Tak, wiem, nie mnie jednego. Zawsze wzruszała mnie przy tym troska o Kościół wyrażana przez gwiazdy seriali i modelingu podkreślające swą buddyjskość, które w kościele ostatni raz były na swojej pierwszej i ostatniej komunii. A nie, przepraszam, jeszcze był Biały Tydzień. W każdym razie oni troszczą się najbardziej, oceniają najwnikliwiej, spoglądają najszerzej. Cóż mnie przy nich? Na wietrze drżeć, w popioły chuchać, mącić eter, gryźć palce, szukać próżnych słów i nieudolnie Herberta cytować? To ja może najprościej jak się da wyłuszczę, co mnie leży na wątrobie.
Irytują mnie nie wszyscy, ale ci księża, którym ambona myli się z trybuną wiecową, a Pismo Święte z Gazetą – i tu do wyboru: Polską Codziennie lub Wyborczą. Powie ktoś, że zawsze tacy byli. Naturalnie, byli i nie mam na myśli PRL-u, gdzie zaangażowanie miało zupełnie inny wymiar. Byli tacy i w latach 90., i pierwszej dekadzie tego stulecia, ale trudniej było na nich wpaść. Dziś wychylają się do nas i machają przyjaźnie, tudzież wygrażają groźnie z każdego zakątka internetów. Media społecznościowe wykreowały całe zastępy celebrytów w sutannach. Niewiele wiemy o ich sukcesach duszpasterskich, jeszcze mniej o osiągnięciach teologicznych czy filozoficznych, zupełnie nic nie słyszeliśmy o innych, szczególnych umiejętnościach, ale nic to, ważne, że są znani. Jak przystało na celebrytów są znani z tego, że są znani. Żaden jeszcze nie poszedł w ślady panny Kardashian i nie powiększył sobie pupy, ale poczekajmy dekadę, dwie, i na to przyjdzie pora. Wspomnicie słowa mojej osoby.
Na razie komentują. Nie dziwota, skoro są znani, to mają wiele do powiedzenia. Niektórzy bez skrępowania – znak, że wyzwoleni – zajmują się po prostu polityką. Różnica między Kazimierzem Sową a Henrykiem Zielińskim nie polega tylko na tym, iż pierwszy każe każdemu mówić do siebie „Kazek", a drugi nie wzywa, by wołać doń „Heniu". Ks. Sowa podkreśla też, jak wielu liderów Platformy Obywatelskiej zna i jak bliska jest to zażyłość, a ks. Zieliński takimi afiliacjami z politykami PiS się nie chwali. Ale poza tym kubek w kubek tacy sami. Telewizja, prasa, internet – wszędzie wygłaszają najostrzejsze tezy, najmocniej dokładają przeciwnikom. Sowa częściej szydzi, Zieliński poucza, ale emocje wywołują zbliżone.
Spytałem ks. Sowę, którego prywatnie nawet lubię, czy takie otwarte zaangażowanie po jednej ze stron nie jest oznaką jakiegoś rozdwojenia, pogubienia się w tym, gdzie ksiądz, a gdzie rozgorączkowany publicysta, ale nie, on nie dostrzega pogubienia. A czy rolą księdza nie jest niwelowanie podziałów, studzenie, a nie rozpalanie niepotrzebnych emocji? Ale przecież on nie rozpala, on daje do myślenia. Z ks. Zielińskim nie rozmawiałem, ale jestem dziwnie spokojny, że odpowiedziałby identycznie. Dwaj nasi komentatorzy nie są klasycznymi celebrytami, lecz dziennikarzami i choć ich miłość do polityki przebija stratosferę, to mają przynajmniej czasem cokolwiek do powiedzenia. Niestety, mają też naśladowców.