Boniek: Nie będę rządził z tylnego siedzenia

Prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej Zbigniew Boniek o reprezentacji, klubach ekstraklasy i swojej przyszłości.

Aktualizacja: 15.12.2019 21:07 Publikacja: 15.12.2019 19:30

Boniek: Nie będę rządził z tylnego siedzenia

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński

„Rzeczpospolita": PZPN ma za sobą szczególny rok. Stulecie powstania związku zostało okraszone drugim z rzędu awansem reprezentacji Polski do finałów mistrzostw Europy. Jest pan zadowolony?

Zbigniew Boniek: Jubileusz PZPN to jest dobra okazja do uświadomienia wielu kibicom, ograniczającym swoje zainteresowanie piłką do oglądania meczów, że losy PZPN są odbiciem historii Polski. Związek narodził się w pierwszym roku odrodzonej Polski. Założyła go grupa zapaleńców z Małopolski i Galicji, Mazowsza i Wielkopolski. Budowaliśmy piłkę w trudnych czasach, podczas wojny, w innym systemie politycznym. Polacy są czasami podzieleni, ale - jak w motto związku - łączy nas piłka. Dziś z dumą mogę powiedzieć, że choć nie zawsze zwyciężamy, to polska piłka idzie do przodu. Udało nam się stworzyć z produktu o nazwie „reprezentacja narodowa", wspólne dzieło wszystkich Polaków. Dziś zaśpiewać hymn narodowy wspólnie z polską reprezentacją to jest wielkie przeżycie. Ma to znaczenie zwłaszcza teraz, kiedy jesteśmy podzieleni wszędzie tylko nie na Stadionie Narodowym.

Bardzo ładnie pan mówi. Bardziej jak polityk, a nie prezes sportowego związku.

Mówię to, co czuję. Od polityka różnię się tym, że jestem szczery. Nie mówię czegoś, żeby zdobywać punkty, głosy, mieć z tego jakąś korzyść, tylko jako szef związku, mający satysfakcję z tego, jak on funkcjonuje. I pewnie pracownicy PZPN powiedzieliby tak samo. Podczas gali stulecia, gdzie wszędzie widać było nasze złoto-czerwone logo, kiedy zaszczycili nas obecnością prezydent kraju, prezesi FIFA, UEFA i kilku zagranicznych związków krajowych miałem poczucie, że dzieje się coś historycznego. Cieszymy się wspólnie ze święta, przypominając tych, którzy przez te sto lat budowali polską piłkę. PZPN to nie jest firma Bońka, Laty czy Dziurowicza, tylko nas wszystkich.

Pamiętamy o tym co dobre, ale były takie lata, kiedy PZPN to nie brzmiało dumnie. Reprezentacja grała słabo, na stadionach kibice dawali wyraz niezadowoleniu, skandując hasło, które dla PZPN nie brzmiało miło. To już przeszłość. Myśli pan, że na zawsze?

Nie chciałbym dzielić piłki na dobrą teraźniejszość, bo jestem ja i złą, kiedy rządził ktoś inny. Jeśli mówimy o działaniach marketingowych związku, które pomagają stworzyć dobry wizerunek, to mający dużo wejść portal „Łączy nas piłka"nie jest naszą podstawową działalnością. PZPN stoi na straży, jest czymś w rodzaju ministerstwa polskiej piłki, a ministerstwa, jak wiadomo, nie wszystkim się podobają. Wizerunek zmienił się z prostego powodu. Kiedy osiem lat temu przyszedłem do PZPN i otworzyłem w komputerze jego stronę www.pzpn.pl, to poza dokumentami nic tam nie było. Nie miałem o czym czytać. Strona jest ta sama, tylko zmieniła się jej zawartość. Nie było Centralnej Ligi Juniorów, Pro Junior System, Akademii Młodych Orłów, letnich, zimowych i jesiennych obozów dla dzieciaków. Kluby same opłacały sędziów, a dziś wyręcza je związek. To się rzeczywiście samo nie robi. Ale mam świadomość, że jak sędzia się pomyli, czy VAR nie zadziała to kibice znowu coś tam zaśpiewają. Raz na zawsze to na pewno nie minęło. Byłbym ostrożny z takim optymizmem.

To prawda, ale zmiany widać gołym okiem. Jak się idzie na mecze reprezentacji, ma się wrażenie, że nie ma tam kibiców, znanych z chamskich zachowań i chuligańskich wyczynów na stadionach klubowych. Na mecz idą zupełnie inni Polacy.

