Kodeks pracy nie odpowiada na pytanie, czy zarządcy firmy przysługuje wynagrodzenie za pracę w nadgodzinach. Intuicyjnie powiedzielibyśmy zapewne, że zarządzanie w prawdziwym biznesie w zakresie etatowo przewidzianych godzin pracy jest niemożliwe. I to jest jedna z niewielu najzupełniej oczywistych rzeczy, jaką można powiedzieć o warunkach pracy zarządcy, szefa, prezesa, kierownika.
Artykuł 151
4
k.p. stanowi, że pracownicy zarządzający w imieniu pracodawcy zakładem pracy i kierownicy wyodrębnionych komórek organizacyjnych wykonują, w razie konieczności, pracę poza normalnymi godzinami pracy bez prawa do wynagrodzenia oraz dodatku z tytułu pracy w godzinach nadliczbowych. Nie dotyczy to niedziel i świąt, kiedy to zarządzający mają prawo do godzin nadliczbowych. Przyjmując standardową i konserwatywną wykładnię językową, przepis ten oznacza, że co do zasady kierownikom (używam tego określenia trochę dla żartu, ponieważ pod tym pojęciem mieści się np. prezes PZU albo Jeronimo Martins) przysługują nadgodziny.
Z praktycznego punktu widzenia jest oczywiście dokładnie odwrotnie. Powszechnie uznaną zasadą jest ta, że kierownik, czyli w poszczególnych przypadkach prezes miliardowego biznesu, nawet nie powinien marzyć o zapłacie za nadgodziny. I to nawet nie dlatego, że zarabia dużo i także one kosztowałyby krocie, ale dlatego, że takie podejście, w zakresie którego kierownik liczyłby nadgodziny, unicestwiłoby jego kreatywną i zadaniową rolę. Pomyślcie, cały system zarządzania firmami w Polsce w pewnym sensie „wisi" na tym jednym, niejasnym sformułowaniu „w razie konieczności".