Kuciak pracował dla portalu aktuality.sk. Miał dwadzieścia osiem lat, był dziennikarzem śledczym. Tropił oszustwa podatkowe wpływowych biznesmenów i związki osób z najbliższego otoczenia premiera Roberta Fico z włoską mafią. Lubił deptać po piętach. Naraził się przez to wielu ludziom, w tym przedsiębiorcom związanym z rządzącą partią SMER. Dostawał telefoniczne pogróżki, ale prócz niego samego nikt się nimi nie przejmował. Nikomu nie przyszło do głowy, że w demokratycznym państwie, pod skrzydłami Unii Europejskiej, w drugiej dekadzie XXI wieku, można próbować uciszyć dziennikarza strzałem w tył głowy, jak w gangsterskich filmach o ojcu chrzestnym, dawno temu w Ameryce. A jednak 21 lutego 2018 roku ktoś zakradł się do jego domu i nie zostawiając śladów, oddał strzały. Kuciak i Kušnírova zginęli na miejscu.

Niedługo po znalezieniu ich ciał rozpoczęto śledztwo, ale dynamikę dały mu dopiero masowe manifestacje przeciwko skorumpowanej władzy, do których doszło w Bratysławie. Opinia publiczna nie miała wątpliwości, że za śmiercią Kuciaka kryje się mafia sięgająca szczytów słowackiej polityki. Efektem manifestacji były dymisje, w tym rezygnacja premiera Fico i przyspieszenie działań śledczych. W ich wyniku już we wrześniu 2018 roku aresztowano ośmiu zamieszanych w sprawę i wszczęto proces przeciwko bezpośrednim sprawcom zabójstwa, a także ich biznesowym mocodawcom. Proces wciąż trwa, ale mało kto na Słowacji ma wątpliwości, że skończy się skazaniem.




Kiedy rozmawiam z uczestnikami i świadkami tamtych zdarzeń, w pierwszej chwili słyszę o głębokim szoku, że do czegoś tak potwornego mogło w ogóle dojść. Głęboko uśpieni słodką opowieścią o Europie i liberalnej demokracji moi rozmówcy mieli prawo zakładać, że współczesność, choć brutalna, nie zostawia przestrzeni dla indywidualnego terroryzmu. Po tej pierwszej refleksji przyszła jednak druga, bardziej pesymistyczna. Skoro już do takiej zbrodni doszło, to władza polityczna zrobi wszystko, by sprawę zatuszować, zagadać, utopić w niekończących się procedurach. A jednak nie, ludzie wyszli na ulicę właśnie po to, by do tego nie dopuścić, i klasa polityczna pękła, ugięła się, poddała. W ten sposób, paradoksalnie, morderstwo Kuciaka, podobnie jak sto dwadzieścia lat wcześniej we Francji sprawa Dreyfusa, stało się punktem przełomowym, poprawiło historię, pokazało, że zła władza może przegrać z demokracją, opinią i emocjami prostych ludzi. W tym sensie płaczemy nad losem Jana Kuciaka, ale jesteśmy wdzięczni historii za to, że ta zbrodnia nie poszła na marne, że nie utrwaliła systemowego zła, ale pozwoliła je pokonać.

Myślę, że to wielka lekcja i przestroga dla niemoralnych autokratów. Przypadek Kuciaka powinien ich nauczyć, że istnieją nieprzekraczalne granice, za którymi nie ma polityki, za to jest nicość, potępienie i hańba. Czy historia kiedykolwiek kogoś czegoś nauczyła? Nie wiem, ale winniśmy ją studiować, by szukać analogii. Słowacja jest naszym sąsiadem, więc nasi politycy mają wyjątkowo blisko, by przyjrzeć się tej historii dokładnie, bo nawet jeśli jej nie zrozumieją, to mogą się przestraszyć. Na razie ważną lekcją jest dla nich film Sekielskich, laureatów nagrody im. Jana Kuciaka. Autorzy sięgnęli pod dywan, wyciągnęli na światło dzienne trudną i niechcianą prawdę. I ludzie jej nie odrzucili. Ani ludzie, ani Kościół. Jest i pozostanie lekcją, że takich ludzi jak Kuciak jest i u nas pod dostatkiem. I kiedy będzie trzeba, staną odważnie przeciwko mafijnym porządkom złego państwa.