Tematem numer jeden w minionym tygodniu nie były mecze ekstraklasy, nie rozmawiano o trenerach i ich decyzjach, ani nawet o sędziach i ich pomyłkach. Miniony tydzień upłynął pod znakiem dyskusji o formacie ligi, a raczej na wypuszczaniu kontrolowanych przecieków do mediów, że reforma się nie sprawdziła i czas odejść od obowiązującego od trzech sezonów regulaminu, który zakłada 37 kolejek, dzielenie ligi na grupy spadkową i mistrzowską oraz podziału punktów na pół wraz z końcem sezonu zasadniczego.
Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że będą zmiany. Problem w tym, że nikt nie wie co dalej. Głównym założeniem reformy miało być zwiększenie liczby meczów i skrócenie przerwy zimowej. Bardzo jednak trudno będzie przeprowadzić powiększenie ligi do 18 zespołów i w ten sposób zmusić piłkarzy do częstszego grania. Trudno będzie, ponieważ na takie rozwiązanie nie zgodzą się mniejsze kluby, dla których więcej zespołów do podziału pieniędzy z telewizji, oznacza mniejsze wpływy.
W mediach pojawiają się kolejne pomysły – zlikwidować tylko podział punktów, ligę zmniejszyć do dziesięciu zespołów, ale wprowadzić cztery rundy, przejść na system wiosna–jesień. To oczywiście tylko mieszanie herbaty, bez dodawania cukru, bo prawdziwy problem polskiej piłki polega na szkoleniu, a nie formacie rozgrywek.
Skutkiem ubocznym reformy jest, niestety, przeładowanie kalendarza – szczególnie jesienią i szczególnie dla zespołów, które awansowały do fazy grupowej europejskich pucharów. Dla Legii mecz z Podbeskidziem był już 33. spotkaniem w tym sezonie. Barcelona rozegrała w tym czasie 22 mecze, a nie trzeba tłumaczyć różnicy w zasobności kadry między wicemistrzem Polski a mistrzem Hiszpanii.
I Legia właśnie na przemęczoną wyglądała. Do przyjazdu wicemistrzów do Bielska-Białej gospodarze w tym sezonie jeszcze u siebie nie wygrali. Z Legią już po sześciu minutach prowadzili 1:0, po golu Roberta Demjana i błędzie Arkadiusza Malarza w bramce gości. Podbeskidzie mądrze się broniło, ale przed końcem pierwszej połowy musiało zacząć wdrażać w życie plan B. Kristian Kolcak w niezbyt groźnej sytuacji trafił wślizgiem w piszczel Guilherme i dostał czerwoną kartkę. Plan B nie polegał jednak na tym, że zawodnicy Podbeskidzia stanęli we własnym polu karnym, tylko próbowali atakować i gdyby Demjan był skuteczniejszy, mógł zdobyć jeszcze jedną bramkę. Drużynie Leszka Ojrzyńskiego nie pomógł też sędzia. 10 minut przed końcem na linii pola karnego Ondrej Duda faulował Mateusza Możdżenia. Powinien być rzut karny i druga żółta kartka dla Słowaka. Skończyło się na rzucie wolnym i pobłażliwości dla zawodnika gości. Gdy jednak cztery minuty przed końcem po akcji Adama Mójty samobójczą bramkę zdobył Igor Lewczuk i zrobiło się 2:1 dla gospodarzy (w 68. minucie wyrównał Nemanja Nikolić) zapachniało sensacją.
Legię od porażki uratował Stojan Vranjes, który wyrównał w czwartej minucie doliczonego czasu. Remis oznacza jednak, że Piast, który w piątek pokonał Ruch 3:0, ma już 10 punktów przewagi nad drużyną Stanisława Czerczesowa.
Równolegle z meczem w Bielsku swoje 33. spotkanie w sezonie rozgrywał Lech Poznań, który pojechał do Gdańska. Jan Urban wciąż pozostaje jedynym niepokonanym szkoleniowcem w tym sezonie ligowym. Lechia nie wykorzystała rzutu karnego, jej piłkarze dwa razy trafiali w poprzeczkę i Lech wygrał 1:0.