Dziś można postawić hipotezę, że przyczyna odwołania Wildsteina była zupełnie inna. Prawdopodobnie stracił stanowisko, bo zdjął z anteny peerelowskie seriale „Czterej pancerni i pies" oraz „Stawka większa niż życie" oraz zlikwidował popularny w czasach komuny teleturniej „Wielka gra".
Skąd takie podejrzenia? Otóż obecni szefowie telewizji publicznej – jak rozumiem, lepiej sprawdzeni i lepiej kontrolowani przez rządzącą partię niż kiedyś Bronek Wildstein – na wyprzódki przywracają programy telewizyjne z dawnych czasów. Nikt nie mówi o zakazie peerelowskich seriali. „Wielka gra" ma powrócić, być może wraz z prowadzącą przez ten program przez lata Stanisławą Ryster. W nowym wcieleniu pojawią się kultowe audycje Polski Ludowej: „Sonda", „Pegaz" i „Teleranek". O wznowieniu „Studia 2" jeszcze się nie mówi, ale pewnie i na to przyjdzie czas.
Skąd takie pomysły w telewizji kierowanej przez ludzi związanych z partią jawnie antykomunistyczną i antypeerelowską?
Pierwszego wyjaśnienia – politycznego – nie powstydziłby się „Newsweek". Mógłby napisać, że cały ten PiS to w rzeczywistości nowe wcielenie PZPR, partia, w której rej wodzą komunistyczni prokuratorzy, działacze zaś nocami odtwarzają sobie z kaset VHS konferencje prasowe Jerzego Urbana. A „Teleranek" przywraca się tylko chwilowo, bo i tak niebawem PiS wprowadzi stan wojenny, i gdy obudzimy się w którąś z niedziel, zamiast audycji dla dzieci będzie przemówienie dyktatora.
Drugie wyjaśnienie jest sentymentalno-psychologiczne i mogłaby o nim napisać „Gazeta Wyborcza". Zapytani przez ten dziennik psychiatrzy stwierdziliby, że to Jarosław Kaczyński, człowiek wiecznie wczorajszy, pochodzący z poprzedniej epoki, zażądał telewizji z lat swojej młodości. A że były to czasy PRL? Cóż, trudno, czego się nie robi dla prezesa...