej koncepcji dla psychiatrii dzieci i młodzieży zajęło niemal trzy lata – od 2017 roku do jesieni ubiegłego roku. Gdyby to zostało zrobione wcześniej, przed 2015 rokiem, to dzisiaj bylibyśmy w zupełnie innym miejscu.

Dlaczego nie zrobiono tego wcześniej?

Ato już jest skutek tego, że pierwszy narodowy program ochrony zdrowia psychicznego na lata 2011–2015, a więc gdy ministrem zdrowia był Bartosz Arłukowicz, nie został wdrożony. Praktycznie nic nie zrobiono. Pamiętam, jak po kontroli tego programu przez NIK na stronie Izby pojawiła się informacja o wynikach zatytułowana „Fiasko narodowego programu ochrony zdrowia psychicznego". Pięć lat zostało zmarnowane. Osobiście z kilkoma kolegami chodziliśmy w tej sprawie do ministerstwa. Nic nie wskóraliśmy. Dopiero następca Arłukowicza, minister Marian Zembala, okazał się wrażliwy na nasze postulaty, ale rządził zaledwie kilka miesięcy. Za to ministrów z PiS udało nam się przekonać stosunkowo łatwo. Przez rok opracowano program na lata 2017–2022. Na psychiatrię dzieci i młodzieży NFZ podwaja nakłady. Kawał roboty został wykonany, efekty będą widoczne później. Ale ponieważ jesteśmy w stanie wyborczej wojny, a dzieci są wdzięcznym tematem, to nie ma skrupułów – marszałek Senatu szykuje debatę pod hasłem: ratujmy psychiatrię dzieci i młodzieży.

Dlaczego pan tak chwali ten PiS?

Bo i minister Konstanty Radziwiłł, i minister Łukasz Szumowski mieli zrozumienie dla problemów psychiatrii. Poza reformą psychiatrii dorosłych przygotowano po raz pierwszy od lat kompleksowy program zmian w psychiatrii dziecięcej.

Mówi pan, że weszliśmy na nowy poziom upolitycznienia problemów służby zdrowia. A czy panu jako ministrowi zdrowia polityka nie wchodziła w paradę?

Owszem, ale w innym sensie. Gdy byłem wiceministrem zdrowia w rządzie Hanny Suchockiej, w koalicji rządzącej było wtedy siedem partii, a pomysłów na reformy w służbie zdrowia ze trzy różne. Jeden przygotował Jan Rokita, szef Urzędu Rady Ministrów, i on się najmniej przebił do opinii publicznej. Jeden został opracowany pod egidą wicepremiera Pawła Łączkowskiego – to był ten, który później rozwinęła Solidarność i po zmianach przejął rząd Jerzego Buzka, wprowadzając reformę w postaci kas chorych. I był nasz projekt, Unii Demokratycznej, o przekazaniu opieki zdrowotnej województwom, ale wraz z pieniędzmi, a nie tak, jak jest teraz, że kto inna zarządza szpitalami, a kto inny płaci. Tak czy inaczej w ramach jednego rządu nie powinno być aż trzech różnych koncepcji reformy, bo w rezultacie opóźniało to działanie.

A za rządów Leszka Millera i Marka Belki?

W rządzie Leszka Millera szybko pojawił się konflikt o szefa NFZ. W tym wypadku polityka ewidentnie weszła mi w paradę, bo w obrębie zadań publicznych odpowiedzialność musi być jasno określona. Zatem minister zdrowia nie może być pozbawiony wpływu na obsadę kluczowego dla opieki zdrowotnej stanowiska szefa Narodowego Funduszu Zdrowia, a wtedy doszło do takiej sytuacji.

Premier Leszek Miller tego nie rozumiał czy nie przyjmował do wiadomości?

Myślę, że to był efekt działania różnych grup nacisku, które funkcjonowały na zapleczu SLD. Na tamtym sporze nikt nie zyskał – ani Aleksander Nauman, który wywalczył sobie na krótko stanowisko szefa NFZ, wbrew mojej woli, ani rząd SLD. Natomiast w rządzie Belki tych problemów nie było, bo to był rząd bardziej techniczny niż polityczny. Nasze ówczesne działania w sprawie ptasiej grypy – a chcieliśmy być gotowi na różne scenariusze – były na chłodno przyjmowane przez Marka Belkę i jego zespół, ale zostały zaakceptowane. Z kolei za czasów premiera Donalda Tuska rząd lubił uciekać się do demagogii, nie tylko opowiadając o tych koncernach, które chciały nas złupić. Pamiętam np. Tuska, który niczym Kaszpirowski patrzył ludziom prosto w oczy z ekranów telewizorów i mówił, że w dwa miesiące zostanie zlikwidowany problem pedofilii dzięki chemicznej kastracji. Albo gdy opowiadał o zwalczaniu dopalaczy, choć efekt jego akcji był odwrotny od oczekiwanego.

Dlaczego od lat narzekamy na poziom opieki zdrowotnej i ciągle nie jesteśmy w stanie go poprawić?

