Ale od dawna wiadomo, że środki finansowe, które będą wkrótce przyznane, będą znacznie mniejsze niż te przyznane poprzednio.
Mogły być zbliżone. Ostatnia dekada oznacza zbliżenie Polski, jeżeli chodzi o siłę gospodarczą, siłę regionu czy siłę infrastrukturalną, do Zachodu. W związku z tym środki na niektóre cele mogą być ograniczone lub nieco spłaszczone. Ale wciąż pozostają regiony, obszary inwestowania, w których zachodzi konieczność dalszego wyrównywania różnic pomiędzy Polską a krajami Europy Zachodniej. Dziś rząd powinien niezwykle intensywnie pracować na dobrym uzasadnieniem ewentualnych oczekiwań, a tego nie czyni.
Porozmawiajmy o sytuacji w PO. Czy Grzegorz Schetyna obiecał, że jeśli zostanie pan komisarzem zarządzającym strukturami na Dolnym Śląsku w miejsce przewodniczącego regionu, to może pan być kandydatem PO w wyborach prezydenckich?
Kompletna bzdura. Nie. Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że nie zgodziłbym się na pełnienie funkcji politycznej za jakąkolwiek obietnicę, a co dopiero taką.
Nie udało się panu uspokoić sytuacji w dolnośląskiej PO. W sejmiku wojna, ludzie odchodzą z partii, z rady miejskiej, a wyrzuceni z Platformy odwołują się od decyzji zarządu krajowego.
Odeszli, a nie odchodzą. To czas przeszły i dokonany. Efekt sporu z dwuletnim okresem trwania. Mnie udało się ten proces zatrzymać. Zależy mi na pogodzeniu zwaśnionych frakcji. Mimo wyzwań i zadań w europarlamencie, podjąłem się trudnego zadania uspokojenia sytuacji partii na Dolnym Śląsku, co jest kolejnym dowodem na to, że losy PO nie są mi obojętne.
Nie jest tak, że dużej części PO nie podobają się rządy Schetyny?
Poparcie dla obecnego przewodniczącego nie jest tak duże, jak by oczekiwał. Ale też, co istotne, nie jest podważany jego mandat. Bywa, że szef nie wszystkim odpowiada, ale nie może to oznaczać traktowania własnej formacji jak pola wiecznej wojny.
Czy znane są wyniki audytu i powody, dla których Jacek Protasiewicz przestał być szefem struktur PO na Dolnym Śląsku?
W wersji ustnej przekazanej przez audytora tak.
Będzie pan kandydował na szefa PO na Dolnym Śląsku?
Tak, jeśli topory wojenne zostaną zakopane. Dziś nie mogę za różne rywalizujące ze sobą obozy odpowiedzieć, czy wartości podstawowe będą rozmaite osoby łączyć czy dzielić. Nie jestem zainteresowany sukcesem określonego obozu. Tym, co jest dla mnie najważniejsze, jest pokonanie właśnie tych barier, które zostały stworzone.
Wyobraża pan sobie Jacka Protasiewicza w Nowoczesnej?
Obecnie nie. Nowoczesna Ryszarda Petru ma dwa podstawowe atuty. Po pierwsze, jest formacją nową, która jeszcze nie brała udziału w rządzeniu. Po drugie, jest zbudowana w oparciu o działaczy niepartyjnych. Przejmując Jacka Protasiewicza i inne znane np. z PO osoby, zniszczyłaby za jednym zamachem oba swoje atuty.
Czy Rafał Dutkiewicz i jego politycy na Dolnym Śląsku są coraz bliżej PiS?
Tzw. obóz Rafała Dutkiewicza jest bardzo niespójny. To raczej zespół ludzi o ambicjach osobistych niż konkretnych przekonaniach politycznych. Są wśród nich zarówno byli aktywiści bliscy AWS, a obecnie PiS, jak i dawnej Unii Wolności. Sam Dutkiewicz deklaruje ostry kurs antypisowski, ale niewiele w tej materii czyni. Obserwując prezydenta Wrocławia, wszyscy recenzenci podkreślają, że im więcej ambicji politycznych, tym większe koszty w zarządzaniu miastem.
Czy w Platformie jest obawa, że PiS przejmie władzę we Wrocławiu?
Nie ma takiego zagrożenia.
Czy jest możliwe, aby Rafał Dutkiewicz starał się o kolejną kadencję prezydenta Wrocławia?
Uważam, że jest taka możliwość, ale to rozwiązanie nie byłoby dobre, ani dla Rafała Dutkiewicza, ani dla miasta.
Jak ocenia pan prof. Piotra Glińskiego jako były minister kultury i dziedzictwa narodowego?
Nie oceniam. Nie jest dobrym zwyczajem, gdy poprzednik ocenia następcę po tak krótkim czasie. Nie oznacza to jednak, że nie mam swoich spostrzeżeń czy też rozmaitych obaw wynikających z obserwacji konkretnych decyzji. Niepokoi mnie przede wszystkim wprowadzanie w kulturze twardej polityki partyjnej czy czysto centralistyczne zapędy władzy. Ministerstwo Kultury powinno w identyczny sposób dbać o pielęgnowanie wartości powstałych w przeszłości, co o powstawanie nowych projektów artystycznych. Często ryzykownych, odważnych, poszukujących, ale także po prostu wyprzedzających czas. Kształcenie artystów, publiczności, odpowiedzialne budowanie zdolności do odbioru kompletnie nowych treści przekazów to warunek rozwoju.
Czy to, że minister kultury jest też wicepremierem wzmacnia jego pozycję?
W jednym aspekcie może tak. Wiele lat zabiegałem o podporządkowanie służb konserwatorskich Ministerstwu Kultury i Dziedzictwa Narodowego, a konkretnie autonomicznemu urzędowi generalnego konserwatora zabytków. Byłem blisko, podzielaliśmy w tej materii pogląd z koalicjantem z PSL. Zabrakło jednak czasu i właśnie silniejszej pozycji wobec ministra spraw wewnętrznych.
W innych sprawach obawiam się, że łączenie funkcji bardzo politycznych z wyłącznie merytorycznymi może resortowi nie służyć.
Gliński opowiada się za ustawieniem pomnika ofiar katastrofy smoleńskiej przed Pałacem Prezydenckim oraz siedzibą jego ministerstwa. Jak pan to ocenia?
To dowód myślenia centralistycznego i nieuwzględniającego doświadczeń ostatnich 25 lat. Warto przypomnieć, że sfera pomników (ich lokalizacji, formy, nazewnictwa) leży w obszarze wyłącznych kompetencji samorządów. Sam, jako minister, w tej kwestii starłem się zachować powściągliwość, szanując dorobek samorządów i prawa społeczności lokalnej. Ewentualne upamiętnienie ofiar katastrofy lotniczej wymaga poważnego dyskursu architektonicznego, konserwatorskiego i przede wszystkim pochylenia się nad konkretnym projektem, wybranym w drodze konkursu na zamówienie społeczności lokalnej, reprezentowanej przez samorząd Warszawy.
O jakiej formie upamiętnienia pan myśli?
Silna ingerencja w przestrzeń de facto skończoną nie wchodzi w rachubę. Pamiętam rzuconą myśl ilustracji świetlnej. Niestety, przy braku konkretnego projektu rozważania mogą być jedynie teoretyczne.