Kraje podzielone wzdłuż 38. równoleżnika od 1953 roku podczas igrzysk olimpijskich wyciągną do siebie rękę. Tak to sobie wymarzył prezydent Korei Południowej Moon Jae-in, który chciałby gościć w ojczyźnie „igrzyska pokoju".
Nie trzeba nawet przygotowywać specjalnie na tę okazję flagi, bo gotowy projekt już jest i przy różnych okazjach funkcjonuje od 1991 roku: na białym tle widać błękitny obrys Półwyspu Koreańskiego – bez żadnych dzielących go linii. Obie reprezentacje maszerowały już z taką flagą podczas igrzysk olimpijskich (w 2000 roku w Sydney, cztery lata później w Atenach i w 2006 roku w Turynie). Potem takie gesty uniemożliwiała polityka.
Po latach rosnącego napięcia nowy prezydent Korei Południowej stawia sobie za cel odprężenie w relacjach z sąsiadem, dlatego gospodarzom bardzo zależy na obecności zawodników z kraju Kim Dzong Una. Kiedy do igrzysk w Pjongczangu nie zakwalifikowali się łyżwiarze szybcy ani zawodnicy short tracku z Korei Północnej, powstało niebezpieczeństwo, że ten kraj nie będzie miał żadnego reprezentanta. Jeśli nie w tych dyscyplinach, to w jakich może się udać, skoro Korea Północna zdobyła jak dotąd ledwie dwa zimowe medale, po jednym w short tracku i łyżwiarstwie szybkim. Na szczęście kwalifikację wywalczyli łyżwiarze figurowi w parach sportowych.
Długo nie było nawet wiadomo, czy Północ w ogóle zdecyduje się na wysłanie reprezentacji, ale reżim Kim Dzong Una w końcu zadeklarował, że do Pjongczangu pojedzie grupa złożona ze sportowców, oficjeli, dziennikarzy, a nawet zespołu cheerleaderek. Dla Korei Południowej to było jednak zbyt mało, zaproponowała stworzenie wspólnej kobiecej drużyny hokejowej. I tu pojawiają się poważne znaki zapytania, bo pomysł wypłynął w styczniu, na kilka tygodni przed pierwszym meczem w turnieju olimpijskim. Politycy są pełni entuzjazmu, sportowcy i kibice podchodzą do tej idei dużo chłodniej.
Szwajcarzy (pierwsi rywale) oficjalnie się cieszą, ale zaraz dodają, że siły mogą okazać się nierówne, bo kadra Korei będzie liczniejsza, niż pozwalają przepisy.