Od początku lat 90. zmieniło się bardzo dużo. Jednak naszej ochronie zdrowia przez całe 30-lecie ciążyło utrzymanie wydatków na niskim poziomie w relacji do PKB. Na początku lat 90. za czasów reform Leszka Balcerowicza, w rządzie Hanny Suchockiej, w którym byłem wiceministrem, mówiło się, że owszem wydatki na służbę zdrowia trzeba zwiększyć, ale najpierw gospodarka musi stanąć na nogi. Czyli najpierw musimy wyprodukować, a później będziemy dzielić. Tak się nie stało. Przez wiele lat wydatki na poziomie 4,5 proc. PKB były barierą nie do pokonania. W Czechach czy na Węgrzech nakłady na służbę zdrowia od początku były wyższe niż w Polsce. A u nas doszła do tego reforma rządu Jerzego Buzka, która wprowadziła rynek wewnętrzny w ochronie zdrowia.

Co w tym złego?

A to, że konkurujemy, zamiast współpracować, że płaci się za punkty, za procedury, a pacjent w tym znika, że rośnie biurokracja, a efektywność wydawania pieniędzy jest mniejsza.

Pieniądz idzie za pacjentem – taka myśl przyświecała reformatorom z rządu Buzka. Czy to nie jest dobra zasada?

Mamy już teraz dowody, że nie. Należy iść w kierunku koordynacji i integracji opieki zdrowotnej oraz płacenia za całość leczenia, a nie za poszczególne procedury i punkty. Liczba wizyt u lekarza w Polsce jest większa niż średnia w Europie, a mamy długie kolejki. Teraz stopniowo system się zmienia, ale powinno się to robić szybciej. Przykładowo w psychiatrii mamy teraz program pilotażowy obejmujący 10 proc. społeczeństwa. W tym programie nie ma płacenia za punkty i procedury, tylko centra zdrowia psychicznego dostają pulę pieniędzy zależną od liczby mieszkańców. I nie ma kolejek ani problemów z dostępem do takiego centrum.

To w takim razie po co była ta reforma?

Taki był wtedy trend, nie tylko w Polsce. W wielu krajach podejmowano reformy w duchu neoliberalizmu. Ale po takim quasi-urynkowieniu opieki zdrowotnej bardzo trudno jest wprowadzić inne reguły. Tym bardziej że – jak mówiłem – pieniądze były zawsze pierwszą i największą bolączką naszego systemu ochrony zdrowia. Myślenie w tej kwestii zmieniło się dopiero w 2015 roku, kiedy zdecydowano o wydatkach socjalnych i stopniowym podnoszeniu nakładów na służbę zdrowia do 6,5 proc. PKB. Jest jasne, że tego nie można zrobić w ciągu jednego dnia. To musi być proces.

Dlaczego? Opozycja mówi: skoro budżet jest w tak znakomitym stanie, to dlaczego w tym roku nie możemy dać tych 6,5 proc. PKB na służbę zdrowia?

System też musi zostać dostosowany strukturalnie i funkcjonalnie do zwiększającego się strumienia pieniędzy, żeby wydawać je rozsądnie. Jakoś nie znamy planu PO wydania tych 2 mld zł na onkologię. A bez tego postulat ten pozostaje wyłącznie chwytliwym hasłem. W tym roku będzie więcej pieniędzy na służbę zdrowia niż w roku ubiegłym – o kilkanaście miliardów złotych. Można oczywiście wrzucić w system kolejne 2 mld zł, na pewno się przydadzą. Sprzęt w onkologii jest, łóżek szpitalnych nie mamy za mało, ale warunki pobytu w szpitalach i dostęp do innowacji powinien się poprawić. Czekam więc z niecierpliwością na program i propozycje systemowe PO w sprawie zdrowia.

—rozmawiała Eliza Olczyk (dziennikarka tygodnika „Wprost")

Marek Balicki jest kierownikiem biura ds. pilotażu Narodowego Programu Ochrony Zdrowia Psychicznego w Instytucie Psychiatrii i Neurologii, zasiada w Narodowej Radzie Rozwoju przy Prezydencie RP.

Plus Minus: Ptasia grypa, świńska grypa, choroba szalonych krów, teraz koronawirus – ciągle nękają nas jakieś epidemie.

Nie wszystkie z tych chorób były epidemiami ludzkimi. Choroba szalonych krów spowodowała w latach 90. epidemię u bydła. W jej trakcie, jak pamiętamy, wybijano całe stada tych zwierząt. Niebezpieczeństwo wiązało się z możliwością przenoszenia jej na człowieka w postaci wariantu choroby Creutzfeldta-Jakoba. Skala tych zachorowań była jednak nieduża. Natomiast jeżeli chodzi o grypę czy koronawirusa, to mamy do czynienia z rzeczywistym problemem. I pandemia świńskiej grypy z 2009 roku, i grypy sezonowe, obecna pandemia koronawirusa stanowią realne wyzwanie dla opieki zdrowotnej.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Jakub Wojakowicz: Spotify chciał wykazać, jak dużo płaci polskim twórcom. Osiągnął efekt przeciwny
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Publicystyka
Tomasz Krzyżak: Potrzeba nieustannej debaty nad samorządem
Publicystyka
Piotr Solarz: Studia MBA potrzebują rewolucji
Publicystyka
Estera Flieger: Adam Leszczyński w Instytucie Dmowskiego. Czyli tak samo, tylko na odwrót
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Publicystyka
Maciej Strzembosz: Kto wygrał, kto przegrał wybory samorządowe