Przeciwko mnie nie było żadnego postępowanie. Zostałem jedynie wezwany jako świadek w sprawie Olgi Fatkuliny. Jedynym „zarzutem" jest to, że byłem w Soczi jako trener Rosjan. Oczyszczono Fatkulinę i stwierdzono, że nie było podstaw do dyskwalifikacji. Pracuję w Rosji od ośmiu lat i nigdy zawodnicy z mojej grupy nie mieli wpadek dopingowych. Nie liczę przypadków Pawła Kuliżnikowa i Denisa Juskowa. Kuliżnikow dostał kiedyś karę za substancję, którą spożył jako młody zawodnik w napoju energetycznym. Juskow w młodzieńczych latach został zdyskwalifikowany za palenie marihuany, ale karę mu cofnięto.
Dostał pan jakieś pismo z MKOl?
Nie. Komitet Olimpijski Rosji poinformował mnie, że nie zostałem zaproszony. Poleciałem do Korei, by pomagać Natalii Woroninie. Miałem nadzieję, że wejdę na trybuny jako kibic, ale nie mogłem. Rosjanie poprosili o wystawienie dwóch przepustek, poza akredytacjami, które umożliwiają wejście na treningi dodatkowym specjalistom. Dostali odpowiedź, że skoro nie jestem zaproszony na igrzyska, to nie można mi wydać przepustki.
Jak pan się kontaktował z zawodniczką?
Pierwszego dnia Woronina wyszła do mnie przed treningiem poza teren, na którym obowiązują akredytacje. Nie było nikogo z ekipy rosyjskiej w hali i Natalia jeździła sama. Wieczorem doleciał jedyny rosyjski trener, który ma prawo pojawiać się na obiektach olimpijskich. Spotkaliśmy się poza wioską, powiedziałem, jak Natalia powinna pracować w ostatnich dniach przed startem. Nie było sensu, żebym siedział w hotelu w Korei. Tyle samo uwag mogę przekazać przez telefon. Może, gdybym miał szansę na otrzymanie zwykłego biletu, to zostałbym w Korei, ale pewnie trzeba byłoby podać moje nazwisko i znów spotkałbym się z odmową.
Byliście mocniej kontrolowani tuż przed igrzyskami?