Na meczach reprezentacji są ci sami kibice co w klubach, tylko inaczej się zachowują. Jednak przekrój kibiców jest bardzo zróżnicowany. Oczywiście, że kluby muszą mieć swoich kibiców, którzy cierpieli po przegranych meczach, znają historię, szanują barwy klubowe, bo ojciec też je szanował itd. Czasami zdarzy im się zaśpiewać coś nietaktownego, ale ja staram się na to nie zwracać uwagi. Nawet jeśli dotyczy mnie osobiście. Chętnie widzę na meczach reprezentacji każdego kibica.

Nawet tych, o których powiedział pan kiedyś: „matka idiotów jest ciągle w ciąży"?

Zdarza mi się spotkać na stadionie szefów klubów kibica z żoną, córką lub synem, którzy widząc mnie mówią: panie prezesie, tylko niech pan nie mówi nikomu, że pan mnie widział. Bo każdy lubi reprezentację i chciałby brać udział w jej meczu.

Nam przyjemność chodzenia na mecze odbierają kibole. Mieliśmy nadzieję, że przynajmniej finał Pucharu Polski będzie takim świętem jak mecze reprezentacji.

Proszę pamiętać, że jeszcze kilka lat temu nikt nie chciał organizować finału. Odbywał się co rok w innym miejscu. My zrobiliśmy z Pucharu Polski wielką, fantastyczną imprezę. Święto futbolu. Niestety, zrobiło się z tego święto grup kibicowskich, bo jak już ktoś dotarł do finału, to mu się wydaje, że może pokazać na co go stać i zrobić zadymę na Stadionie Narodowym.

Tyle, że to PZPN jest organizatorem meczu finałowego. Kiedy dochodzi do awantur na meczu ligowym to karę ponosi gospodarz czyli klub. Nie słyszeliśmy, aby po chuligańskich wyczynach na finale Pucharu Polski PZPN sam siebie ukarał, a macie przecież kierownika do spraw bezpieczeństwa.

Na wybryki nie ma przyzwolenia nie naszego, tylko gospodarza, jakim jest państwo polskie, właściciel Stadionu Narodowego.

Ale to PZPN jest organizatorem. Wynajmujecie stadion na finał.

My chcielibyśmy żeby to było święto polskiej piłki. Nikt nie mówi, że taki finał ma być mszą świętą. Niech sobie pokrzyczą, ale muszą mieć poczucie odpowiedzialności. Czasami przesadzają. A co do odpowiedzialności - powinien płacić ten, kto zawinił. Jak pojedziemy na Wembley i nasi kibice tam narozrabiają, to nie gospodarz stadionu czy angielska federacja ponosi konsekwencje, tylko my.

Miałem ostatnio nieprzyjemność spotkania się z polskimi kibicami przy okazji meczów wyjazdowych reprezentacji. Mieli na sobie patriotyczne koszulki, sporo alkoholu w sobie, bały się ich stewardessy w samolocie i miejscowi kibice. Patriotyzm to jest słowo stanowiące alibi dla największych szumowin... Przekrój kibica to jest przekrój społeczeństwa, młodzieży polskiej. Młodzież bardzo często mówi, że kocha swój klub, a nie zna jego historii. I historii Polski przy okazji też. Im kto mniej wie, tym bardziej błądzi i krzyczy. Dziś jest bardzo łatwo podpisać się pod jakimiś symptomami patriotyzmu, ale ja uważam, że to robi się na pokaz. Ja też jestem patriotą, ale nie widzę powodu do robienia z tego powodu demonstracji. Jestem patriotą - Polakiem, jednak nie muszę o tym krzyczeć podczas meczu. Nie widzę też sensu w śpiewaniu czterech zwrotek hymnu podczas meczu. Hymn wykonuje się w skupieniu, spokoju, kiedy coś się zaczyna, kiedy będziemy coś prezentować. Natomiast gdy słyszę piętnaście razy jak obraża się przeciwników, sędziów i kogo popadnie, a potem śpiewa się hymn narodowy tylko po to, żeby coś zademonstrować, a nie dlatego, że czuje się coś w środku, trudno mi to zaakceptować.

PZPN jest jednym z dwóch związków sportowych w Polsce, który na siebie zarabia i nie potrzebuje dotacji. Drugi to Polski Związek Motorowy. Co daje taki komfort materialny?

