W dyskusji na temat systemu rozgrywek padają argumenty o konieczności wydłużenia sezonu, ale rzadko się mówi o kibicach. Piłkarze biegają po podgrzewanych boiskach, zresztą im nigdy nie jest zimno. Ale kibice nie wypełniają trybun nowych stadionów, bo tylko nieuleczalnym zapaleńcom chce się w grudniu wyjść z domu, żeby moknąć i marznąć, bo ile akcji w jednym meczu jest w stanie ich rozgrzać.
Mogłoby tak być w Chorzowie, gdyby nie to, że wszystkie cztery gole wpadły do bramki gospodarzy. To niespodzianka. Michał Probierz i Waldemar Fornalik są kolegami z boiska i przyjaciółmi, jeśli się nie mylę. Znają się dobrze, wszystko wiedzą o swoich drużynach. Wydawałoby się, że nie są w stanie nawzajem się zaskoczyć. A jednak. Poza tym wystarczy jakiś nieprzewidziany fakt i jednym plan się wali, a drugim układa. Takim momentem w Chorzowie była czerwona kartka dla Matusa Putnocky'ego.
Bramkarz Ruchu sfaulował napastnika Jagiellonii Fedora Ćernycha, za co sędzia pokazał mu czerwoną kartkę, a jego drużynę ukarał rzutem karnym. W jednej chwili gospodarze stracili bramkarza i gola. A ponieważ do tej sytuacji doszło w 45. minucie, przez całą drugą połowę Ruch musiał grać w dziesiątkę.
Żeby wprowadzić rezerwowego bramkarza, Fornalik musiał zdjąć zawodnika z pola. Wybrał Macieja Iwańskiego. To była niefortunna decyzja. Zabrakło w Ruchu drugiego gracza, który mógłby przytrzymać piłkę (pierwszym był Łukasz Surma). A Probierz, widząc, co się dzieje, wysłał na boisko bardzo dobrego rozgrywającego Konstantina Vassiljeva, który przyczynił się do zwycięstwa Jagiellonii.
Kluby, w których doszło do zmian trenerów, też wygrały. Śląsk z Romualdem Szukiełowiczem pokonał Łęczną, a Lechia – Wisłę. Szukiełowicza znam od dziesięcioleci i nie sądzę, aby stał się zbawieniem Śląska. W tym klubie przydałyby się raczej gruntowne zmiany organizacyjne. To nienormalne, że na mecz w wielkim mieście, na stadion zbudowany na Euro przychodzi niewiele ponad 4 tysiące ludzi, czyli niewiele więcej niż w Niecieczy.