Donald Trump i jego ekipa. Wszyscy ludzie prezydenta

Wielu kandydatów, którzy trafili na listę Trumpa z powodu swojego doświadczenia i kontaktów, bez wątpienia zaimponowało mu także majątkiem.

Aktualizacja: 20.01.2017 05:06 Publikacja: 19.01.2017 11:25

Foto: Getty Images/AFP

Decyzja o inwazji na Irak w marcu 2003 r. została podjęta przez George'a W. Busha w gronie dwóch–trzech najbliższych doradców. Podobnie działał Barack Obama. Rozszyfrowanie, kto ma najlepszy dostęp do prezydenta, było więc kluczem do poznania polityki Stanów Zjednoczonych. Z Donaldem Trumpem jest jednak inaczej.

Całe życie Trump był biznesmenem i wiele wskazuje na to, że także w Białym Domu sprawami państwa zamierza kierować tak jak biznesem. W wielkim koncernie fundamentalne znaczenie ma rada nadzorcza. Ale po jej wysłuchaniu, po zapoznaniu się ze sprzecznymi nieraz opiniami, to prezes w pojedynkę podejmuje ostateczne decyzje. Ta logika przyświecała też nominacjom na najważniejsze stanowiska w państwie. W ciągu nieco ponad dwóch miesięcy, jakie minęły od wyborów do inauguracji 20 stycznia, prezydent elekt wykorzystał proces kompletowania swojej ekipy do kilku celów.

Odrzuceni

Przede wszystkim chciał pokazać, kto jest bossem. Temu służyło upokorzenie kluczowych oponentów z przeszłości, a także tych, którym woda sodowa uderzyła do głowy.

Chris Christie – gubernator New Jersey, był pierwszym ważnym amerykańskim politykiem, który zrezygnował z prezydenckich ambicji i poparł Trumpa, gdy ten wydawał się jeszcze tylko ekscentrycznym inwestorem o nikłych szansach na zdobycie Białego Domu. W zamian liczył na ważne stanowisko w nowej administracji. Został brutalnie odsunięty, bo Trump nigdy nie zapomniał, że Christie, jako prokurator, wsadził do więzienia ojca jego zięcia – miliardera Charlesa Kushnera.

Mitt Romney – kandydat republikanów w wyborach 2012 r., też już witał się z gąską. Po spotkaniach z Trumpem w jego rezydencji na Florydzie Mar-a-Lago oraz kolacji w luksusowej restauracji Jean Georges w Trump Tower Romney był pewien nominacji na sekretarza stanu. Upokorzony, musiał obejść się smakiem.

Rudy'ego Giulianiego, legendarnego byłego burmistrza Nowego Jorku, też spotkało rozczarowanie. Giuliani odrzucił stanowisko prokuratora generalnego, bo także chciał kierować amerykańską dyplomacją. I on przestrzelił.

Z republikańskich elit

Trump, który w amerykańskiej polityce jest outsiderem, chciał uniknąć błędu Baracka Obamy, który po równie zawrotnej karierze politycznej znalazł się w Białym Domu izolowany, bez dobrego dojścia nie tylko do Kongresu, ale nawet aparatu Partii Demokratycznej. Trump zadbał o dobre kontakty z republikańskim establishmentem.

Reince Priebus – to on przede wszystkim ma zapewnić nowemu prezydentowi kontakt z republikanami. Od pięciu lat jest on bowiem dyrektorem Narodowego Komitetu Republikańskiego i bliskim sojusznikiem przewodniczącego Izby Reprezentantów, Paula Ryana. W ten sposób Trump zamierza zakopać wojenny topór i nawiązać bliższą więź z partyjnym aparatem, który robił przecież, co mógł, aby nie dopuścić go do wyścigu o Biały Dom. Dla nowego prezydenta to jedyny sposób, aby przeforsować teraz swoje pomysły, od ograniczenia imigracji po likwidację Obamacare czy politykę handlową.

Stephen Bannon – autor niezliczonych teorii spiskowych, jak choćby o nieuleczalnej chorobie Hillary Clinton, doskonale wyczuwa nastroje sfrustrowanych, spauperyzowanych Amerykanów, którzy głosowali na Trumpa. Dlatego tego samego dnia, gdy nadeszła wiadomość o nominacji Priebusa, głównym doradcą Trumpa został założyciel Breitbart News, portalu – według wielu – balansującego na skraju rasizmu. Breitbart News to wyraziciel poglądów „alternatywnej prawicy", która, choć znienawidzona przez republikański mainstream, odegrała jednak kluczową rolę w kampanii miliardera. W wyborach 2020 roku ich głosy znów będą niezwykle potrzebne.