PZPN nie ma giełd samochodowych. My zarabiamy w inny sposób. Nasz tegoroczny budżet wynosi około 280 mln złotych. W przyszłym roku, ze względu na udział Polski w mistrzostwach Europy ta kwota się zwiększy. Ale to nie jest tak, że my nie potrzebujemy pieniędzy od państwa. Musimy odróżnić piłkę zawodową od amatorskiej. To ta druga potrzebuje pieniędzy, bo same samorządy, które pomagają w miarę potrzeby, nie dadzą sobie rady. Prywatnego właściciela nie stać na płacenie zawodnikom, utrzymywanie obiektów, infrastrukturę itp. Samorządy wspierają teatry, operę i dofinansowują inne instytucje kultury, a pewnego rodzaju formą kultury jest również piłka nożna, będąca w dodatku w miastach czynnikiem integrującym. Szary obywatel ma prawo po dniu pracy rozerwać się na stadionie, więc państwo poprzez swoje organy powinno mu to umożliwić. I muszę powiedzieć, że te państwowe pieniądze są w piłce widoczne.

Za rok odejdzie pan z PZPN, bo przepisy nie pozwalają prezesom na trzecią kadencję. Gdyby jednak była taka możliwość to chciałby pan kontynuować tę pracę? Michał Listkiewicz powiedział kiedyś, że jedynym dobrym kandydatem na prezesa PZPN jest brat bliźniak Bońka, ale on go nie ma.

Nie żałuję ani jednego dnia z tych siedmiu lat spędzonych w PZPN. Zawsze chciałem być prezesem, nikt mnie do tego nie zmuszał, nie było sytuacji typu „nie chcem, ale muszem". Wiedziałem co chcę zrobić, jakie są możliwości i starałem się je wykorzystać. Przepis o dwóch kadencjach prezesa związku jest chory i niekonstytucyjny. Tu już nie chodzi o mnie, ale proszę sobie wyobrazić prezesów - pasjonatów w małych związkach sportowych. Takich, którzy są skuteczni, lubiani, szanowani, a muszą odejść po dwóch kadencjach i robi się pustka. Środowisko piłkarskie powinno decydować kogo widzi w roli prezesa. Mój przyjaciel Grzegorz Lato był prezesem przez cztery lata, a kiedy starał się o ponowny wybór nie zebrał nawet piętnastu głosów poparcia. Środowisko dało wyraźny sygnał: byłeś fantastycznym piłkarzem, ale nie chcemy cię jako prezesa, bo nas do siebie nie przekonałeś. Pan poseł X czy Y nie powinien decydować o tym kto stanie na czele związku sportowego. Ja mam próg swojej dumy i kończę. Chociaż z żalem.

Słyszymy głosy, mówiące, że trzeba przeprowadzić wybory w taki sposób, aby zmieniając prezesa nic w PZPN nie zmienić. Tak, żeby miał pan nadal władzę, chociaż bez funkcji.

To mnie panowie nie znacie. Nigdy w życiu nie myślałem o tym, żeby kierować czymkolwiek zza węgła, z drugiego szeregu czy z tylnego siedzenia. To nie ja. Jak coś robię to podpisuję się twarzą, imieniem i nazwiskiem. I ponoszę za swoje czyny odpowiedzialność. Na boisku też się za nikim nie chowałem.

Wprost przeciwnie, był pan zawsze pierwszy.

No i to było dobre dla wszystkich. Jest tylko inny problem. Jestem członkiem Komitetu Wykonawczego UEFA, jako drugi Polak w historii, po Leszku Rylskim. Dzięki temu mam wpływ na to, co się dzieje w piłce europejskiej. Dzięki mojej interwencji Liga Narodów zmieniła swój kształt i mamy teraz szesnaście drużyn, co jest lepsze, rozsądniejsze, będą cztery drużyny w grupie, więcej meczów itp. Mamy szesnastodrużynowy finał w rozgrywkach U-21. Ja takie propozycje składałem. Lubię to i mam poczucie, że robię coś pożytecznego. Jeśli nie będę miał jakiejkolwiek funkcji w polskiej piłce, to w marcu roku 2021 nie będę mógł ponownie kandydować na stanowiska członka Komitetu Wykonawczego UEFA. Nie jest to wielki problem. Sytuacja jest bardzo prosta. Jeśli jesienią 2020 roku wybrany zostanie prezes PZPN, o którym będę wiedział, że jest inteligentny, zna futbol, ma swoją wizję, będzie kontynuował to, co do tej pory robiliśmy i zaproponuje mi rolę ambasadora polskiej piłki na zewnątrz, nadal w Komitecie Wykonawczym, bez ingerowania w sprawy krajowe, to chętnie taką funkcję przyjmę.

