Po rozczarowującym mundialu (porażka w 1/8 finału z Rosją) kibice z Półwyspu Iberyjskiego mieli prawo czekać na start Ligi Narodów z obawami. Rywalizacja w nowych rozgrywkach z dwoma z czterech najlepszych drużyn świata mogła przyprawić o ból głowy.
Tymczasem już po pierwszych spotkaniach Hiszpanie mają komplet punktów i bilans bramkowy 8:1. W sobotę pokonali na Wembley 2:1 Anglików, we wtorek rozbili w Elche 6:0 Chorwatów i jedną nogą są w turnieju finałowym
Media ogłosiły narodziny nowego zespołu, za architekta sukcesu uznając debiutującego na stanowisku selekcjonera Luisa Enrique. – Kiedy słyszę, jak kibice śpiewają o mnie piosenki, czuję dumę. Większe słowa uznania należą się jednak zawodnikom. Jestem zachwycony tym, co zobaczyłem, ale wciąż mamy wiele do poprawy. Nie należę do ludzi, którzy wyolbrzymiają zwycięstwa i zamęczają się porażkami – mówi były trener Barcelony.
Nudna tiki-taka, nieprzynosząca już efektów (we wspomnianym meczu z Rosją Hiszpanie wymienili ponad tysiąc podań!), ustąpiła miejsca futbolowi totalnemu. Przetrzymywanie piłki, będące ostatnio sztuką dla sztuki, wreszcie wyszło z mody. W nowej taktyce priorytetem jest jak najszybsze przedostanie się pod bramkę rywala. Tacy piłkarze jak Marco Asensio (dwa gole i trzy asysty w spotkaniu z Chorwacją), Saul Niguez (po jednym trafieniu z Anglikami i Chorwatami) czy Isco (bramka strzelona Chorwacji) wywiązują się z nowych zadań perfekcyjnie.
Ci, którzy jeszcze niedawno bili na alarm, wieszcząc reprezentacji chude lata, dostali mocną odpowiedź. Odejście Andresa Iniesty i Gerarda Pique (obaj zakończyli reprezentacyjne kariery) paradoksalnie może pomóc w przeprowadzeniu zmiany pokoleniowej.