Bogusław Chrabota: Niemcy hodują drugiego Breivika

Słoneczne obrazki wielokulturowego Berlina, jakimi karmiła mnie w maju tego roku stolica Brandenburgii, zdawały się sączyć wyłącznie delikatną materię cywilizacyjnego optymizmu. Ale jest przecież i ta trudno zauważalna druga strona medalu.

Publikacja: 17.07.2017 00:01

Bogusław Chrabota: Niemcy hodują drugiego Breivika

Foto: Fotorzepa/ Robert Gardziński

Czy z Obywateli Rzeszy z tekstu Marcina Łuniewskiego należy bardziej się śmiać, czy raczej się ich bać? Liczby, z jakimi oswaja nas autor, nie rzucają na kolana. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Kilkanaście tysięcy ekstremistów w ponad 80-milionowym narodzie niemieckim to mniej niż kropla w morzu. Przy tym ledwie nikły procent tej grupy stanowi realne zagrożenie. A tylko jednostki dopuszczają się przestępstw. Czy zatem na dnie tego nowego fenomenu mogła się czaić realna groza? A może to tylko ekscentryczny ruch, mniej liczny i jeszcze mniej wpływowy od hodowców motyli?

To prawda, w rozmowach z mieszkańcami kraju nad Renem trudno doszukać się jakichś oznak przestrachu. Ale ludzie, z którymi ostatnio rozmawiałem, to głównie idealiści. Pisarze, poeci, owładnięci potrzebą szukania nowego języka i nowych kategorii, które w ich przekonaniu uwolnią nas od demonów przeszłości. To myślenie jest proste. Dopóki żyjemy dylematami przeszłości, dopóty będziemy zakładnikami historii. Dlatego głównym zadaniem europejskich elit, głównym zadaniem ich samych jest stworzenie nowej wizji, a może nawet nowej utopii, równie kuszącej jak te najpiękniejsze z przeszłości.

W zasadzie boję się utopii, niemniej słoneczne obrazki wielokulturowego Berlina, jakimi karmiła mnie w maju tego roku stolica Brandenburgii, zdawały się sączyć wyłącznie delikatną materię cywilizacyjnego optymizmu. Pełne spokojnie opalających się ludzi osiedla w Wedding. Radośnie chlapiące się pod okiem matek w fontannach parku Rehberge różnokolorowe dzieci. Wielojęzyczny tłum w ogródkach kawiarni przy Kurfürstendamm. Tłumy z proporczykami w Tiergarten. W istocie, trudno mówić o jakimkolwiek zagrożeniu.

Ale jest przecież i ta trudno zauważalna druga strona medalu. Hordy anarchistów palą nadmorski Hamburg. Nie oszczędzają sklepów ani samochodów, a niezależnie od wzniosłych i porywających ideologii ważną częścią składową ich cywilizacyjnego języka są koktajle Mołotowa. Niezidentyfikowane postaci podkładające ogień pod domy, w których mieszkają uchodźcy. Marsze neonazistów po ulicach dawnych enerdowskich miast. Sączący się z internetu jad. Czyżby rzeczywiście wszystko było w należytym porządku? Albo inaczej, czy istnieje norma nienormalności w normalnym kraju (proszę mi wybaczyć ten zamierzony kalambur), której przekroczenie powoduje, że kraj staje się nienormalny? Może warto wrócić do równie słonecznej wizji Republiki Weimarskiej, która pośród wyrafinowanego intelektualizmu zrodziła narodowy socjalizm? Czyż Heidegger w końcu nie wstąpił do NSDAP?

Nie tak dawno ostrzegałem na łamach „Rzeczpospolitej" przed naiwnością (bądź perfidią) bawarskiego wydawcy, który zdecydował się po 70 latach udostępnić Niemcom wznowienie „Mein Kampf". Opatrzone setkami krytycznych przypisów, miało trafić do wąskiego grona odbiorców, jednak zainteresowanie biblią nazistów było tak wielkie, że wydawca już po kilkudniowej sprzedaży zdecydował się na dodruk kilkunastu tysięcy egzemplarzy. To był styczeń zeszłego roku. Ile młodych ludzi przeczytało od tego czasu dzieło Hitlera? Jak bardzo upowszechniła się moda na jego poglądy? Ile umysłów uległo zatruciu? Trudno ustalić, choć słuchy, jakie dochodzą nad Wisłę, są alarmujące, a to, że współczesne Niemcy są beczką prochu, zaczynają rozumieć nawet lokalni politycy.

Na tej fali jesienią zeszłego roku zmienili również stosunek do Obywateli Rzeszy. Do niedawna ludzi o ich poglądach spokojnie tolerowano. Otrzeźwienie przyszło po strzelaninie pod Norymbergą, w której zginął policjant. Po tej tragedii zaczęły się przypadki dekonspiracji grup terrorystycznych i konfiskaty arsenałów broni. Przyjrzano się statystyce, która liczbę działaczy skrajnej prawicy szacuje na prawie 23 tysiące. Nie bądźmy naiwni, to nie tylko wielbiciele Wagnera i stali bywalcy festiwalu w Bayreuth. Potrafią uderzyć i zabić, czego jako przedstawiciel narodu żyjącego z nimi w układzie naczyń połączonych zwyczajnie się boję. Boję się, że w tym laboratorium trwa hodowanie nowego Breivika.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Czy z Obywateli Rzeszy z tekstu Marcina Łuniewskiego należy bardziej się śmiać, czy raczej się ich bać? Liczby, z jakimi oswaja nas autor, nie rzucają na kolana. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Kilkanaście tysięcy ekstremistów w ponad 80-milionowym narodzie niemieckim to mniej niż kropla w morzu. Przy tym ledwie nikły procent tej grupy stanowi realne zagrożenie. A tylko jednostki dopuszczają się przestępstw. Czy zatem na dnie tego nowego fenomenu mogła się czaić realna groza? A może to tylko ekscentryczny ruch, mniej liczny i jeszcze mniej wpływowy od hodowców motyli?

Pozostało 85% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Plus Minus
Bogaci Żydzi do wymiany
Plus Minus
Robert Kwiatkowski: Lewica zdradziła wyborców i członków partii
Plus Minus
Jan Maciejewski: Moje pierwsze ludobójstwo
Plus Minus
Ona i on. Inne geografie. Inne historie
Plus Minus
Joanna Szczepkowska: Refren mojej ballady