Z wielkiego świata

Dotychczasowi prezydenci wybierali swoich najbliższych współpracowników przede wszystkim z grona długoletnich znajomych, sojuszników, a nawet członków rodziny. Bill Clinton powierzył np. kluczową (i w rezultacie nieudaną) reformę służby zdrowia swojej żonie. Trump też po części poszedł tą drogą.

Jared Kushner, prywatnie zięć nowego prezydenta, będzie jednym z jego najbliższych doradców. Kushner jest jeszcze bogatszym od niego inwestorem na Manhattanie, a w ostatniej kampanii wyborczej był jednym z jej mózgów.

Ale logika ta wcale nie dominowała w procesie kompletowania nowej ekipy. Znów, jak w biznesie, Trump przede wszystkim oceniał potencjalnych współpracowników jak aktywa firmy, kalkulował, ile dzięki nim może zyskać. Moralność, wierność hasłom głoszonym w kampanii, stałość poglądów nie odgrywały u niego właściwie żadnej roli. Rzecz fascynująca: niektórych, absolutnie kluczowych kandydatów miliarder widział po raz pierwszy w życiu i po dwu–trzy-godzinnej rozmowie decydował się na ich nominację.

Rex Tillerson – szef ExxonMobil – jest tego doskonałym przykładem. Jego kandydaturę na szefa Departamentu Stanu Trumpowi podpowiedzieli były sekretarz obrony Robert Gates, była sekretarz stanu Condoleezza Rice, a przede wszystkim Henry Kissinger. – On jest znacznie więcej niż biznesmenem. To światowy gracz. Stoi na czele, jak rozumiem, największego koncernu na świecie. I dla mnie największym atutem jest to, że zna tak wielu innych kluczowych graczy. A zna ich dobrze – mówił kilka dni temu Trump, wyraźnie zafascynowany Tillersonem.

Szef ExxonMobil zbudował bezprecedensowy biznes w Rosji. Jako jeden z pierwszych zrozumiał bowiem, że prowadzić udaną działalność można tam tylko w sojuszu z Władimirem Putinem, a nie w opozycji do niego. Ale potrafił też postawić się chińskiemu prezydentowi Xi i rozwinąć wydobycie ropy pod Morzem Południowochińskim we współpracy z Wietnamem. Trump, który nigdy nie prowadził działalności na taką skalę i nigdy nie miał za partnerów światowych przywódców, poprzez Tillersona zyskuje do nich dostęp.

James Mattis – przy nominacji na szefa Pentagonu Trump kierował się tą samą logiką. Tym razem chodzi o zjednanie sobie szeroko pojętych amerykańskich sił zbrojnych. To ważny punkt, bo Trump chce „odbudować" armię, aby „z pozycji siły" rozmawiać z krajami, które chcą konkurować z Amerykanami o światowe przywództwo.

Mattis zyskał przydomek Szalony Pies (Mad Dog), gdy z wielkim bohaterstwem dowodził dywizją marines w bitwie o Faludżę w 2005 r. W ciągu 44 lat służby zyskał powszechny szacunek wśród wojskowych, a na koniec kariery objął też dowodzenie operacjami amerykańskich wojsk w Azji i na Bliskim Wschodzie (CentCom). Zdecydowany zwolennik utrzymania NATO, Mattis ma uspokoić generalicję, że wzrost wydatków na obronę nie będzie oznaczał przekazania wojskowych zabawek w nieodpowiedzialne ręce Trumpa.

Steven Mnuchin – nowy sekretarz skarbu, przez 17 lat zajmował kluczowe stanowiska w Goldman Sachs, banku, który stał się symbolem ekscesów ostatniego kryzysu finansowego. To przeciwko takim ludziom głosowały miliony zwolenników Trumpa. Z kolei dla samego prezydenta wątpliwą rekomendacją Mnuchina jest to, że przez lata współpracował z George'em Sorosem, czołowym sponsorem liberalnych kandydatów w Stanach Zjednoczonych i poza ich granicami. Ale Trump, zwolennik wielu niekonwencjonalnych pomysłów na ożywienie gospodarki, nie może sobie pozwolić na konflikt z Wall Street, amerykańską finansjerą, a przynajmniej musi znać jej priorytety. Mnuchin odegra taką rolą.

Z finansowego establishmentu

Nowy prezydent, człowiek impulsywny, wiecznie głodny sukcesu i uznania, jeśli ma uniwersalną miarę sukcesu i oceny wartości ludzi, to jest nią majątek, zdolność ogrania innych w biznesie. To dlatego ekipa, jaką skompletował Trump, składa się z największej liczby miliarderów w historii Stanów Zjednoczonych.

