Mało kto wyobrażał sobie, że w ostatniej kolejce Legia grać będzie o pozostanie na wiosnę w europejskich pucharach. Optymistów wielu nie było już po losowaniu, gdy okazało się, że mistrz Polski trafił do jednej z najtrudniejszych grup – z obrońcą tytułu Realem Madryt i Borussią Dortmund. Gdy w pierwszym meczu polskiego klubu w LM po 20 latach przerwy Borussia rozbijała w proch i pył na stadionie przy Łazienkowskiej Legię prowadzoną jeszcze wówczas przez Besnika Hasiego, przy akompaniamencie chuliganów próbujących atakować kibiców gości, złudzenia mogli mieć już tylko niepoprawni optymiści.
Bolesne 0:6 powodowało, że uczucia przed kolejnymi meczami zmieniły się z niecierpliwości i radości w niepokój i obawę przed kolejnym laniem i wstydem. Nawet gdy eksperci i część fanów chwalili Legię za postawę na Santiago Bernabeu, końcowy wynik nie pozostawiał wątpliwości – 1:5.
Ale jeśli dziś zespół Jacka Magiery pokona Sporting, wiosną 2017 r. zagra w 1/16 finału Ligi Europejskiej.
Powodów takiego stanu rzeczy jest kilka – i jakich peanów na cześć Jacka Magiery by nie wygłaszać, jak nie napawać się remisem 3:3 z Realem na Łazienkowskiej – najważniejszy jest skład tej grupy. Prawda bowiem jest taka, że Real i Borussia będą w tym sezonie walczyć o zwycięstwo w Lidze Mistrzów i są to jedne z najlepszych drużyn w Europie, ale Sporting to już inna klasa. Portugalski zespół przegrał wszystkie mecze z hiszpańsko-niemieckim duetem. Na jego obronę trzeba zauważyć, że ani razu potężni rywale nie zrobili sobie ze Sportingu tarczy strzelniczej – jak to miało miejsce z Legią – i każda z tych porażek była różnicą zaledwie jednej bramki. Z Realem za każdym razem rozstrzygnięcie zapadało w końcowych minutach.
Nawet gdyby Legia nie zremisowała z Realem u siebie, to przy takich wynikach Sportingu wciąż ostatni mecz byłby o awans. Tyle że mistrz Polski musiałby pokonać rywala wyżej, niż przegrał w Lizbonie – minimum 3:0.