Miał być hit ligi, był niestety hit na miarę ligi. To znaczy kibice mogli głównie ekscytować się przerywaniem akcji i tak charakterystyczną dla ekstraklasy walką. Futbolu i jakości piłkarskiej w meczu Cracovii z Lechią Gdańsk było jak na lekarstwo. Decydujący gol padł w doliczonym czasie, gdy wszyscy zdążyli się pogodzić z tym, że w pojedynku dwóch czołowych polskich trenerów Piotra Stokowca i Michała Probierza będzie bezbramkowy remis.

Tym samym Lechia przedłużyła serię meczów bez zwycięstwa do czterech. Od czasu zwycięstwa z Legią przy Łazienkowskiej piłkarze Stokowca ani razu nie zgarnęli już kompletu punktów. Dwa mecze przegrali, dwa zremisowali. Piłkarze z Gdańska tracą gole w końcówkach meczów – tak było w Krakowie, tak było podczas derbów z Arką Gdynia, gdy już w doliczonym czasie wyrównał Marko Vejinović, tak było w spotkaniu z Górnikiem Zabrze, gdy punkty gościom zapewnił Jesus Jimenez w 82. minucie.

Podczas konferencji prasowej po spotkaniu z Cracovią Stokowiec musiał się tłumaczyć ze zmian, które przeprowadził. Przede wszystkim z tego, że w końcówce zdjął skrzydłowego Lukasa Haraslina, a w jego miejsce wprowadził środkowego obrońcę. – To chyba naturalne, że na końcówkę meczu z Cracovią, która ma wielu wysokich zawodników, wprowadza się wysokiego stopera. To nie był sygnał, że będziemy się bronili, bo cały czas graliśmy odważnie – mówił Stokowiec.

Ten plan nie wypalił podwójnie – nie dość, że jego drużyna przegrała, to jeszcze straciła gola po uderzeniu głową wysokiego piłkarza rywali. Cracovia po tej wygranej została liderem, ale jeszcze dziś może tę pozycję stracić, bo ze względu na Wszystkich Świętych 14. kolejka nie była rozgrywana w piątek i na poniedziałek zaplanowano dwa mecze – w tym Wisły Płock we Wrocławiu ze Śląskiem.

W ostatniej chwili spod topora głowę wyjął Lech, który uratował remis z Pogonią. Tym samym zawodnicy z Poznania nie doznali trzeciej z rzędu porażki. Z remisu oczywiście przesadnie nie powinni się cieszyć, bo dzięki temu punktowi utrzymali ledwie dziewiąte miejsce w tabeli.