—korespondencja z Pjongczangu
Ostatnia scena na stadionie po męskim biegu na 15 km wyglądała tak, że mistrz olimpijski Dario Cologna podszedł z uśmiechem do niedużej, ale radosnej grupki mężczyn z numerami startowymi od 110 do 116 i wyściskał każdego z nich.
Poklepał 44-letniego Meksykanina Germana Madrazo, który stracił do niego ponad 25 minut i był na mecie ostatni, wymienił serdeczności z Kolumbijczykiem Sebastianem Uprimnym, przedostatnim. Gratulacje dostał także znany skądinąd Pita Taufatofua z Tonga, który wyprzedził dwóch rywali, straciwszy do Szwajcara tylko 23 minuty.
Jeśli szukać w igrzyskach echa zasad barona De Coubertina, to na pewno w biegu na 15 km stylem dowolnym. Nie łyżwowym, tylko dowolnym – dla tych z końca stawki to właściwe słowo, bo ich wysiłek, choć duży, niewiele przypomina mocne odbicie od krawędzi narty. Człapią jak potrafią, na podbiegach ledwie zipią, na zjazdach z trudem łapią równowagę. Ale są, jako dowód, że można, że nie wszystskie olimpijskie drogi dla takich jak oni, są zamknięte.
German Madrazo, już z siwą brodą, mąż i ojciec, z zawodu biznesmen, ma małą firmę w Teksasie. Właściwie to sklep ze sprzętem i ubiorami do biegania. Pisze też artykuły szkoleniowe do lokalnej gazety w miejscowości McAllen. Do tej pory uprawiał amatorsko triathlon, nawet raz startował w Ironmanie, ale przeczytał artykuł o narciarstwie biegowym, konkretnie o peruwiańskim biegaczu Roberto Carcelanie, zapamiętał zdanie, że biegi to najtrudniejszy sport na świecie.