Ta książka jak najszybciej powinna być wydana w formie audiobooka. Kibice futbolu doskonale znają głos głównego bohatera Andrzeja Strejlaua. Trener udziela się w kilku stacjach telewizyjnych – komentuje mecze lub wygłasza opinie w programach publicystycznych – i tym, co pamiętamy, oprócz fachowości podanej z warszawskim wdziękiem, jest niepowtarzalny tembr jego głosu.
Jerzy Chromik, dziennikarz i autor wywiadu rzeki z byłym selekcjonerem, poza środowiskiem piłkarskim tak powszechnie znany nie jest, ale w książce „On, Strejlau" to równie ważna postać jak były selekcjoner. I momentami książkę tę należałoby czytać również „Chromikiem", a nie tylko „Strejlauem".
Obrosła ona legendą, jeszcze zanim się ukazała. O tym, że panowie wspólnie coś tworzą, mówiło się od wielu lat – podobnie jak teraz się mówi, że Chromik pisze coś z Dariuszem Szpakowskim. Im więcej jednak się szeptało, tym bardziej premiera się przesuwała. Z początku nikt nie zakładał, że będzie to wywiad rzeka – miała to być normalna biografia. Ale wywiad zawsze był naturalną formą dla Chromika, a i Strejlau słynie z barwnych opowieści, nasyconych dygresjami i anegdotami.
I tak właśnie tę książkę się czyta – jak rozmowę dwóch przyjaciół. I chociaż całość jest lekka, łatwa i przyjemna, a przy kolejnych anegdotach czy zgrabnie napisanych sprzeczkach rozmówców czytelnik będzie się śmiał, to nie brakuje tematów poważnych. Już od początku, czyli opowieści o dzieciństwie w wojennej Warszawie. W jednej z łapanek zgarnięta została mama przyszłego selekcjonera. Strejlau opowiada, jak po zakończeniu wojny podeszła do niego wychudzona kobieta i powiedziała: „Synku, synku, chodź do mnie, chodź do mamusi" – jak się okazało mama została wywieziona do obozu w Ravensbrück, ale wróciła i rozpoznała syna, którego poprzednio widziała jako niemowlę.
Poważnie jest również przy okazji rozmów o korupcji w polskim futbolu, a także gdy omawiany jest konflikt z Jackiem Gmochem. Nostalgicznie się robi, gdy tematem stają się mistrzostwa świata 1974 i Kazimierz Górski, o którym Strejlau wypowiada się z nabożną czcią. Dużo i wesoło jest o Legii lat 80., a także o czasach, gdy Strejlau prowadził kadrę. Natomiast rozdział o Twitterze jest zupełnie niepotrzebny.