To, co stało się w nocy z niedzieli na poniedziałek na stadionie przy Łazienkowskiej, zmusza do postawienia pytania: kto właściwie rządzi w Legii – prezes Dariusz Mioduski czy zielone ludziki w sile 50 chłopa, wpuszczone przez ochronę na stadion w środku nocy. Lider tej grupy wchodzi do autobusu, każe piłkarzom wysiąść, a ci podobno idą pokornie, choć zdają sobie sprawę, że nie jest to komitet powitalny w tradycyjnym rozumieniu.

Wniosek można wyciągnąć tylko jeden – piłkarze się bali, a tego nie usprawiedliwia żaden przegrany mecz. Nowy chorwacki trener Legii Romeo Jozak mógł się poczuć jak w domu. Na Bałkanach zdarzały się gorsze rzeczy. To jednak chyba nie obycie w tego typu sytuacjach decydowało o jego zatrudnieniu.

Legia ma od dawna problem z kibolami, ale prezes Mioduski w wywiadach mówił o braku klasowych piłkarzy, kłopotach finansowych i walce ze wspólnikiem, a o kibolach się nie zająknął. No to oni mu o sobie przypomnieli.

Ciekawe, jak zareaguje Legia, ale jeszcze ciekawsze, co zrobi władza deklarująca chęć wypalania wszelkiej patologii ogniem i żelazem. Jeśli zwycięży pogląd, że poparcie trybun zbrojnych w narodowe symbole jest zbyt cenne w starciu ze zgniłą elitą, więc nie opłaca się iść na tę wojnę, to nadejdą ciężkie czasy. Na początek dla piłkarzy.