Wilbur Ross – nowy sekretarz handlu – jest jednym z nich. Swój majątek oceniany na przynajmniej 4 mld dolarów 79-letni Ross zbudował na kupowaniu upadających przedsiębiorstw, ich brutalnej restrukturyzacji i sprzedaży z wielkim zyskiem. Nazywany bywa „królem długów", bo nigdy nie wahał się zaciągać potężnych kredytów, by za cudze pieniądze budować własny majątek. Trump dał Rossowi poważne zadanie do wykonania. W kampanii wyborczej prezydent zapowiadał przecież, że wycofa Amerykę z negocjacji o Partnerstwie Transpacyficznym (TTP) i doprowadzi do renegocjacji NAFTA. Nowy sekretarz handlu jest entuzjastą takiego rozwiązania, także ze względów osobistych. Gros jego inwestycji dotyczy węgla i stali. A to sektory, które odetchnęłyby z ulgą, gdyby nie musiały stawiać czoła taniej konkurencji z Kanady, Chin i innych krajów świata.

Takich potencjalnych konfliktów interesów jest w tej ekipie znacznie więcej.

Betsy DeVos – poprzez męża dziedziczka imperium AmWaya – została sekretarzem edukacji, choć AmWay jest ważnym dostawcą materiałów dla amerykańskich szkół. Sama założyła fundusz Windquest, który inwestuje w nowe technologie, w tym odnawialne źródła energii.

Wielu kandydatów, którzy trafili na listę Trumpa z powodu swojego doświadczenia i kontaktów, także zaimponowali prezydentowi majątkiem. Rex Tillerson ma odłożonych około 325 mln dolarów, i to nie licząc wartej 180 mln dolarów odprawy, jaką dwa tygodnie temu dostał od ExxonMobil. Innym przykładem jest Steven Mnuchin, którego „wartość" „Forbes" ocenia na nieco ponad 325 mln dolarów.

* * *

W czasie przesłuchań w Kongresie czołowi przedstawiciele nowej administracji wielokrotnie prezentowali program, który nijak nie ma się do zapowiedzi prezydenta z kampanii wyborczej. Miliarder mówił o NATO jako „sojuszu przestarzałym", ale nowy szef Pentagonu James Mattis uznał, że „to najbardziej udany pakt w historii nowożytnej, a może i całej historii". Trump przekonywał do „porozumienia się z Putinem", ale Rex Tillerson wskazywał, że „Rosjanie rozumieją tylko brutalną odpowiedź". Miliarder zapowiadał, że w walce z terroryzmem zostanie przywrócona praktyka podtapiania („waterboarding"), a nawet „gorsze tortury", ale przyszły sekretarz ds. wewnętrznych John Kelly zapewniał, że nowa administracja „będzie w pełni respektować Konwencję Genewską.

Gdy zdezorientowani senatorowie spytali się w końcu Tillersona, co zrobi, jeśli jednym tweetem Trump zniszczy całą strategię dyplomatyczną kraju, przyszły sekretarz stanu odparł z rozbrajającą szczerością: „mam numer jego komórki, obiecał, że odbierze".

Na razie to jedyne zapewnienie, że Trump będzie grał zespołowo, a nie tylko na siebie.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Decyzja o inwazji na Irak w marcu 2003 r. została podjęta przez George'a W. Busha w gronie dwóch–trzech najbliższych doradców. Podobnie działał Barack Obama. Rozszyfrowanie, kto ma najlepszy dostęp do prezydenta, było więc kluczem do poznania polityki Stanów Zjednoczonych. Z Donaldem Trumpem jest jednak inaczej.

Całe życie Trump był biznesmenem i wiele wskazuje na to, że także w Białym Domu sprawami państwa zamierza kierować tak jak biznesem. W wielkim koncernie fundamentalne znaczenie ma rada nadzorcza. Ale po jej wysłuchaniu, po zapoznaniu się ze sprzecznymi nieraz opiniami, to prezes w pojedynkę podejmuje ostateczne decyzje. Ta logika przyświecała też nominacjom na najważniejsze stanowiska w państwie. W ciągu nieco ponad dwóch miesięcy, jakie minęły od wyborów do inauguracji 20 stycznia, prezydent elekt wykorzystał proces kompletowania swojej ekipy do kilku celów.

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Zanim nadeszło Zmartwychwstanie
Plus Minus
Bogaci Żydzi do wymiany
Plus Minus
Robert Kwiatkowski: Lewica zdradziła wyborców i członków partii
Plus Minus
Jan Maciejewski: Moje pierwsze ludobójstwo
Plus Minus
Ona i on. Inne geografie. Inne historie