Przypominamy tekst z października 2016 roku
Swoją rolę w klubie Dariusz Mioduski zamierza ograniczyć do niezbędnego minimum wymaganego przez prawo. Twierdzi, że ma uzasadnione obawy o bezpieczeństwo własne i rodziny, że zaczął otrzymywać pogróżki od chuliganów związanych z klubem, którego jest właścicielem.
Decyzja Mioduskiego o usunięciu się w cień i sprowadzenie swojej roli wyłącznie do minimum administracyjno-prawnego oznacza, że klub tak naprawdę pozostanie w rękach dwóch właścicieli mniejszościowych – Bogusława Leśnodorskiego i Macieja Wandzela. Przynajmniej na razie.
Mioduski postanowił zniknąć z życia publicznego, przestanie udzielać wypowiedzi mediom, być może nawet wycofa się z członkostwa w Europejskim Stowarzyszeniu Klubów (ECA). Jednocześnie jednak nie rezygnuje z wykupienia Legii od Wandzela i Leśnodorskiego (ma 60 procent udziałów, a oni po 20). Ma świadomość, iż spór prawny potrwa długo i być może decyduje się tę bitwę przegrać, by wygrać wojnę.
Za drogo
29 września Mioduski próbował wręczyć wniosek o odwołanie zarządu Legii Warszawa (Leśnodorski oraz Jakub Szumielewicz) Wandzlowi, ale ten po przeczytaniu treści odmówił przyjęcia pisma. Zostało ono zatem wysłane pocztą. Brak zgody na zmianę zarządu – ta informacja pojawiła się już w mediach – oznacza, że Mioduski może rozpocząć procedurę wykupu udziałów wspólników. Kwota jest regulowana zapisem w umowie – jest pochodną przychodów Legii z ostatnich 12 miesięcy (co jest informacją nową). Ponieważ mistrz Polski awansował w tym sezonie do Champions League, skutkowało to olbrzymim bonusem od UEFA – około 63 milionów złotych premii. Odkupienie udziałów w tym sezonie byłoby więc wyjątkowo drogie.