Korespondencja z Pjongczangu
Kto nie widział, niech żałuje. Widok Krystyny Guzik, która zaczęła trzecią zmianę biatlonowej sztafety od karnej rundy, a potem po rewelacyjnym drugim strzelaniu (i przy potężnych wpadkach rywalek) wyprowadziła Polki na pierwsze miejsce i przekazała prowadzenie Weronice Nowakowskiej, musiał poruszyć każdego. Sztafeta biatlonowa to jest jednak zabawa z losem. Napięcie wzmogła zmienna pogoda, wreszcie zaczął padać śnieg, potem śnieżyca zniknęła, ale silny wiatr nie ustał.
Nowakowska miała na starcie decydującej zmiany ponad 10 sekund przewagi nad Darią Domraczewą, jeszcze więcej nad Francuzką Anais Bescond, lecz wystarczyły dwa pudła i już była trzecia. Drugie strzelanie, drugi zawód, w sumie trzy pudła i zaraz sześć rywalek było przed Polką.
Domraczewa dała złoto Białorusi, Szwedka Hanna Oeberg wywalczyła srebro dla Szwecji, Francuzki zdobyły brąz. Polki siódme, mniej więcej wedle tegorocznych umiejętności, ale serce bolało.
Można gdybać, czy pani Weronika, ostatnio nieco zestresowana trudnymi relacjami z mediami społecznościowymi, powinna kończyć bieg, ale trener Tobias Torgersen wierzył w jej doświadczenie. – Nie spisałam się na strzelnicy jak należy. Wybroniłam się przed rundami karnymi, ale to było za mało, żeby utrzymać wspaniałe miejsce. Za dużo było emocji. Pierwszy raz prowadziłam w tak ważnym biegu. Zawsze największa odpowiedzialność ciąży na osobie, która kończy sztafetę. Będzie ciążyć na mnie i wezmę ją na siebie – mówiła Weronika Nowakowska, gdy już ochłonęła na tyle, by mówić.