PZPN nie odpowiada za ekstraklasę, kluby, ale to jest też polska piłka, która - w przeciwieństwie do reprezentacji - wygląda słabo. Pan, po spotkaniu z przedstawicielami władz ekstraklasy podsumował to sformułowaniem: „Zero dyskusji o piłce. Jedyne co kręci środowisko to kto kogo wykiwał".

To jest prawda. Smutne i gorzkie. Mamy ładnie opakowany produkt pod nazwą Ekstraklasa. Nowoczesne stadiony, dużo emocji, ciekawe mecze, bo różnice punktowe między klubami są nieduże, każdy może wygrać z każdym, a ósma drużyna po rundzie zasadniczej może zostać mistrzem Polski. Ale nie robi się nic żeby polska piłka klubowa była mocna na poziomie europejskim. Przeczytałem ostatnio w „Przeglądzie Sportowym", że w przerwie zimowej siedmiu zagranicznych zawodników opuści Legię, bo już nie są potrzebni. A ja pytam: po co oni w ogóle przyjechali do Polski? W ciągu tych dwóch - trzech lat, które spędzili w Warszawie klub musiał na nich wydać siedem - osiem milionów euro. Te pieniądze można było wykorzystać dużo lepiej. Kupić jednego - dwóch bardzo dobrych zawodników, którzy podnieśliby poziom, przy których młodzi by się uczyli.

Nie tylko Legia nie trafia z transferami. Klubów nie stać na bardzo dobrych zawodników, czy się takich transferów boją, bo utrzymanie gwiazd dużo kosztuje?

Gwiazdy nie pchają się do Polski, bo nie jesteśmy atrakcyjnym rynkiem, to fakt. Ale często słyszę od klubów, że one nie mogą nic zrobić, bo nie wolno stwarzać kominów płacowych. Panowie, jeżeli nie zrobimy kominów finansowych, to nie będziemy mieli piłki na wysokim poziomie. W Bayernie i Barcelonie też są kominy finansowe. Lewandowski jest tego przykładem. Bardzo dobrym trzeba bardzo dobrze płacić. Trzem - czterem trzeba płacić więcej, bo na ich barkach spoczywa ciężar gry, na nich przychodzą kibice, płacący za bilety. Mówiłem na zjeździe PZPN, że w ostatnich trzech - czterech latach do Polski przyjechało około 820 piłkarzy zagranicznych. Proszę mi pokazać dziesięciu dobrych, o których gdzieś poza Polską słyszano. Czy oni pomogli polskim klubom w awansie do europejskich pucharów? Jak już któryś grał lepiej - Odjidja-Ofoe, Nikolić czy Prijović, to szybko się stąd zmywał. Żeby podlizać się kibicom całowali godło polskiego klubu, a za tydzień już innego.

Jest na to wszystko jakaś rada?

Format naszej ligi jest zły. Nie pozwala klubom przygotować się w spokoju do europejskich pucharów. Nie powinniśmy w piłkę grać 20 grudnia, bo po mikołajkach powinno się już odpocząć, jechać do sanatorium, na narty i myśleć o świętach. A w styczniu przygotowywać się do rozgrywek. Największą bolączką polskiej piłki jest zarządzanie, umiejętność prowadzenia drużyn i klubów. Czyli słabe kadry menedżerskie.

Jest i inny problem. Marzeniem każdego młodego piłkarza jest jak najszybszy wyjazd za granicę. Piłkarza można jeszcze zrozumieć. Ale kluby myślą tak samo. Szybko wychować, a jak się wyróżnia to go szybko sprzedać. Wielu z tych młodych, nieprzygotowanych do życia w innych warunkach wyjeżdża i tonie.

To jest wielki problem. My też byliśmy młodzi, ale mieliśmy marzenia. Przede wszystkim chcieliśmy coś ze swoją drużyną wygrać, awansować i tak dalej. A większość z tych utalentowanych chłopaków zamiast stawiać sobie takie cele, myśli o wyjeździe.

