Czasem bardzo. Alinę Szapocznikow doceniono dopiero wiele lat po jej śmierci.
Zgadza się. Nie wystarczyła retrospektywna wystawa w Zachęcie zrobiona przez Andę Rottenberg. Dopiero wystawa w amerykańskiej MoMA dała artystce sławę w 2013 roku – 40 lat po jej śmierci. Liczą się też Winiarski i Stażewski. Bez pieniędzy nigdy sztuka polska nie będzie konkurować z tą z krajów bogatszych, mających pieniądze na reklamę w środkach masowego przekazu. Tak przebili się swego czasu Amerykanie z taką sobie sztuką. Pollock jest na przykład znakomity, ale de Kooning to już raczej powtórka. Nie jest aż tak dobry, a został wywindowany. Ale USA mają w tej chwili wielki wpływ na lansowanie mód i nurtów. Światowy rynek sztuki tym się właśnie kieruje.
Promocja sztuki nie wiąże się z jej wartością?
Jak widać niekoniecznie. A i ceny nie świadczą o jej wartości, bo są tworem sztucznie nakręcanym. Większość artystów, którzy zrobili karierę – światową z punktu widzenia cen ich prac – poszła na współpracę z galeriami. A one stawiają warunki. Kiedy Lebenstein zdobył Grand Prix na I Biennale Młodych w Paryżu w 1959 roku, otrzymał propozycję współpracy z jedną czy drugą tamtejsza galerią. Warunkiem miało być to, że będzie nadal malował figury osiowe, jak długo będzie na nie popyt. Janek, dusza niepokorna, nie zgodził się i wpadł w dziurę, bo skończyła się wielka miłość świetnych galerii. Musiał sam sobie radzić. Jeśli galeria inwestuje pieniądze w wylansowanie twórcy, bierze odpowiedni procent od sprzedaży dzieł. I chce mieć gwarancję, że będzie zarabiać na artyście. Odpowiedzialny artysta, jeśli zmienia styl, ewoluuje. Przywołałem przykład Lebensteina, bo w jego sztuce widać wyraźnie przejścia z etapu do etapu, to nie są skoki. Najpierw kolejne zmiany w figurach, od których zaczynał. Doprowadził je do abstrakcji i w pewnym momencie pojawił się jakiś zwierzoczłowiek, który zaczął dominować w jego sztuce, jeszcze później panie lekkiej konduity. I to wszystko razem miało sens.
Dlaczego pokazywał pan Magdalenę Abakanowicz w Japonii?
To ona mnie tam zabrała, byłem członkiem jej zespołu. Magda była tam wcześniej w latach 50. i pokazała wówczas swoje abakany. Pod ich wrażeniem japońskie artystki tkaczki założyły towarzystwo jej imienia. Oni tam wariowali na jej punkcie. Kiedy polecieliśmy do Japonii w 1991 roku, na czterech jej wystawach były tłumy. A artystki tkaczki jeździły za nami z miasta do miasta. Miałem tam wykład na temat jej sztuki, był tłum tak jak i na wystawie. To była pełna fascynacja. Oni zresztą jako jedyni skomponowali taniec na motywach jej rzeźb i nakręcili film z tego tańca, który towarzyszył jej wystawom.
Co jest w sztuce najważniejsze?
Sztuka.
Co pan sądzi o tej współczesnej?
Bardzo dużo w niej hucpy. Czuję to „nosem", bo działam trochę jak antykwariusz, a nie jak naukowiec. Często czuję, że coś jest fałszywe, źle namalowane, że zieje pustką. Że autor nie ma nic do powiedzenia. Między trójkątem jednego, a trójkątem drugiego autora istnieć może zasadnicza różnica. Kreska Stażewskiego jest znakomita, a kreska X – bardzo na pozór podobna – jest pusta. Ludzie z talentem najmniejszą formę potrafią namalować tak, że ona staje się głębią. Ale to rzadkie, znacznie częściej jest tylko nic. Zero. Problem jest tym bardziej większy, że wielu tak zwanych artystów przyczepiło się do konceptualizmu, a sami są ćwierćinteligentami. A konceptualizm polega przecież na inteligencji. Bez niej trudno o znaczenie i głębię.
Mariusz Hermansdorfer, historyk i krytyk sztuki. Rocznik 1940. Będąc przez 30 lat dyrektorem Muzeum Narodowego we Wrocławiu (1983–2013), zgromadził w nim jedną z najlepszych kolekcji współczesnej sztuki polskiej. Inicjator adaptacji Pawilonu Czterech Kopuł na Muzeum Sztuki Współczesnej. Członek Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki (AICA)
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95