Liverpool i Juventus to jedyne niepokonane drużyny w ligach wielkiej piątki. – W Europie jest niewiele zespołów, które mogą przyjechać na Anfield i zagrać tak jak my dzisiaj – opowiadał z podniesioną głową trener Manchesteru City Pep Guardiola.
Ale do domu wracał przybity, wściekły na sędziów, którzy jego zdaniem wypaczyli wynik meczu (3:1 dla Liverpoolu), a w dalszej perspektywie być może losy rywalizacji o tytuł. Pretensje miał zwłaszcza za niepodyktowanie dwóch rzutów karnych po zagraniach ręką Trenta Alexandra-Arnolda: przed bramką na 0:1 i przy stanie 1:3.
Cristiano wychodzi
Manchester City w pierwszym kwadransie przyjął dwa mocne ciosy (gole Fabinho i Mohameda Salaha), po których zachwiał się na nogach. I choć do końca nie rzucił ręcznika, dając kibicom świetne widowisko, zrobić krzywdy gospodarzom nie potrafił. Można się zastanawiać, czy inne decyzje arbitrów by coś zmieniły. Fakty są jednak takie, że Liverpool jest w tym momencie nie do zatrzymania, wychodzi z każdych opresji, a dziewięć punktów przewagi nad City pozwala mu wierzyć, że ten sezon będzie miał wreszcie szczęśliwy finał.
We Włoszech takiej przewagi lidera nad resztą stawki nie ma. Juventus wyprzedza Inter o zaledwie punkt, ale jakoś ciężko oprzeć się wrażeniu, że na zmianę na tronie przyjdzie jeszcze poczekać. Nawet gdy gra bardzo źle – tak jak z Milanem (1:0) – sprzyja mu szczęście.
W niedzielę męki przeżywał m.in. Cristaino Ronaldo i już w 55. minucie Maurizio Sarri zdjął go z boiska. Portugalczyk rzucił pod nosem kilka przekleństw i poszedł od razu do szatni. Ze stadionu wyjechał przed końcem meczu. Nie widział bramki swojego zmiennika, Paulo Dybali.