Choćby do drugiej ligi angielskiej, bo to już jest dla nich interes. Gdzieś się wartości poprzestawiały.

Kiedy jesteś dobry to na wszystko w życiu jest czas. Kiedyś też uważałem, że szybki wyjazd za granicę jest korzystny pod względem sportowym i finansowym. Ale dziś ekstraklasa jest dobrą szkołą, bo gwarantuje prawidłowy rozwój do 21, czy 23 lat. I jak jesteś gwiazdą ekstraklasy to możesz realnie myśleć o tym, że po wyjeździe na Zachód czy na Wschód dasz sobie radę. Ale jak masz osiemnaście lat i wyjedziesz po pięciu meczach, bo ci się wydaje, że już wszystko umiesz, a menedżer cię w takim przekonaniu umacnia, to trafisz tam na ławkę i będzie po marzeniach, bo o tobie zapomną. A może i po karierze. Takich przykładów jest bardzo dużo. Ale kasa się zgadza, czyli wszystko pasuje.

No właśnie, menedżer, funkcja potrzebna, może w imię chciwości zmarnować zawodnikowi karierę. On przejął faktyczną władzę nad zawodnikiem. To jest chora sytuacja.

Całkowicie się zgadzam. Można powiedzieć, że ode mnie zaczął się rynek menedżerski we Włoszech i na świecie. Daniel Passarella, Giancarlo Antognoni i ja mieliśmy tego samego menedżera. Nazywał się Antonio Caliendo. Było nie do pomyślenia żeby menedżer mówił nam co mamy robić. To ja mu mówiłem: kończy mi się kontrakt z Juventusem, mam 29 lat, znajdź mi nowy klub, bo ja jeszcze muszę zarobić. A dziś zawodnik mówi: to nie ja, to menedżer.

Rozszerzymy to pytanie. Dawniej klubami zarządzali ludzie bardzo często wskazani przez partię, czyli „rzuceni na odcinek sportowy". Dziś ich miejsca zajęli biznesmeni. Wczoraj handlowali piwem, jutro staną się specjalistami od filmów, a w międzyczasie prowadzą klub piłkarski. Zna pan wszystkich prezesów klubów ekstraklasy i pierwszej ligi. O ilu może pan powiedzieć, że znają się na tym, co robią?

To jest problem. O niewielu. Gdybyście panowie kupili redakcję „Rzeczpospolita" albo jakiś browar, to zatrudnilibyście dyrektora do spraw handlu, do spraw sprzedaży, do spraw promocji i tak dalej. Osoby, o których wiecie, że są fachowcami. A jak ktoś kupuje klub piłkarski, to nikogo nie zatrudnia, bo mu się wydaje, że się na wszystkim zna. O piłce rozmawiają wszyscy, każdy ma swoje racje, ale na końcu wygrywają ci, którzy się na niej znają. Nie ma żadnego przypadku. W klubach wspomaganych przez samorządy są ludzie przez nie tam skierowani, żeby mieć nad klubami kontrolę. Takie osoby na ogół nie są kreatywne, nie mają wiedzy, wizji o tym co będzie za dwa - trzy lata i są skoncentrowane na tym, żeby na koniec roku poinformować prezydenta miasta, że bilans wyszedł na zero. W ten sposób silnego klubu się nie zbuduje.

Coś lżejszego na koniec. Bardzo istotną częścią pańskiej rodziny jest tenis. Odpoczywa pan przy nim?

Kiedy sam gram to nie. Ale rzeczywiście, bardzo lubię tenis. Moja najstarsza córka Karolina bardzo dobrze grała, nawet w turniejach Orange Bowl. Ale kiedy powiedziała: tatuś, ja bardzo lubię grać, ale nie lubię trenować, to ja jej odpowiedziałem: dobrze, to lepiej skoncentruj się na szkole, bo przy takim podejściu kariery nie zrobisz. Mąż mojej córki Vincenzo Santopadre jest trenerem Matteo Berrettiniego, ósmego tenisisty świata, który w ciągu dwóch lat zrobił znaczny postęp. Jest blisko nas. Oglądam po nocach jego mecze, bo to już rodzinna sprawa. Bardzo sympatyczna sytuacja.

Jest jeszcze jedna rzecz, która łączy futbol i tenis: VAR i Hawk-Eye. Powtórki zmieniły tenis na lepsze, a futbol?

