Trzy tysiące funkcjonariuszy ma pilnować, by demonstracje zapowiadane przez dążącą do niepodległości Katalonii organizację Tsunami Democratic nie wymknęły się spod kontroli. Pod Camp Nou może się zebrać nawet 25 tys. osób. Wiele z nich ma bilety na mecz.
To dalszy ciąg protestów, które już raz zmusiły władze ligi hiszpańskiej do przełożenia najbardziej oczekiwanego spotkania w sezonie. Zamieszki wybuchły po decyzji Sądu Najwyższego skazującego na kary więzienia dziewięciu przywódców separatystów odpowiedzialnych za przeprowadzenie w 2017 roku nieuznawanego przez Madryt referendum niepodległościowego.
Barca i Real miały się zmierzyć 26 października, ale sytuacja na ulicach nie pozwalała na bezpieczne rozegranie szlagieru. Znalezienie nowego terminu meczu nie było łatwe. W końcu El Clasico upchnięto w tygodniu przedświątecznym, ale separatyści nie zamierzają odpuszczać, wiedząc, że transmitowany do setek krajów mecz to najlepsza okazja, by zwrócić uwagę świata na swoją walkę.
Manifestacje mają się rozpocząć o 16.00. Piłkarze Barcelony dostali polecenie, by ze względów bezpieczeństwa stawić się w dniu spotkania w tym samym hotelu co rywale, położonym pół kilometra od stadionu. Obie drużyny wyjadą na Camp Nou w tym samym czasie, choć rzecz jasna osobnymi autokarami. Obydwa będą jednak nieoznakowane, pozbawione symboli klubowych. To utrudni identyfikację autobusu Realu tym, którzy chcieliby dokonać ataku.
Tegoroczne El Clasico jest również wyjątkowe z powodu sytuacji w tabeli. Oba zespoły znajdują się na szczycie, dzieli je tylko różnica bramkowa. Królewscy mieli szansę przystąpić do meczu jako lider, ale nie wykorzystali faktu, że Barcelona w miniony weekend straciła punkty w San Sebastian (2:2), i dzień później też zremisowali w Walencji (1:1). Przed porażką w piątej minucie doliczonego czasu uratował ich Karim Benzema.