VAR też zmienił piłkę na lepsze. Byłem przeciw, uważałem, że skoro piłka przez sto lat dawała sobie radę bez VAR-u, to może tak zostać. Ale zmieniłem zdanie, bo VAR wyłapuje to, czego nie jest w stanie dostrzec nawet najlepszy sędzia. VAR go nie zastępuje, tylko pomaga podjąć sprawiedliwe decyzje. Proszę zauważyć, że trzy lata temu PZPN był pierwszą federacją w Europie, która wprowadziła VAR na boiskach ligowych. Dziś to jest standard.

Kilka dni temu, podczas gali PZPN poznaliśmy „Jedenastkę Stulecia". A jaka jest pańska jedenastka?

Największy problem miałem w bramce. Musiałem zważyć osobowość i umiejętności Tomaszewskiego oraz sukcesy i sprawność Młynarczyka. Szanując obydwu, wybrałem Józka. W obronie Łukasz Piszczek, Władek Żmuda, Kamil Glik i Antoni Szymanowski, który grał na wszystkich pozycjach w obronie i na przeniesieniu go z prawej strony na lewą drużyna by nie straciła. Prawem prezesa ustawiłem jedenastkę w systemie 4-4-2, a nie 4-3-3, jak przyjęła kapituła. W środku pomocy wybrałem Lucjana Brychczego i Kazimierza Deynę, z prawej strony Grzegorza Latę, a z lewej Włodka Smolarka. W ataku Włodek Lubański z Robertem Lewandowskim.

A jaki był najlepszy piłkarz, z którym grał pan w reprezentacji?

Byli piłkarze bardzo eleganccy, bardzo dobrzy, ale tym, który dawał najwięcej drużynie był Grzegorz Lato.

A spośród piłkarzy zagranicznych? Zamyka pan oczy i widzi całą swoją karierę, mecze na największy stadionach świata, z wielkimi u boku lub po drugiej stronie. Kto z nich był największy?

Diego Maradona. Kiedyś był taki mecz Juventus - Napoli. Wiedzieliśmy, że to jest najlepszy zawodnik i trzeba będzie podostrzyć. Do przerwy 0:0. Siedzimy tak w szatni - Tardelli, Cabrini, Scirea, Michel, ja, patrzymy na siebie i mówimy - wiecie co, nie ma co go kopać. On jest po prostu za dobry. Skończyło się chyba 1:1. Maradona był genialny, ale jako przeciwnik. Najlepszym spośród tych, z którymi grałem w jednej drużynie był bezsprzecznie Michel Platini.

„Rzeczpospolita": PZPN ma za sobą szczególny rok. Stulecie powstania związku zostało okraszone drugim z rzędu awansem reprezentacji Polski do finałów mistrzostw Europy. Jest pan zadowolony?

Zbigniew Boniek: Jubileusz PZPN to jest dobra okazja do uświadomienia wielu kibicom, ograniczającym swoje zainteresowanie piłką do oglądania meczów, że losy PZPN są odbiciem historii Polski. Związek narodził się w pierwszym roku odrodzonej Polski. Założyła go grupa zapaleńców z Małopolski i Galicji, Mazowsza i Wielkopolski. Budowaliśmy piłkę w trudnych czasach, podczas wojny, w innym systemie politycznym. Polacy są czasami podzieleni, ale - jak w motto związku - łączy nas piłka. Dziś z dumą mogę powiedzieć, że choć nie zawsze zwyciężamy, to polska piłka idzie do przodu. Udało nam się stworzyć z produktu o nazwie „reprezentacja narodowa", wspólne dzieło wszystkich Polaków. Dziś zaśpiewać hymn narodowy wspólnie z polską reprezentacją to jest wielkie przeżycie. Ma to znaczenie zwłaszcza teraz, kiedy jesteśmy podzieleni wszędzie tylko nie na Stadionie Narodowym.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Piłka nożna
Zinedine Zidane – poszukiwany, poszukujący
Piłka nożna
Pięciu polskich sędziów pojedzie na Euro 2024. Kto znalazł się na tej liście?
Piłka nożna
Inter Mediolan mistrzem Włoch. To będzie nowy klub Piotra Zielińskiego
Piłka nożna
Barcelona i Robert Lewandowski muszą już myśleć o przyszłości
Piłka nożna
Ekstraklasa. Lechia Gdańsk i Arka Gdynia blisko powrotu do elity